Czy może coś bardziej działać na wyobraźnię niż widok komety przecinającej rozgwieżdżone niebo na ruinami kościoła Knowlton w południowej Anglii? Czyż nie jest to idealna sceneria na seans wywoływania duchów? Ale nie tych straszących po nocach, lecz muzycznych duchów rodem z zamierzchłych stylów i gatunków.
Album „Following Ghosts" pojawił się na rynku latem 1998 roku, zyskując sobie bardzo przychylne oceny krytyków i słuchaczy na całym świecie. Również i w naszym kraju płyta ta doczekała się wielu pozytywnych recenzji, a liczni polscy sympatycy grupy Galahad - chyba nie tylko ze względu na tajemniczą scenerię okładki płyty - nadali jej swojski tytuł: „Wakacje z duchami". Jednak ci, którzy oczekują od Galahadu przewodnika po krainie wampirów, strzyg, wilkołaków, ruchomych stolików i skrzypiących schodów mogą się poczuć trochę rozczarowani. Nie znaczy to wcale, że słuchając tego wydawnictwa poczujemy się zawiedzeni. Bo „Following Ghosts" to płyta, którą wypełnia nowoczesna, nowatorsko wykonana i bajecznie piękna muzyka progresywna.
Początki grupy Galahad sięgają 1986 roku, kiedy to mieszkający w okolicach Bournemouth Stuart Nicholson (śpiew) oraz Roy Keyworth (gitara) wraz z kilkoma przyjaciółmi postanowili założyć zespół, który miał kontynuować tradycje zapoczątkowane przed laty przez takich wykonawców, jak Genesis, Yes, Queen czy Rush. Już pierwszy singiel „Dreaming From The Inside" dowiódł, że Galahad ze swoim mocno wyeksponowanym brzmieniem melotronu i gitar wpiął się w epickie klimaty lat 70. Wydane na przestrzeni pierwszych 10 lat działalności płyty, najpierw pozwoliły Galahadowi przedrzeć się do ścisłej czołówki brytyjskich grup określanych mianem „młodych progresywnych", a potem rywalizować o palmę pierwszeństwa z tak uznanymi sławami, jak Pendragon, IQ, Pallas, czy Twelfth Night. Dość powiedzieć, że w dobie niespodziewanego kryzysu w grupie Marillion związanego z odejściem Fisha w 1988 r. Stuart Nicholson był o krok od otrzymania posady w tym zespole. Jak wiadomo, ostatecznie nowym frontmanem Marillionu został Steve Hogarth, ale dzięki temu Galahad mógł śmiało i odważnie rozwinąć żagle wydając serię wspaniałych albumów. Takich płyt, jak „Nothing Is Written", „In A Moment Of Complete Madness" czy „Sleepers" nie określa się dziś inaczej, jak klasykami nowej fali progresywnego rocka.
„Following Ghosts" jest piątym studyjnym albumem Galahadu i bez wątpienia jest to płyta najdojrzalsza, najbardziej zróżnicowana i najciekawsza w całym dorobku tego zespołu. Nagrano ją w studiu Room With A View w Ringwood w południowej Anglii pod czujnym okiem znanego producenta Steve'a Smitha. Zawiera ona 11 kompozycji, z których każda jest samodzielną perełką, za każdą z oddzielna stoi pewna historia, a razem stanowią one klejnot muzyki progresywnej najczystszej postaci.
Całość rozpoczyna się od kobiecego głosu, który niczym w reklamie zachęca do zakupienia nowego produktu: „Dziękujemy za wybór nowej płyty grupy Galahad. Wytwórnia Avalon Records jest dumna, że może państwu zaprezentować ponad godzinę muzyki, którą spędzą państwo z najwyższą przyjemnością. Dla uzyskania maksymalnie dobrego efektu stereofonicznego zalecamy zajęcie wygodnego miejsca w odpowiedniej odległości pomiędzy głośnikami i ustawienie potencjometrów głośności w pozycji 11…". Jak wiadomo, skala większości wzmacniaczy kończy się na dziesiątce, więc maksymalne podkręcenie potencjometrów może skończyć się jedynie trwałym uszkodzeniem narządu słuchu. Ale otwierającego płytę utworu należy słuchać naprawdę głośno. Tym bardziej, że „Myopia" jest ostrym rockowym numerem utrzymanym w stylu zbliżonym do Iron Maiden. Pełna rozmachu orkiestralna aranżacja oraz finałowa partia skrzypiec przypomina nam jednak, że oto słuchamy prawdziwie symfonicznego albumu. Z tego głośnego grania wyłania się kolejny utwór. „Imago" to przepiękna ballada z fantastyczną partią delikatnej gitary oraz duetu wokalnego Stuart Nicholson - Sarah Quilter, która gościnnie występuje na płycie „Following Ghosts" nie tylko w charakterze żeńskiego chórku, ale także jako autorka licznych partii granych na flecie, klarnecie i kilku innych instrumentach akustycznych. Trzecim utworem jest kolejna ballada - pierwsza część utworu „Short Reflection On Two Past Lives". Rozpoczyna się ona od dźwięków rodem z rozgrzanej słońcem łąki pełnej świergoczących ptaków i bzyczących owadów. Brzmi to niczym wstęp do pinkfloydowskiego „Cirrus Minor", a w wersji lirycznej jest to opowieść o babci Stuarta Nicholsona i jej siostrze, które odeszły na zawsze tuż przed nagraniem tej płyty. Cyferką 4 oznaczone jest nagranie „Kharma For One". Tytuł nawiązuje do słynnej „Dharmy..." grupy Jethro Tull z płyty „This Was". Oprócz indyjskich wpływów słyszymy tu także pewne odniesienia do twórczości grupy Marillion, a niski wokal Nicholsona do złudzenia przypomina tu barwę głosu Fisha. Następnym utworem, który zachwyci nie tylko oddanych sympatyków art rocka jest „Perfection Personified". Instrumentalnie utwór ten zbliżony jest nieco do „The Show Must Go On" grupy Queen z cudownie dodaną tu wiolonczelą, a wokalnie... to kolejna prawdziwa perła. A do tego dochodzi jeszcze ta łatwo wpadająca w ucho melodia... To bez wątpienia materiał na wielki potencjalny przebój. Jeśli by jeszcze komuś było mało, nagranie to jest wstępem do jednej z dwóch najważniejszych kompozycji na płycie. „Bug Eye" - to kilkunastominutowe arcydzieło, którego prawdziwego piękna nie sposób oddać słowami. Opowiada ono o rozwijającym się nowym życiu w łonie matki, a jego warstwa muzyczna osadzona jest w rejonach zastrzeżonych dla muzyki ambient. Przepięknie rozwija się ten utwór, w każdej jego sekundzie dzieje się coś intrygującego, napięcie narasta aż do fantastycznego punktu kulminacyjnego w postaci cudownego refrenu. Chciałoby się, by utwór ten nigdy się nie kończył. Kończy się jednak dokładnie po 14 minutach, a smutek przeradza się w radość na kolejną część wspomnienia o zmarłych - „A Short Reflection On Two Past Lives Part Two", po czym następuje najdziwniejszy utwór w tym zestawie. Nagranie „Ocean Blue" przypomina bowiem housowo-taneczne klimaty, które częściej niż na progresywnych płytach usłyszeć można w dyskotekach. Czuć tutaj przeogromny wpływ nowego keyboardzisty w zespole – Deana Bakera. Niezwykły, nowoczesny i hipnotyzujący rytm, nogi aż same ruszają do tańca - można by rzec, że to profanacja gatunku. Ale nie, „Ocean Blue" to utwór ekstatycznie piękny, wspaniały, dający początek krótkiemu instrumentalnemu przerywnikowi „Rejunevation". Przeradza się on po chwili w delikatną balladę „Easier Said Than Done". Ta zaaranżowana na głos i kwartet smyczkowy kompozycja opowiada historię o nieobiektywnych krytykach muzycznych, którzy recenzując płyty, tak naprawdę wcale nie znają ich muzycznych zawartości, a swe opinie budują na podstawie pozamuzycznych argumentów. Gdy wybrzmi koniec tego lirycznego nagrania rozpoczyna się wielki finał: długa, rozbudowana kompozycja „Shine". W pierwszej części brzmi ona niczym najzwyklejsza piosenka, nieomal przebój, który po kilku minutach przeradza się w znany chociażby ze starych płyt King Crimson i Pink Floyd klimat instrumentalnego jamu, pełen gitarowo - perkusyjno - syntezatorowych improwizacji. Wszystko to ani przez moment nie rozchodzi się w szwach, nad każdym dźwiękiem zespół sprawuje absolutną kontrolę, a to po to, by w zakończeniu tej trwającej blisko kwadrans kompozycji ponownie wybuchła feeria wspaniałych akordów przyjemnej dla ucha linii melodycznej znanej z początku tego nagrania.
Taka jest właśnie płyta „Following Ghosts". Wspaniale rozwijająca się z każdym kolejnym dźwiękiem, zróżnicowana, pełna muzycznych niespodzianek, intrygująca od pierwszej do ostatniej minuty. Można by tak wyliczać bez końca, tak jak bez końca można słuchać tego albumu. Nawet ci, którzy uważają, że rock progresywny jest najbardziej skostniałym gatunkiem w historii muzyki, twierdzą, że dokładnie tak wyobrażają sobie nowoczesne podejście do artrockowego grania. I mają rację. Bowiem „Following Ghosts" to album ze wszech miar udany, wpuszczający świeże powietrze w sztywne ramy gatunku, ale zarazem ani przez chwilę nie kalający długoletnich tradycji progresywnego rocka. Dokładnie taki, jaki powinien być jeden z najznakomitszych albumów ostatniej dekady XX wieku.
Po ponad 20 latach od premiery „Following Ghosts” Galahad postanowił powrócić do tego wydawnictwa. Aktualnie w przygotowaniu jest trzypłytowe wydawnictwo, które składać się będzie z: oryginalnej płyty (CD1), materiału, który ujrzał już światło dzienne w 1999 roku jako „De-Constructing Ghosts” i który firmowany był przez ‘Galahad Electric Company’ i będącego zbiorem remiksów, odrzutów i niewykorzystanej muzyki zarejestrowanej podczas pracy nad albumem „Following Ghosts” (CD2), a także – co zapewne będzie największą atrakcją tego wydawnictwa – nagranego na nowo całego programu tej płyty (CD3).
Całość ma ukazać się późnym latem i, jeżeli wszystko pójdzie dobrze, Galahad przywiezie ten trzypłytowy album „Following Ghosts AD 2020” pod koniec września do Poznania, gdzie w przepięknej oprawie XIX-wiecznego Zamku Cesarskiego w Poznaniu odbędzie się progrockowy festiwal Indian Summer, którego Galahad ma być jedną z głównych gwiazd. Lecz czy ten tak fantastycznie zapowiadający się (obok Galahadu wystąpić mają m.in. IQ, Mostly Autumn, Collage i Tiger Moth Tales) festiwal w ogóle się odbędzie? Miejmy nadzieję, że tak…