Magia peruwiańskiego wulkanu stała się kanwą, na bazie której powstał pochodzący z Liverpoolu debiutujący zespół El Misti. Jego trzon tworzą wokalista Paddy Bleakley oraz gitarzysta Kieran Gilchrist. Połączyło ich zainteresowanie klasycznym fokiem, psychodelią, muzyką określaną mianem „Americana”, egzotyczne podróże po Ameryce Południowej i w ogóle kultura latynoamerykańska. Choć powiedzmy sobie szczerze: pierwiastków latino na ich debiutanckiej płycie jest raczej niewiele…
„El Misti” to dość zaskakująca płyta. Rozpoczyna się na folkową nutę, a pierwsze utwory zahaczają nawet o… country. „Take Me To The Woods” to nagranie mające wprawdzie potencjał na niemały przebój, ale gdyby cały program niniejszej płyty wypełniała muzyka utrzymana w podobnym stylu, to ta recenzja nigdy nie ukazałaby się na naszym małoleksykonowym portalu. Tym bardziej, że klimat amerykańskiego country and western przewija się jeszcze w kilku innych utworach („Woman, Let It Be” czy „The Rose That Grew On The Moon”).
Na szczęście mniej więcej w połowie albumu sprawy nabierają zupełnie innego obrotu. Już nagranie „Devil Won’t Dance” ze swoim efektownym gitarowym solo sprawia, że na sercu robi się cieplej, a na myśl przychodzą czasy świetności psychodelicznego hard rocka. Kolejne dwa utwory – „The Rose That Poisoned The Ground” oraz „No One Remembers The Loser” – to zdecydowanie najmocniejsze punkty programu tej płyty i możemy dzięki nim przenieść się w miłą uszom krainę melodyjnego art rocka. Dobre wrażenie potęguje akustyczna ballada „If I Am The Sky” oraz niezwykle udane, we wspaniały sposób zamykające płytę nagranie „Take Back Control”.
Na swoim debiutanckim krążku El Mist zabierają nas w ciekawą muzyczną podróż. Z Nashville do Santiago, z Memphis do Manchesteru, z Woodstock do Liverpoolu… Wystarczy zaledwie kilka przesłuchań, by ta niesamowicie melodyjna i przystępna muzyka na długo zagościła w naszych uszach i sercach… Trzymam kciuki za liverpoolskich debiutantów, ale liczę że na kolejnej płycie pójdą w jednym, bardziej konkretnym kierunku.