Matthew Parmenter to założyciel i lider, wydaje mi się, że nieistniejącej już grupy Discipline, która w latach 90-tych zdobyła sporą popularność w kręgach zbliżonych do miłośników twórczości grup Van Der Graaf Generator i King Crimson. Wszystko wskazuje na to, że Discipline znajduje się obecnie w stanie głębokiej hibernacji, a Matthew realizuje swoje nowe pomysły, firmując je własnym nazwiskiem na kolejnych solowych płytach. „Horror Express” jest drugim po „Astray” (2004) albumem Parmentera i drugim, na którym nie tylko śpiewa, lecz także i gra on na wszystkich instrumentach.
Album „Horror Express” aż kipi od emocji i gęstej, tajemniczej atmosfery. Zawiera on bardzo mroczną muzykę, przy słuchaniu której chwilami aż skóra cierpnie ze strachu. Bo opowiada on o potworach, nawiedzonych domach, skrzypiących schodach, o mrocznej stronie ludzkiej osobowości. Niejeden raz aż mimowolnie szuka się ociosanego drewnianego kołka, by wbić go w pierś wampirom i zjawom, które czają się w muzyce Parmentera. Najlepiej słucha się tej płyty w całkowitej ciemności, albo w pokoju oświetlonym co najwyżej światłem migocących świec. Ta muzyka wzmaga emocje. Pod tym względem nie ma na „Horror Express” żadnych zaskoczeń. Matthew Parmenter już dawno ukochał sobie takie stylowe, mroczne klimaty i wygląda na to, że w ich kreowaniu wyspecjalizował się w sposób zgoła bezbłędny. Jego twórczość, jak zawsze, niesie ze sobą niesamowity ładunek emocjonalny. Wszystko to sprawia to, że obcowanie z muzyką z płyty „Horror Express” jest niesamowitym przeżyciem. Szczególnie, gdy jest się słuchaczem otwartym na stylistykę, zbliżoną do pieśni autorstwa Petera Hammilla. Matthew posiada zresztą głos, którego barwa przypomina wokal lidera Van Der Graaf Generator. Posiada on także podobny do niego sposób ekspresji i artykulacji. Wyraźnie słychać, że Hammill to mistrz i wzór godny do naśladowania, którego Parmenter stawia na prawdziwym piedestale. Nie czyni tego w sposób nachalny, jednak na tyle zauważalny, że od razu pewne brzmieniowe podobieństwa nasuwają się same. I tak właśnie jest na jego nowej płycie. Podczas jej słuchania intensywnym przeżyciom towarzyszy nieustanne poczucie pewnego hammillowskiego deja vu. Ale ani trochę nie przeszkadza to w odbiorze. Bo w przypadku muzyki Parmentera nie ma mowy o jakimkolwiek kopiowaniu. Nie ma też mowy o pseudoartystycznym przetwarzaniu. Parmenter wybrał inną drogę. On po prostu wyraża siebie poprzez ten rodzaj muzycznej stylistyki, sięga po takie środki artystycznego wyrazu, które wprawdzie przypominają już coś, co dawno funkcjonowało w świecie muzyki rockowej, ale czemu w żadnym calu nie można zarzucić braku oryginalności.
Zarówno w kompozycjach krótszych jak i w dłuższych, zarówno w wokalnych, jak i w instrumentalnych, przez cały czas na płycie „Horror Express” czai się ponury, gęsty, dołujący klimat. Jednym zdaniem: strach się bać. Już otwierające album nagranie „In The Dark” wprowadza złowieszczy nastrój tajemniczości, grozy i niepewności. Potem potęguje się on coraz bardziej. Jest na tym krążku co najmniej kilka prawdziwych punktów kulminacyjnych przyprawiających o dreszczyk, ba, o dreszcz!, emocji. Zaliczyłbym do nich instrumentalny, wspaniale zaaranżowany na sekcję smyczkową „Kaiju”, rewelacyjny i najdłuższy na płycie „Polly New”, a także porywające, ale jakże depresyjne w swoim wydźwięku nagranie pt. „All Done”. To łącznie, ze wspomnianą już przeze mnie pierwszą kompozycją na płycie, „In The Dark”, cztery kamienie milowe tego krążka. Reszta, jak w dobrym horrorze, też wypada nieźle i służy do budowania odpowiedniego klimatu pod kolejne zwroty akcji.
„Horror Express” to bardzo wyrazista płyta. Ma swój charakter. Ma swój klucz, bez poznania, którego całość nie odkryje przed odbiorcą wszystkich tajemnic. Ale gdy już się go odnajdzie – tak za drugim, może trzecim, albo nawet czwartym przesłuchaniem, to album ten wybucha niespodziewaną feerią barw, nastrojów i emocji. A że to emocje często budzące grozę i strach? No cóż... Ten album wciąga. Wdziera się w umysł odbiorcy z siłą górskiego potoku po roztopach. Wysysa... Niczym wampir wgryzający się ostrymi kłami w szyję swojej ofiary. Gdyby Tomek Beksiński był wśród nas, z pewnością pokochałby tę płytę…