Fernandes, Vian - Half Life

Maciek Lewandowski

W tym dziwnym okresie spowodowanym pandemią jedyną pociechą dla nas, słuchaczy, jest stosunkowo ponadnormatywna ilość ukazujących się muzycznych pozycji na rynku. Artyści za wszelką cenę próbują przetrwać i spędzając ten trudny czas w studio, raczą nas swoją twórczością, będącą pod wieloma względami wypadkową refleksji i przemyśleń, mniej lub bardziej osobistych przeżyć, w tym specyficznym stadium, w jakim znalazł się cały nasz dotychczasowy Świat.

W obfitym gąszczu przeróżnych wydawnictw docierających z każdego wręcz zakątka globu natrafienie na płytę „Half Life” Viana Fernadesa było dla mnie jak znalezienie ukrytego głęboko skarbu, a przede wszystkim jest dla mnie przeogromną satysfakcją z możliwości obcowania z muzyką niezwykle mądrą, piękną, inspirującą do marzeń, ale i refleksji.

Vian Fernandes jest niezależnym artystą z… Indii. Swoją edukację muzyczną kształtował na Uniwersytecie w Bombaju, podczas której zdobył 4 najwyższe, złote wyróżnienia wokalne na poziomie strefowym, stanowym i krajowym tak wielkiego państwa jak Indie. Jego zainteresowania zawsze leżały jednak u podstaw gry na instrumentach, z których najbardziej stała mu się bliska gitara basowa. To właśnie udzielając się na niej w zespole Infernal Wrath zdobył nagrodę magazynu Rolling Stone dla najlepszego zespołu metalowego w Indiach. Z zespołem tym nabrał bogatego doświadczenia i obycia scenicznego, występując u boku wielu legendarnych muzyków na najważniejszych festiwalach i koncertach. Był też członkiem kapeli Nimitee – zespołu, który znalazł się wśród 4 finalistów programu X-Factor. Jako solowy twórca, Vian wydał dotychczas dwa albumy pod swoim nazwiskiem – „Pahadi” (2016) i „Alive” (2017).

„Half Life” to dla Viana płyta szczególna. Jest to concept album dedykowany jego ojcu Manuelowi Peterowi Fernandesowi, który odszedł 30 kwietnia 2018 roku. Vian pracował nad tym materiałem trzy lata, starając się opowiedzieć za pomocą muzyki o życiu, odrodzeniu, marzeniach, pragnieniach i nadziejach. A nade wszystko odpowiedzieć na pytania: „Czy wszyscy przeżywamy nasze życie w pełni? Czy zostawiamy coś niedokończonego?”.

W porównaniu z poprzednimi wydawnictwami, „Half Life” jest zupełnie inny pod względem aranżacji i sposobu pisania utworów. Vian eksperymentuje na nim z rockiem progresywnym w najlepszym wydaniu, mieszając go z elementami psychodelicznymi. Płyta składa się z dziesięciu utworów, z którego pierwszy, tytułowy, a jednocześnie narracyjny, jest wspaniałym wstępem do tej niezwykłej muzycznej podróży.

Każdy żyje życiem, niezależnie od tego, przez co przechodzi. W miarę jak różne rozdziały rozwijają się każdego dnia, coraz głębiej zatapiamy się w poszukiwaniu celu swojego istnienia, który jest przesiąknięty wszelkiego rodzaju myślami i uczuciami, które oddychają z nami i napędzają nasze działania i pragnienia. Niektórzy decydują się odejść wcześniej, inni napotykają na niespodziewane okoliczności, a jeszcze inni trzymają się, by przeżyć kolejny dzień, dopóki śmierć nie zdecyduje się ich kiedyś ukoić.

I to wszystko?... Czy to jest koniec?... Ale czy każda śmiertelna dusza, która kiedyś żyła – czy żyła pełnią życia? Jako ludzie, każdego dnia miewamy nowe marzenia, pragnienia i nadzieje. A co jeśli jest coś, co jest niedokończone, nawet dla tych, którzy widzą jak ich egzystencja powoli zmierza do końca?

Czy wszyscy przeżyliśmy nasze życie w pełni, czy też zostawiliśmy coś niedokończonego?

Jeśli tak, to wszyscy będziemy żyć tylko połowicznym życiem, dopóki nie narodzimy się na nowo, aby dokończyć to, co pozostało i… ponownie przeżyć kolejne PÓŁ ŻYCIA” – HALF LIFE.

Zaraz po tym wstępie na płycie pojawia się niespełna 3 i pół minutowy utwór „Genesis” będący, jak sugeruje tytuł, początkiem, stworzeniem, w którym usłyszymy m.in. odgłosy tykającego zegara, bzyczenie muchy, bijące serce oraz dźwięk pociągu, w połączeniu nastrojowym wokalem. Po tym jakże istotnym wprowadzeniu możemy już tylko zatopić się bez pamięci w klimatyczne, urzekające wspaniałymi melodiami i wokalami, na wpół symfoniczne kompozycje będące mieszanką wpływów Camel, Marillion, Alana Parsonsa, ale są też nowsze odniesienia, chociażby do Porcupine Tree czy Blackfield. Koniecznie należy zwrócić uwagę na świetnie uzupełniający się śpiew Viana i wokalistki Rahel Dutt, która towarzyszy muzykowi w większości utworów. Ich barwa i sposób przenikania się są naprawdę godne podziwu, a perfekcyjne wręcz operowanie językiem angielskim, nie daje najmniejszej szansy poznać, że oto mamy do czynienia z płytą z tak egzotycznego dla nas kraju, o czym przekonujemy się już w „To Be With Me” - ambientowo–psychodelicznej kompozycji, w której odkryjemy zwiewny śpiew Viana, jego świetną grę na basie i agresywną momentami gitarę elektryczną.

W „A World Undone” usłyszymy na początku delikatny flet w „Wielbłądzim” stylu oraz kobiecy głos, który przenosi nas w drugą połowę utworu, gdzie pojawiają się cięższe gitarowe riffy, mieszające się z płaczem i symfonicznym klimatem.

W balladzie „When I’m Gone” dominuje gitara akustyczna i cudownie współgrające z nią dźwięki fortepianu, a wszystko to okraszone jest idealnie pasującą do siebie harmonią głównego męskiego wokalu, uzupełnionego perfekcyjnie żeńskim chórkiem. Do tego ten jakże sentymentalny i poetycki tekst:

„…Would all the birds sing in that one perfect note

Would I be sailing o'er the rainbow in my boat

When I'm gone, when I'm gone

 

A pinch of love is all I ask of you

There are so many but can I count on you

Would you do something for me new

In spite of all the things I've done to you

 

Would my guitar still strum the chord that I want

Would they listen to my stories and my songs when I'm gone

When I'm gone, when I'm gone

 

Would you let my ghost touch you one last time

Would you kiss my lips and let all my words rhyme

When I'm gone, when I'm gone…”

 

„ADHD” to ożywiający płytę, bardzo dobrze skrojony utwór będący kontrastem pomiędzy prog metalem, a indyjskim folklorem. Choć ta mieszanka może wydawać się w swej zapowiedzi dziwna, to Vian ukazując tu w pełni swój kunszt, czyni z niej przystępną, wręcz zaklętą kompozycję, spójną i kompletną.

„Answers To My Life” to jeden z najbardziej „przebojowych” poetyckich dowodów na geniusz Viana. Ta kompozycja przy odpowiedniej promocji zawładnęłaby z pewnością nie jedną listę ambitnego rocka, a klimatem pasuje jak ulał do wczesnych dokonań duetu Blackfield.

Z kolei następujący po niej „Fireflies” rodzi się bardzo powoli, tworząc cudowną melodię, a przede wszystkim klimat solowych dokonań Jona Andersona. Ponownie króluje tu wokalny dwugłos, pasujący do siebie wręcz perfekcyjnie. To prawdziwa muzyczna perełka przechodząca subtelnie z delikatnego początku do strzelistego gitarowego, żywiołowego finału.

Klimat utworu „My Norhern Star” tworzą przede wszystkim klawisze i nieziemska wprost, obezwładniająca słuchacza melodia. To mój ukochany utwór z tej płyty. Posiadający w sobie coś ze zbiorów największych, magicznych kompozycji Floydów, z chwytliwym refrenem, a jednocześnie posiadająca delikatny psychodeliczny wydźwięk. I do tego ten tekst, który dosłownie doprowadza serce i umysł do zenitu wzruszeń:

„I was a myth, you had to believe

Scraping my existence, until I leave

Days and days of silence, a war I proclaimed

Raising my cup of sins, until I was detained.

 

I can't see you, I can't revert

I've been just drowning back in my thoughts

Far from the world so cold

Into the night that unfolds

So many fears to hold

Far from my sins untold

 

Shine on me

Shine on my northern star

Everytime I've been drowned, I've been crowned

I sail away too far

Far from my mortal ones

Far from my self

I've got nothing left

Just this night to forget

 

The creation of peace, depends on two things,

Your mind and your heart

What surrounds you are the energies of the universe, that act as sources of reflection.

Reflecting on your conscience is connecting to the other side,

Taking you on a journey of what you have never been, of what you have never seen

What you dwell in, is pure fantasy.

 

I feel extremely blue, yet shallow and deep

Finding in the ocean a reason to weep

A thousand souls surround me, yet I feel weak

Fading away to glory, nothing to seek

 

I can't see you, I can't reverse

I feel wounded, left out as a curse

Out of my only fence, clenching my teeth for now

Perfecting my self defence, surrendering myself somehow

 

Shine on me

Shine on my northern star

Everytime I've been drowned, I've been crowned

I sail away too far

Far from my mortal ones

Far from my self

I've got nothing left

Just this night to forget”

Zwieńczeniem tego niezwykłego albumu jest kompozycja dedykowana ojcu Viana - „The Voyage”, gdzie muzyka staje się zdecydowanie cichsza, kontemplacyjna i wolniejsza w tempie. Prym w niej wiedzie klimatyczna linia melodyczna i żeński, pełen wzruszeń wokal, dopiero w końcówce uzupełniony głosem samego autora i świetnym solem gitary.

Powiem otwarcie i szczerze: dostałem tą płytą dosłownie w twarz. Nie sądziłem, że tak niezwykłe dzieła powstają gdzieś daleko, pisane na podstawie osobistych, ale jakże uniwersalnych dla każdego wrażliwego człowieka przeżyć. Melodyjność, subtelność oraz spójność tej płyty jest jej przeogromnym walorem. Ta płyta uzależnia, wchodzi w krwioobieg i umysł niczym narkotyk. Hipnotyzuje słuchacza niczym gra sapery – hinduskiego zaklinacza węży. Tylko, że beznogie gady odbierają tylko drgania, a my, ludzie, możemy za to w pełni delektować się jej totalną magią i urzekającym od pierwszego przesłuchania pięknem wszelakich dźwięków i cudownego śpiewu!

Płyta „Half Life” udowadnia jeszcze jedną bardzo istotną prawdę: muzyka to język najbardziej uniwersalny. Nie bacząc na szerokość geograficzną, klimat, religię, za jej pomocą doznajemy wszyscy tych samych emocji i wzruszeń. Z bardzo prostego powodu – wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi, przeżywającymi swoje wzloty i upadki oraz wzruszenia wywołane szczęściem, czy też smutek i łzy rozpaczy…

Płyta ta trwa niespełna 50 minut, ukazała się 7 marca 2021 r., a pełna lista muzyków, jakich na niej usłyszymy prezentuje się następująco: Vian Fernandes – wokal, bas oraz gitara akustyczna, Rahel Dutt – wokal żeński, Siddhart Kulkarni – klawisze i melodica, Pradeep Pande – gitary elektryczne i akustyczne, Montu Gosavi – programowanie i aranżacja, Ravi Kiran – flet, Gazal Moharty – wokal klasyczny w utworze „ADHD” oraz chórek w „The Voyage” w składzie: Priya Nair, Anna Daniel, Shreya Nair, Roshni Thakkar, Leena Rajan i Pramodini Katarnavare.

Już dziś wpisuję tę pozycję na swoją osobistą listę muzycznych klejnotów bieżącego roku i polecam koniecznie każdemu, kto ceni sobie piękne i niebanalne muzyczne opowieści. Do słuchania koniecznie w całości i w skupieniu!

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok