King Buffalo - The Burden Of Restlessness

Maciek Lewandowski

To amerykańskie trio pochodzące z Rochester w stanie Nowy Jork zadebiutowało w 2016 roku albumem „Orion”, który zawierał długie, hipnotyzujące kompozycje, urzekające psychodelicznną aurą i nawiązaniami do stylu wczesnego rocka lat 70. Druga pełnowymiarowa płyta „Longing To Be The Mountain” (2018r.) była już bardziej wygładzona i sterylna, a klimatem, szczególnie w trzech długich kompozycjach, trwających po około 10 minut, przynosiła inspiracje dokonań Pink Floyd. To właśnie wtedy zetknąłem się z tym zespołem na dobre i zacząłem uważnie śledzić jego karierę, a trwająca ponad 35 minut EP-ka „Dead Star”, była w ścisłej czołówce moich ulubionych wydawnictw 2020 roku. Od tamtego czasu King Buffalo, niezwykle pracowicie spędził pandemiczny okres. Cytując samych muzyków: „Postanowiliśmy wykorzystać do maksimum ten stresujący okres czasu i muzycznie wyrazić ten ciężar niepokoju. Efektem tego jest nasza najciemniejsza, najbardziej agresywna i intymna płyta. Jesteśmy niezwykle dumni z efektu końcowego” – tak mówią o swoim najnowszym albumie wydanym 4 czerwca br. I jakby tego było mało zapowiadają: „Jest to pierwsza z trzech (!) płyt, które planujemy wydać w 2021 roku. Mamy wielką nadzieję, że efekt końcowy spodoba się słuchaczom, a sami nie możemy się już doczekać, aby zagrać te wszystkie utwory na żywo.” - mówi perkusista Scott Donaldson.

Trzeba przyznać, że to bardzo ambitne i godne podziwu plany, które w efekcie końcowym przyniosą wiele satysfakcji fanom oraz oczywiście samej grupie. Póki co, obcując z muzyką zawartą na „The Burden of Restlessness” wszystko wskazuje na to, że tak właśnie będzie.

Znajomo wyglądająca okładka płyty przedstawia krwistoczerwoną kaskadę wnętrzności mózgu, wypływającej z oczodołów głowy. Stosując kolokwialne powiedzenie, tak oto mamy polski akcent, gdyż ten makabryczny obraz to dzieło Mistrza Zdzisława Beksińskiego. Jego symbolika idealnie wręcz współgra z muzycznym materiałem i stanowi wspaniałe podkreślenie całej koncepcji albumu.

Muzycznie „The Burden of Restlessness” to psychodeliczny stoner rock wymieszany genialnie z ciężkim rockiem progresywnym i rytmicznie złożonymi schematami, będącymi ukłonem w stronę klasycznego heavy metalu (kłania się Black Sabbath). Aranżacje są silnie zintegrowane i wręcz ciasne, wykorzystują mocne riffy, spacerockowe pogłosy oraz mnóstwo zniekształceń. Wokale zaś utrzymane są w klasycznym ciężkim rockowym stylu, przerywanym atakiem niesamowitych gitar. Album jest bardzo spójny i wyprodukowany na bardzo wysokim poziomie z precyzją godną największych tego stylu. Przywołuje na myśl zespoły takie jak Tool, Meshuggah czy projekt OSI złożony z członków takich bandów, jak Chroma Key, Dream Theater i Fates Warning.

Płytę otwiera utwór "Burning" z krótkim, złowieszczym początkiem, w którym gitara basowa i bębny budują atmosferę, aby wreszcie dźwięki gitar wyznaczyły właściwą drogę, na której basista, Dan Reynolds, zdecydowanie pokazuje swoją imponującą jakość. W rzeczywistości rytm i ton tej kompozycji jest najprzyjemniejszy. Wokal Seana McVaya to rodzaj melodeklamacji połączonej z emocjonalnym śpiewem w refrenie i doskonale współgra z melodią i klimatem. Już kiedy słucha się tylko tego jednego utworu, wręcz jest się pewnym, że cały album będzie jakościowo wspaniały, a wcale nieczęste to doświadczenie.

W „Hebetation” słyszymy świetny riff, zniekształcony i aktywny. Sekcja rytmiczna serwuje nam zaś idealny rytm, tym razem z bardziej pozytywną energię, pomimo mrocznego motywu zawartego w teście:

„… When I was young I tried a million different ways to find

A panacea that would hebetate a restless mind

25 and all I find are clever ways to hide

Every night I dream a million different ways for me to die

 

Every night I close my eyes

I lie awake and try to pacify a listless mind

Nothing’s changed at 35

Still every night I dream a million different ways for me to die.”

Trzeci utwór, „Locusts”, to kolejna ponura twarz muzyki King Buffalo. Grany jest on w powolnym tempie, przypominającym połączenie stylu post–doom z prawie ambientowymi akcentami, które budują ekscytującą atmosferę z fantastycznym punktem kulminacyjnym w postaci melodyjnego solo, psychodelicznie brzmiącej gitary i kapitanie pasującą do całości frazą tekstu:

„Malevolent storm

Ravenous swarm

Cold and pious they push from the sky

No contrition there, as they circle the field

Stifling the sun with wicked hands

Everything undone with vicious plans

Hand of the shield

Suppressing the field

Hand of the shield

Smothering the field”.

"Silverfish" to najkrótszy i najbardziej nietypowy kawałek na płycie. Główny riff tworzą w nim maleńkie ukłucia zniekształceń, a mieszanka psychodelicznych syntezatorów i ciężkich industrialnych efektów spod znaku fuzz, stanowią bardzo oryginalną całość.

„Grifter” zaskakuje brzmieniem kojarzącym się z funky, gdzie w tle atakują nas kapitalnie lśniące gitary. Bas i bębny perfekcyjnie niosą cały kawałek, a głos Seana McVay zwraca uwagę na jakże niebezpieczny problem dotyczący amerykańskiej prawicy, która niebezpiecznie zbliża się do faszyzmu:

„Pious and vain

Surrounded by sycophants

Withered and gray

He promises deliverance

Day after day

Releasing only pestilence

And festering decay”.

„Knocks” to kolejny groźny utwór i pomimo monotonii samego rytmu, dzieje się w nim przez ponad sześć minut naprawdę wiele. Doznamy tu czegoś na miarę wspaniałego rodzaju kołysania, które prowadzi i wkracza na terytorium postrockowe, przypominające nieco początki twórczości Mogwai, a gładki nurt basowy z futurystycznymi syntezatorami i ciężkim progresywnym fuzzem, tworzy masywną ścianę psychodelicznej rozkoszy.

Zamykający płytę „Loam” ma ładny początek z klasycznym wokalem i choć nadal czuć tu dominację nostalgii, to wydaje się mieć ona nieco jaśniejszą barwę. Kiedy w tym najdłuższym, ponad siedmiominutowym utworze przychodzi czas na gitary, perfekcyjnie i różnorodnie wspierają one główną melodię, by na końcu zanurzyć się w otoczenie pozostałych instrumentów i wykrzesać pod każdym względem szczytowe, ostatnie, wielkie chwile tego doskonałego albumu. To psychodeliczny progresywny stoner rock w najlepszym wydaniu.

Na pierwszy rzut oka „The Burden of Restlessness” nie jest wcale skomplikowaną płytą, a wręcz przeciwnie, jawi się jako zestaw prostych piosenek. Nie ukrywam, że na początku byłem trochę tym zdezorientowany. Stoicki wręcz wokal, do którego natychmiast dołączają te wszystkie urzekające riffy, doskonałe wykorzystany bas, złowieszcza atmosfera obejmująca całość muzyki niczym spleśniała peleryna. Ale im dłużej go słuchałem, tym bardziej mi imponował. Każdy szczegół muzyki opiera się na jego głównym motywie, zarówno na letargu, melancholii czy nawet frustracji. Na szczególne wyróżnienie zasługuje dynamiczne podejście do pisania utworów, w sposób gdzie gitara, bas i perkusja wzmacniają się wzajemnie, nie tylko grając w tym samym czasie i rytmie.

King Buffalo, pomimo wielu skojarzeń i porównań, tworzy swój charakterystyczny, jedyny w swoim rodzaju, fantastyczny muzyczny świat. To zdecydowanie najbardziej dojrzały i najlepszy album zespołu pełen ciężkich, a jednocześnie pomysłowych riffów, cięć i mrocznych osobistych tekstów. Mniej tu zdecydowanie kosmicznej atmosfery, którą mogliśmy usłyszeć na wcześniejszych płytach. Trio skupia się bardziej na surowym brzmieniu i odcieniu gitar, z mocnymi bębnami i głębokimi liniami basowymi, co sprawia, że jest to najbardziej progresywna pozycja w ich katalogu.

Przypominam, że to zaledwie pierwsza, samodzielna częścią trylogii. Nastrojowa i konsekwentna w tonie, udowadnia dobitnie, ze King Buffalo to jedna z najbardziej oryginalnych grup reprezentujących psychodeliczny stoner rock z ogromnym wpływem progresywnego metalu.

King Buffalo tworzą Sean McVay - wokal i gitary, Dan Reynolds – bass oraz Scott Donaldson – perkusja. Płyta została nagrana w Rochester w stanie Nowy Jork w wielofunkcyjnej arenie o niezwykłej historii - Main Street Armory w grudniu 2020 i styczniu 2021. Polecam zainteresowanym zapoznanie się z informacjami o tym miejscu https://en.wikipedia.org/wiki/Main_Street_Armory. Wyprodukowana i zmiksowana przez Seana McVaya, za mastering odpowiedzialny był Bernie Matthews. Autorem grafiki jest wspomniany już Zdzisław Beksiński, a samą okładkę zaprojektował Mike Turzanski.

„The Burden of Restlessness” jest zdecydowanie jednym z najlepszych wydawnictw 2021 roku, a jednocześnie stanowi nieziemski, muzyczny dokument tej surrealistycznej epoki, w jakiej przyszło nam żyć.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok