Jeśli podoba Ci się Yes, Toto, Journey, Rush, Genesis i Dream Theater, musisz koniecznie posłuchać naszego debiutanckiego albumu!! – tak w mediach społecznościowych reklamował wydany niedawno album działającego w chilijskim Santiago zespołu o nazwie Forceland znany nam doskonale pianista Claudio Momberg (pamiętamy go przede wszystkim z musicali Clive’a Nolana, progrockowego zespołu SETI, a także z bogatej działalności solowej).
Zespół Forceland powstał przed dwoma laty, a założyli go wspomniany już Claudio Momberg oraz gitarzysta Richard Pilnik. Szybko dokooptowali do składu wokalistę Alexa Valpera, basistę Jaime Ahumadę i grającego na perkusji Patricio Agurto. Ich debiutancki album nosi tytuł „Driven Pace”, co można przetłumaczyć jako „Raźny krok”. I właśnie takim raźnym krokiem chilijscy muzycy, jako nowa siła, wkraczają na scenę progresywnego rocka, a że stanowią nieźle prezentująca się mieszankę rutyny z młodością, to jest to krok pewny i praktycznie bez żadnych potknięć. Muzycznie bez żadnych zgrzytów.
Album trwa blisko godzinę, a na jego program składa się dwanaście utworów. Raczej krótkich, zwartych, niezbyt rozciągniętych, bez muzycznych dłużyzn i z niewielką ilością rozbudowanych epicko fragmentów. Najdłuższy, finałowy, a zarazem mój najbardziej ulubiony w tym zestawie, „The Path To Uncertainty”, trwa niecałe osiem minut. Rozmiary pozostałych kompozycji rzadko przekraczają barierę pięciu minut. Gdybym miał wymienić inne moje ulubione fragmenty tego wydawnictwa, to wskazałbym na: „Undiscovered”, „Losing Faith”, „Inner Enemy”, obdarzony chwytliwym refrenem „A Tender Species” oraz dwa instrumentalne interludia – „Foreign Lands Pt. I” i „Foreign Lands Pt. II”. Wskazanie tych, a nie innych utworów, wiąże się przede wszystkim z ich wyróżniającą się na tle innych biegłością techniczną (solówki!) po stronie instrumentalnej (więcej o tym poniżej), gdyż praktycznie nie ma na tym albumie ani jednego nietrafionego numeru.
Sześć wielkich nazw wymienionych przez Momberga w anonsie trafia dokładnie w punkt i bardzo precyzyjnie oddaje charakter muzyki, jaką grupa Forceland prezentuje na płycie „Driven Pace”. Element twórczości Toto i Journey to przede wszystkim melodyjność i łatwa przyswajalność muzyki zespołu. Rush to oczywiście swego rodzaju lapidarność oraz formalna zwartość stylistyczna. Genesis, szczególnie ten z okresu, gdy ‘zostało ich tylko trzech…’ – to ewidentny wzorzec muzycznych inspiracji dla muzyki Forceland. Yes to z kolei głębokie brzmienie i nieoczywiste rozwiązania harmoniczne. No i wirtuozerski wokal. Ale nie w stylu Jona Andersona, a… Jamesa LaBrie. I właśnie tutaj, w połączeniu z niebywałą wirtuozerią warsztatową instrumentalistów, rodzą się oczywiste skojarzenia z szóstą z wymienionych grup – Dream Theater. Techniczna strona muzyki Forceland uwidacznia się w przypadku gitarowych i syntezatorowych solówek. Panowie Pilnik i Momberg, niczym John Petrucci i Jordan Rudess, w niezwykły sposób, raz po raz, praktycznie w każdym utworze, potrafią nacieszyć uszy każdego fana technicznego prog rocka.
Niegoniące w piętkę, wielopiętrowe solówki gitarowe Richarda Pilnika (tych ‘pięter’ jest w nich odrobinę mniej niż u Petrucciego) zachwycają świeżością, a bogaty wachlarz syntezatorowych brzmień wyczarowywanych przez Claudio Momberga potwierdza, że mamy do czynienia z nietuzinkowym zespołem potrafiącym, jak mało który, skutecznie przykuć uwagę odbiorcy od pierwszej do ostatniej minuty płyty. Płyty, którą niniejszym tekstem chciałbym gorąco polecić wszystkim miłośnikom rzetelnego progrockowego grania.