Z Finlandii dotarł do nas kolejny świeży powiew nowej fali progresywnego rocka. Circusfolk to sześcioosobowy zespół z Helsinek, który swoim debiutanckim krążkiem „Making Faces” wpuszcza haust świeżego powietrza w lekko zatęchłą krainę muzyki „młodych grup neoprogresywnych”. Niewątpliwie album ten wyróżnia się na tle setek innych prog rockowych debiutów łatwością, z jaką zespół Circusfolk wplata elementy indie rocka w klasyczne ramy art rockowego brzmienia. Gitary (Ari Honkanen i Eevertti Kettunen) brzmią jakby grał na nich Alex Lifeson z grupy Rush, często obecne partie skrzypiec i wiolonczel (Charlotta Falenius) przywodzą na myśl efektowne aranżacje a’la No-Man. Wystarczy posłuchać utworu „The Fool”, który swoim klimatem do złudzenia przypomina pamiętny temat „Angel Ghost Caught In The Beauty Trap” autorstwa panów Wilsona i Bownessa. Szalejąca sekcja rytmiczna (Pekka Pietarinen – bg, Daniel Porschen – dr) wielokrotnie swoimi eksperymentalnymi popisami przypomina jazdę a’la nowoczesny King Crimson. Wystarczy posłuchać efektownie brzmiącego utworu „Rhubarbed Wire”. Wyraźnie odzywa się w nim klimat „Elephant Talk”. Wokalista (Ari Honkanen) obdarzony jest głosem bardzo podobnym do Teda Leonarda z Enchant, zaś grający na klawiszach Tarmo Simonen swą grą upodabnia się do stylu Richarda Barbieri...
To podobieństwa, które błyskawicznie nasuwają się już przy pierwszym przesłuchaniu tej płyty. Ale jest w muzyce grupy Circusfolk coś jeszcze. Coś, co sprawia, że płyta „Making Faces” intryguje od swoich pierwszych dźwięków, że produkcje tego zespołu brzmią zaskakująco świeżo i oryginalnie. Gdy słucham tego albumu wydaje mi się, że historia zatoczyła koło. Mniej więcej 30 lat temu moda punk uderzyła w skostniałe struktury symfonicznego rocka. Teraz przy pomocy niezwykle odważnych kroków grupa Circusfolk sięga po indie rocka oraz elektronikę, by nasycić nimi wybitnie art rockowy wizerunek swoich produkcji i w ten sposób umiejętnie uderzyć w błahą, tanią i papkowatą modę obowiązującą obecnie na szczytach list przebojów. Nie chcę przypisywać temu fińskiemu zespołowi iście rewolucyjnych ambicji, ale niewątpliwie w muzyce Circusfolk jest coś takiego, co każe wierzyć, iż dobry prog rock wcale nie zginął i że można w sposób tyleż umiejętny, co zdecydowany poddać go niezbędnemu liftingowi, a w tym samym nadać mu wyrazistego charakteru i rangi na miarę XXI wieku. I że wcale nie można mu zarzucić „regresywności”, co często lubią robić art rockowi oponenci.
„Making Faces” to płytowy debiut grupy Circusfolk. Wcześniej zespół dorobił się dwóch EP-ek: „Circusfolk Comes To Town” (2005) i „The Progression Bell” (2006). Słuchając ich przed laty nie sądziłem, że Circusfolk błyśnie aż taką formą na swoim pełnowymiarowym debiucie. Choć trzeba przyznać, że pochodzące z tej drugiej EP-ki nagranie „Haven” zwiastowało już spory potencjał, który drzemał w zespole. Teraz ta sama kompozycja, ale w nieco innej wersji, jest prawdziwą ozdobą płytą „Making Faces”. Zespół łączy w niej styl znany z dokonań Rush, Porcupine Tree, King Crimson i Jadis. Szaleńcza mieszanka? Ale proszę mi wierzyć, w tym szaleństwie naprawdę jest metoda.