„Ten album to podróż, emocjonalna i duchowa. Odzwierciedlenie wzlotów i upadków, jakie wydarzyły się ostatnio w moim życiu. W ciągu pięciu lat pracy nad tą płytą zostałem ojcem, mój londyński The Society Club najpierw dobrze funkcjonował, ale potem zbankrutował, zakończył się mój długoletni związek i na chwilę porzuciłem nawet moją karierę muzyczną. Wydaje mi się, że moja historia jest dość niezwykła. W dodatku ukształtowała ona mój wewnętrzny artystyczny głos, którym teraz chciałbym przemówić zachęcając was do wysłuchania mojego albumu zatytułowanego „From Darkness, Light”” – te słowa artysty ukrywającego się pod pseudonimem Brudini wydają się dobrym wprowadzeniem do wydanego na początku października przez wytwórnię Apollon Records jego debiutanckiego longplaya.
Erik Brudvik, bo tak brzmi jego prawdziwe imię i nazwisko, ma tajsko-norweskie korzenie, biznesowe doświadczenie w zdobyte w londyńskim City, a także artystyczne, głównie muzyczne, zacięcie. Swoją muzyką zyskał sobie lokalną popularność nie tylko w swojej ojczyźnie, ale też w artystycznych kręgach Nowego Jorku i Londynu. Występował wspólnie z Lulu Gainsbourg, ma za sobą występy w Tate Britain oraz współpracę z pionierką ruchu LGBTQ Laną P w kabaretach londyńskiego Soho. Występował także z wokalistą grupy Erasure, Andy Bellem.
Na płycie „From Darkness, Light” Brudini tka abstrakcyjną opowieść o uczuciach straty, tęsknoty, złości, pożądania i rozpaczy. Na trwającą prawie 40 minut zawartość płyty składają się ścieżki muzyczne przeplatane z powiązanymi z nimi wierszami kalifornijskiego pisarza Chipa Martina. Praktycznie połowa z nich to melorecytacje, które w perfekcyjny sposób współgrają z piosenkami Brudiniego. A same piosenki to rzeczy jakby z innego świata: refleksyjne, nastrojowe, marzycielskie, ale niekiedy zaskakująco zbliżające się ku synth popowi (jak „Everything Is Movement”), etnicznemu jazz rockowi („Emotional Outlaw) czy kabaretowemu pastiszowi („Pale Gold”). To niecodzienne powiązanie poezji i niesztampowych piosenek Brudiniego wypada bardzo przekonywująco.
Całość rozpoczyna się od wiersza „Roselight” recytowanego przez Brudiniego delikatnym głosem, a w tle pobrzmiewa równie delikatny i minimalistyczny fortepian. Z tego poruszającego wstępu wyłania się pierwszy singiel: „Nightcrawler” - mroczny i pięknie zaśpiewany balladowy utwór, który utrzymany jest w duchu muzyki Radiohead. „Hunger” to kolejna melorecytacja sugestywnej poezji zestawionej z atmosferycznymi dźwiękami i minimalistycznymi beatami, które wprowadzają słuchacza w utwór „Reflections”. To moim zdaniem jedna z najładniejszych i najlepiej zaśpiewanych piosenek, z przepiękną orkiestracją i kruchymi dźwiękami fortepianu. Im dalej w las, tym muzyka Brudiniego wydaje się coraz ciekawsza. Po drodze spotykają nas różne brzmieniowe niespodzianki, dźwięki tuby, trąbki, kontrabasu, stylistyczne wycieczki do Nowego Orleanu, kolejne melodeklamacje wierszy Martina, przebojowy numer „Radiant Man”, aż wreszcie pojawiają się dwa finałowe utwory: najdłuższy na płycie, blisko siedmiominutowy „Everything Is Movement”, będący bardzo mocnym punktem tego albumu, oraz schowany na samym końcu „Boulevards”. Oba nie pozostawiają żadnych wątpliwości, że Brudini to ogromny talent, który warto odkryć dla siebie.
Brudiniego trudno jest zaszufladkować, jest to po prostu artysta wyjątkowy. Myślę, że jego produkcje przybliżają się do tego, co robią i jak brzmią Nick Cave, Marc Almond, trochę też przypominają Cohena czy nawet Passengera… Tak czy inaczej, podobnie jak jego starsi koledzy po fachu Brudini potrafi emanować wrażliwością, delikatnością i lapidarnością muzycznej wypowiedzi, która wciąga i daje ogromną radość przy słuchaniu.