Forceland - Driven Pace

Artur Chachlowski

Jeśli podoba Ci się Yes, Toto, Journey, Rush, Genesis i Dream Theater, musisz koniecznie posłuchać naszego debiutanckiego albumu!! – tak w mediach społecznościowych reklamował wydany niedawno album działającego w chilijskim Santiago zespołu o nazwie Forceland znany nam doskonale pianista Claudio Momberg (pamiętamy go przede wszystkim z musicali Clive’a Nolana, progrockowego zespołu SETI, a także z bogatej działalności solowej).

Zespół Forceland powstał przed dwoma laty, a założyli go wspomniany już Claudio Momberg oraz gitarzysta Richard Pilnik. Szybko dokooptowali do składu wokalistę Alexa Valpera, basistę Jaime Ahumadę i grającego na perkusji Patricio Agurto. Ich debiutancki album nosi tytuł „Driven Pace”, co można przetłumaczyć jako „Raźny krok”. I właśnie takim raźnym krokiem chilijscy muzycy, jako nowa siła, wkraczają na scenę progresywnego rocka, a że stanowią nieźle prezentująca się mieszankę rutyny z młodością, to jest to krok pewny i praktycznie bez żadnych potknięć. Muzycznie bez żadnych zgrzytów.

Album trwa blisko godzinę, a na jego program składa się dwanaście utworów. Raczej krótkich, zwartych, niezbyt rozciągniętych, bez muzycznych dłużyzn i z niewielką ilością rozbudowanych epicko fragmentów. Najdłuższy, finałowy, a zarazem mój najbardziej ulubiony w tym zestawie, „The Path To Uncertainty”, trwa niecałe osiem minut. Rozmiary pozostałych kompozycji rzadko przekraczają barierę pięciu minut. Gdybym miał wymienić inne moje ulubione fragmenty tego wydawnictwa, to wskazałbym na: „Undiscovered”, „Losing Faith”, „Inner Enemy”, obdarzony chwytliwym refrenem „A Tender Species” oraz dwa instrumentalne interludia – „Foreign Lands Pt. I” i „Foreign Lands Pt. II”. Wskazanie tych, a nie innych utworów, wiąże się przede wszystkim z ich wyróżniającą się na tle innych biegłością techniczną (solówki!) po stronie instrumentalnej (więcej o tym poniżej), gdyż praktycznie nie ma na tym albumie ani jednego nietrafionego numeru.

Sześć wielkich nazw wymienionych przez Momberga w anonsie trafia dokładnie w punkt i bardzo precyzyjnie oddaje charakter muzyki, jaką grupa Forceland prezentuje na płycie „Driven Pace”. Element twórczości Toto i Journey to przede wszystkim melodyjność i łatwa przyswajalność muzyki zespołu. Rush to oczywiście swego rodzaju lapidarność oraz formalna zwartość stylistyczna. Genesis, szczególnie ten z okresu, gdy ‘zostało ich tylko trzech…’ – to ewidentny wzorzec muzycznych inspiracji dla muzyki Forceland. Yes to z kolei głębokie brzmienie i nieoczywiste rozwiązania harmoniczne. No i wirtuozerski wokal. Ale nie w stylu Jona Andersona, a… Jamesa LaBrie. I właśnie tutaj, w połączeniu z niebywałą wirtuozerią warsztatową instrumentalistów, rodzą się oczywiste skojarzenia z szóstą z wymienionych grup – Dream Theater. Techniczna strona muzyki Forceland uwidacznia się w przypadku gitarowych i syntezatorowych solówek. Panowie Pilnik i Momberg, niczym John Petrucci i Jordan Rudess, w niezwykły sposób, raz po raz, praktycznie w każdym utworze, potrafią nacieszyć uszy każdego fana technicznego prog rocka.

Niegoniące w piętkę, wielopiętrowe solówki gitarowe Richarda Pilnika (tych ‘pięter’ jest w nich odrobinę mniej niż u Petrucciego) zachwycają świeżością, a bogaty wachlarz syntezatorowych brzmień wyczarowywanych przez Claudio Momberga potwierdza, że mamy do czynienia z nietuzinkowym zespołem potrafiącym, jak mało który, skutecznie przykuć uwagę odbiorcy od pierwszej do ostatniej minuty płyty. Płyty, którą niniejszym tekstem chciałbym gorąco polecić wszystkim miłośnikom rzetelnego progrockowego grania.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!