Perrone, Rudy - The Language Of Spirits

Artur Chachlowski

ImageNiedawno na naszych łamach przedstawialiśmy nowy, wydany po trwającej ćwierć wieku przerwie w działalności zespołu, album „The Bridge” amerykańskiej grupy Cathedral. Ukazał się on niemal 25 lat po poprzednim krążku zespołu, „Stained Glass Stories”. Tak długa przerwa pomiędzy pierwszym, a drugim albumem w dorobku zespołu jest dużym ewenementem w świecie progresywnego rocka, tym bardziej, że zespół Cathedral nagrał obie te płyty prawie w identycznym składzie. Na nowej płycie zabrakło jedynie gitarzysty Rudy’ego Perrone. Jak się okazuje ten absolwent słynnej Berklee College Of Music (ukończył ją w 1974r.) poświęcił się karierze solowej i nie dołączył do swoich byłych kolegów reaktywujących grupę Cathedral. W 2001 roku wydał swój pierwszy krążek „Guitar In The Kitchen”, zawierający 13 instrumentalnych miniaturek zagranych wyłącznie na gitarze. Niedawno ukazał się jego drugi album, „The Language Of Spirits”, na którym Rudy ponownie przedstawia instrumentalną muzykę gitarową zawierającą elementy klasyki wymieszanej z new age.

Zasadniczym szczegółem różniącym oba te wydawnictwa jest fakt, że o ile na swojej poprzedniej płycie Rudy wystąpił w pojedynkę, to na nowym krążku wspierają go inni muzycy grający na: basie (Michael Manring), instrumentach klawiszowych (Tim Story), perkusji (Glen Velez), oboju (Kimberly Bryden), wiolonczeli (Martha Reikow) i rożku angielskim (Jill Haley). Tym samym przynajmniej niektóre kompozycje Rudy’ego Perrone’a na płycie „The Language Of Spirits” nie mają już wyłącznie cech muzyki kameralnej, choć trzeba przyznać, że swoimi rozmiarami nie przekraczają one ram kilkuminutowych utworów, z których spora część to liryczne, bardzo spokojne i nastrojowe drobiażdżki.

Pomimo bezspornego faktu, że Perrone jest wybitnym gitarzystą, z premedytacją stroni on od nadmiernego epatowania słuchacza swoją wirtuozerią. Na „The Language Of Spirits” nie znajdziemy ekstrawaganckich popisów i solówek na miarę Satrianiego, Vai, czy całej rzeszy naśladujących ich gitarzystów. Solowe dzieło Perrone’a, choć jest albumem na wskroś gitarowym, urzeka słuchacza czymś zupełnie innym. Na płycie panuje wyjątkowy nastój, który sprawia, że muzyki Rudy’ego najlepiej słucha się późnym wieczorem, gdy wszystkie kłopoty i trudy całego dnia już dawno za nami. Płyta kręci się w odtwarzaczu, z głośników docierają spokojne dźwięki gitary, melodie płyną do naszych uszu, kameralne dźwięki uspokajają skołatane całodziennym wysiłkiem nerwy... Co wtedy zrobić najlepiej? Podkręcić potencjometr wzmacniacza o jeden stopień głośniej, założyć na uszy słuchawki, nalać sobie kieliszek dobrego wina, usiąść wygodnie i chłonąć te magiczne, rozpływające się w uszach autentycznie piękne dźwięki akustycznej gitary w sposób mistrzowski obsługiwanej przez Rudy’ego Perrone.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!