Hoyem, Sivert – Roses of Neurosis EP

Maciek Lewandowski

Za każdym razem kiedy słyszę głos Siverta Høyema, zachodzę w głowę dlaczego z TAKIM WOKALEM nie zawojował on świata i nie osiągnął sławy, na którą zdecydowanie zasługuje. Tym bardziej, że na scenie swoje pierwsze kroki stawiał jeszcze w ubiegłym stuleciu, a dorobek artystyczny ma naprawdę zacny. Wtedy to, a dokładnie mówiąc w 1999 roku, zadebiutował płytą „Industrial Silence” stojąc na czele zespołu Madrugada. Nagrał z tą formacją pięć studyjnych, naprawdę bardzo dobrych płyt. Porównywani często do Nicka Cave’a and The Bad Seeds, Tindersticks, The Walkabouts czy do twórczości Marka Lanegana nie odnieśli niestety spektakularnych sukcesów poza rodzimą Norwegią oraz poniekąd w Niemczech, Danii oraz w Grecji. W czerwcu 2007 r. zmarł nagle gitarzysta zespołu Robert Burås. Po jego śmierci pozostali członkowie kontynuowali pracę nad powstającą w czasie tej tragedii płytą i tak oto 21 stycznia 2008r. ukazał się ostatni, na tę chwilę, album Madrugady, zatytułowany po prostu „Madrugada”, debiutując w Norwegii od razu na pierwszym miejscu listy najlepiej sprzedających się płyt i pozostający na niej przez 37 (!) tygodni, w tym czterokrotnie na miejscu pierwszym. Zespół postanowił jeszcze zagrać trasę i ostatecznie 15 listopada 2008 r. w Oslo pożegnał się z publicznością. Sivert jednak oprócz macierzystej formacji nagrywał również płyty solowe, a także z kilkoma zaprzyjaźnionymi muzykami powołał do życia, krótkotrwały projekt pod szyldem Sivert Høyem & The Volunteers, z którym w 2006 r. wydał jedyną płytę „Exiles”.

Ale jak to mówią, ciągnie wilka do lasu i tak oto w roku 2010 Høyem napisał specjalną piosenkę "Prisoner of the road" dla NRC, czyli Norweskiej Rady ds. uchodźców i osób zmuszonych do opuszczenia swoich domów w wyniku naruszeń praw człowieka, przemocy domowej, a także zmian klimatu i klęsk żywiołowych. Warto podkreślić, że wykonał ten utwór podczas ceremonii wręczenia Pokojowej Nagrody Nobla w 2010 roku. Pięć lat później skomponował zaś "Black & Gold" - piosenkę będącą tematem przewodnim serialu „Okkupert”, który zyskał międzynarodową sławę i doczekał się aż trzech sezonów.

W czerwcu 2018 roku Høyem, wraz z gitarzystą basowym Frode Jacobsenem oraz perkusistą Jonem Lauvlandem Pettersenem, czyli dawnymi kolegami z zespołu Madrugada postanowił po latach zagrać trasę, która cieszyła się nadspodziewanym sukcesem. Udało się im także zawitać do Polski i 20 marca 2019 roku zagrali w wypełnionej po brzegi sali warszawskiego klubu „Niebo”. Koncerty na całej trasie były praktycznie wyprzedane do ostatniego miejsca, a kulminacją były cztery grudniowe występy w Sentrum Scene w Oslo. To właśnie ta trasa najwyraźniej wskrzesiła nowe siły twórcze w Silvercie, czego efektem jest wydana 12 lutego 2021 roku EP-ka „Roses of Neurosis”.

Choć to zaledwie 5 utworów i niespełna 23 minuty muzyki, to siła i piękno tych kompozycji dosłownie poraża swoim blaskiem. Każda z tych piosenek przy odpowiedniej promocji mogłaby zawojować niejedną listę przebojów w najróżniejszych zakątkach świata. Ale przecież nie tylko sukces jest wyznacznikiem wartości i artyzmu. Szczególnie obecnie, kiedy sprzedaż w muzyce niekoniecznie idzie w parze z jej jakością. Co do tej ostatniej to zapewniam, że Høyem uraczył nas małym, przeuroczym arcydziełem.

Sivert nigdy nie ukrywał, że muzycznie zawsze był mocno zainspirowany Leonardem Cohenem, którego bez ogródek nazwał swoim osobistym Bogiem, Jezusem i Buddą. Zapadła mi też w pamięci taka jego wypowiedź: „Cohen jest moim Bobem Dylanem, wieczną literacką gwiazdą rocka. Jest mroczniejszy, bardziej zmysłowy i przekazuje ten romantyczny aspekt, który jest dla mnie tak ważny.”

I właśnie zamiłowanie do tej romantycznej strony Cohena słychać wyraźnie na tym wydawnictwie, choć Sivert genialnie połączył te inspiracje z twórczością takich artystów jak Jacques Brel, Jeff Buckley, Nick Cave czy Bryan Ferry. Ale wytrawne ucho wychwyci w tych zaledwie pięciu utworach również inne olśniewające dźwiękowe smaczki.

Otwierający całość utwór „Safe Return” wydaje się być przeciwieństwem tego, co Høyem oferował nam w twórczości macierzystej Madrugady. To spokojna nastrojowa piosenka, otwierająca jednocześnie drzwi do nadziei i spokoju, w której dźwięki trąbki Nilsa Pettera Molværsa są zmysłowym dodatkiem do przyjemnego, charakterystycznego głosu Siverta. Ten utwór ma w sobie coś z klimatów lat 80. Sprawia wrażenie perfekcyjnego powiązania new romantic z uroczą rockową balladą. "Są rzeczy, które w muzyce pop lat 80. uważam za bardzo atrakcyjne i inspirujące. Na przykład dużo słuchałem Blue Nile. Kocham również Eurythmics i nigdy nie jestem w stanie ukryć swojego podziwu dla Kate Bush i jej „Hounds Of Love”” – mówi w kontekście pierwszej piosenki Sivert.

„Run Away” był pierwszym singlem pilotującym niniejsze wydawnictwo. To właśnie w tekście tej piosenki odnajdziemy tytułowe „róże nerwicy” – niezwykłe połączenie kwiatu, symbolu miłości, z tak straszną chorobą…

…„Run away, run away

Meet me at the dawning of the day

Run away, run away

With roses of neurosis on our cheeks

For weeks and weeks”…

To niezwykle przebojowa piosenka, pełna namiętności oraz wręcz perwersyjnego dancingowego uroku, w której wspaniale jest budowane emocjonalne napięcie, złagodzone na końcu sonicznym spokojem. Efekt ten osiągnięty jest przez wyśmienitą zmianę akordów i linii wokalnych przypominających późny okres Beatlesów. Usłyszymy w niej również ten niezwykły klimat przebojów Roya Orbisona, chociażby za sprawą charakterystycznych dźwięków gitary i urzekającej melodii. To mniej maniakalna i depresyjna twarz Høyema, jaką znam z czasów Madrugady, to takie stopniowe, krok po kroku, wychodzenie z ciemności do światła.

W „Queen Of My Heart” słońce zdaje się świecić jeszcze większym blaskiem. To najbardziej popowa piosenka na płycie, która kojarzy mi się z muzyką The Pretenders, a momentami z twórczością Tears For Fears. Jest niezwykle chwytliwa o zwyczajnie beztroskim charakterze. Tekst to prosta, ale jakże szczera, deklaracja miłości dla swojej wybranki – „Królowej mojego serca”.

„Archuduke” zaczyna się od akustycznego wstępu, a dźwięk podąża już w bardziej ciemne rewiry, tym razem w „bluesowej” atmosferze mrocznego romansu. Sposób aranżacji (ten charakterystyczne brzmiący fortepian), a i sam śpiew Siverta nasuwa skojarzenia z moją ukochaną wokalistką o genialnym głosie – Alison Moyet. Zaś nieprzeciętny, autorefleksyjny tekst piosenki może wiele nam powiedzieć o troskach i przeróżnych wątpliwościach samego autora.

EP-kę zamyka, chyba nie przez przypadek, mój osobisty faworyt z tej płyty, wyróżniający się wyraźnie na tle pozostałych kompozycji, ponury, ale jakże ciepły i… zniewalający „Devotional”. Oparty na syntezatorowym podkładzie, będący połączeniem nad wyraz osobistych refleksyjnych utworów śpiewanych przez Martina Gore’a z Depeche Mode z tym specyficznym, pełnym elegancji stylem Briana Ferry. W balladzie tej usłyszymy wspaniale współgrające z wokalem dźwięki gitary Ibanez Artcore oraz ponownie cudowną trąbkę, dodatkowo wprowadzającą subtelny i nieziemski wprost klimat. Głos Siverta wznosi się tu wręcz na emocjonalne wyżyny, a wyśpiewywane słowa jakże mocno potrafią przyspieszyć bicie serca, pomimo wolnego tempa tego małego arcydzieła:

„If you say one more word let it be

A word of kindness and relief

The damage is done

Now, how do we carry on?

And I love you

What am I supposed to do?

With so much at stake

You know how love turns to hate

Reptilian eyes

Belong to the night

With all eyes on you

How well do you think you'd do?

And I love you

What am I supposed to do?

With so much at stake

You know how love turns to hate…”

Wszystkie utwory na to wydawnictwo zostały napisane przez Høyema, który zagrał również na gitarze i tamburynie, a także wyprodukował "Roses Of Neurosis" wraz z Christerem Knutsenem, obsługującym jednocześnie gitarę, instrumenty klawiszowe oraz perkusję. Zespół muzyków uzupełniają Cato Thomassen (gitara, instrumenty klawiszowe), Børge Fjordheim (perkusja i automaty perkusyjne) i Øystein Frantzvåg (bas) oraz tak znaczący dla atmosfery dwóch utworów – gość specjalny Nils Petter Molvær (trąbka).

Właściwie to w tym miejscu mógłbym skończyć niniejszą recenzję, ale przez wiele, wiele dni wsłuchiwania się w ten choć krótki, ale jakże magnetyczny minialbum, analizowania tekstów oraz symboliki tej być może na pozór banalnej okładki, nie dawał mi wciąż spokoju sam tytuł. Ta gra słów i połącznie róży z nerwicą intrygowało mnie do tego stopnia, że przekopałem hektary w internecie, aby postarać się rozwikłać ten rebus. Rozwiązanie znajdowało się w osobie partnerki Høyema i ich wspólnych, jakże traumatycznych przeżyć. Jest nią Helena Brodtkorb, która okazuje się być autorką bardzo ważnej książki, jaka ukazała się w Norwegii i wzbudziła wiele istotnych dyskusji. Helena na własnym przykładzie podjęła się jakże trudnej analizy opisu problemu ciężkiej depresji poporodowej, jakiej rocznie doświadcza ok. 3000 norweskich kobiet. Kiedy już udało się jej uporać z tym problemem przy nieocenionej i bezcennej pomocy Siverta, a także, niestety, psychologów, zapragnęła pomóc innym kobietom wydając książkę, której tytuł przetłumaczony z norweskiego na polski brzmi „Szok matki. Pocieszenie i zachęta dla rodziców małych dzieci”. W promującym ją wywiadzie, który udało mi się znaleźć, przeczytałem tych kilka ważnych zdań, będących kluczem do rozwiązania zagadki tego intrygującego mnie od samego początku tytułu „Roses Of Neurosis”.

„Moje dziecko krzyczało nieustannie, a ja sama nie spałam notorycznie przez trzy dni. Wtedy Sivert podjął działania, aby córka w końcu usnęła. Napady nieustannego płaczu dziecka zaczęły się kiedy miało ono sześć tygodni. Wpadałam w panikę, drżałam cała, gdyż bałam się tak bardzo jej utraty. A potem doszłam do punktu, do którego nigdy nie myślałam, że mogę dotrzeć. Stałam się super NEUROTYCZNYM maniakiem kontroli, która chce być najlepsza we wszystkim. Niestety najczęściej kończyło się to atakami płaczu i histerii. Na szczęcie miałam wspaniałe wsparcie u boku Siverta, bez którego nie poradziłabym sobie nigdy z tym problemem i małymi krokami podążałam w kierunku normalności i radości”.

Tak więc te tytułowe „Róże nerwicy” to rodzaj rozliczenia się z tych wszystkich, jakże trudnych i traumatycznych, chwil i wspomnień, osobiste katharsis, a przede wszystkim wspaniały, niespotykany artystyczny dowód wyrażenia miłości…, która wystawiana jest w życiu na tak wiele prób jej siły i… szczerości.

W końcu jak to często niestety bywa:

Ktoś wyrywa gdzieś różę, podczas gdy czerwone kwiaty spadają po cichu na ziemię. Ona / On mnie kocha, ona / on mnie nie kocha...                                    

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!