W tym roku grupa Thork obchodzi 10-lecie swojego istnienia. Ten pochodzący z francuskiego Annecy zespół ma już w swym dorobku dwie płyty długogrające: „Urdoxa” (2000) i „We-ila” (2004). Pierwszą dekadę działalności Thork uświetnił albumem zatytułowanym „Nula Jedan”. Tytuł oznacza (w języku bośniackim) binarny układ 01, który symbolizuje relację człowiek – maszyna. O tym właśnie mówią śpiewane w języku francuskim teksty poszczególnych kompozycji, które poruszają także inny ważny aspekt. Posiadają one wyraźne odniesienia do wojny w byłej Jugosławii.
Na czele grupy Thork stoi Sebastien Fillion, który odpowiedzialny jest za wszystkie kompozycje, teksty, partie wokalne, a także obsługuje on gitary, bas, syntezatory, fortepiany oraz Glockenspiel. Można więc powiedzieć, że zarówno sam zespół, jak i jego najnowsze dzieło to jego muzyczne „dzieci”. Do współpracy zaprosił on kilku muzyków, którzy grają na perkusji, skrzypcach, wiolonczeli, trąbkach i basie. Wśród nich znajduje się Samuel Maurin, z którym Fillion współpracował niegdyś w formacji o nazwie Nil. Dzięki swoim pomysłom i ciekawej wizji artystycznej liderowi Thork udało się wykreować bardzo oryginalne, ciepłe brzmienie, które króluje na całej płycie „Nula Jedan”. Nietypowe i częste wykorzystywanie instrumentów smyczkowych, tabli i syntezatorów daje taki efekt, że Thork brzmi całkowicie inaczej od setek innych grup z kręgu tzw. art rocka. Co najważniejsze, brzmi bardzo oryginalnie. Te „pomocnicze”, a nie typowo rockowe, instrumenty nadają ton muzyce zespołu. To one prowadzą często główne linie melodyczne, jak w otwierającym płytę epiku „Ex-Slave”, gdzie partie smyków naprawdę potrafią zachwycić nawet najbardziej wymagającego słuchacza. Kolejnym wyróżnikiem stylu zespołu są dodatkowe żeńskie wokale (Violette Corrayer), które w połączeniu z głosem Filliona kreują efekt zbliżony do brzmienia chóru. Niekiedy głos głównego wokalisty przepuszczany jest przez vocoder (jak w „J’aurais pu” i „Ces Reves-La”), co w połączeniu z oryginalnym instrumentarium dodatkowo nobilituje muzykę zespołu Thork. Generalnie rzecz biorąc, ma ona na płycie „Nula Jedan” zdecydowanie akustyczny wydźwięk. Królują w niej spokojne melodie, ciepłe, natchnione i marzycielskie tematy. Zwolennicy ostrych, metalowych brzmień raczej nie znajdą w płycie „Nula Jedan” kandydatki do miana „płyty roku”. Ale słuchaczom kochającym wysublimowane i finezyjnie zagrane dźwięki na pewno album ten przypadnie do gustu.
Całość rozpoczyna się od najdłuższego na płycie utworu „Ex-Slave”. Posiada on szereg cech epickiego rozmachu. Brzmi on jakby był fragmentem jakiejś rockowej mszy. Zwraca uwagę subtelne wykorzystanie skrzypiec oraz ich kontrastowe zestawienie z agresywnymi partiami sekcji smyczkowej i potężnie brzmiącego „chóru” złożonego z powielonych ścieżek damsko-męskich głosów. W wyrafinowanej aranżacji uderza swoisty ukłon do celtyckiego brzmienia a’la zespół Clannad. To wspaniały początek tej płyty, który od pierwszej minuty wysoko podnosi poprzeczkę poziomu artystycznego całego wydawnictwa. Następny na płycie utwór, „Ici”, posiada bardziej rockowy wymiar. Zespół pracuje pełną parą, rockowe instrumenty przejmują muzykę grupy we władanie, ale i tak najpiękniej brzmią wysunięte na plan pierwszy akustyczne dźwięki gitar. Z kolei „La Lumiere” jest bardzo spokojnym, nieco rozmazanym utworem, który rozpoczyna się od motorycznego rytmu granego na syntezatorach, do którego po pewnym czasie dochodzi wokal, a w dalszej części utworu, po mocnym wejściu perkusji, tabli i skrzypiec, całość potężnieje i znajduje ujście w efektownym, zagranym w zaskakujący sposób „rzeźbiącym” solo na gitarze. Oniryczny, senny, nieomal leniwy klimat tej kompozycji kontrastuje z nieco kosmicznym i tajemniczym nastrojem utworu „J’aurais pu”. Komputerowy, bo oparty na syntetycznych dźwiękach syntezatora, wstęp przeistacza się w piękną melodię, która wprowadza do muzyki Thork odrobinę patosu. Daje to tak znakomity efekt, że niełatwo jest oprzeć się wrażeniu, że nagranie to zdecydowanie zbyt szybko się kończy. Jego patetyczny finał mógłby podnieść w górę niejeden dach. „Danse des airs” to jedyny w tym zestawie utwór instrumentalny, a zarazem świetna prog rockowa jazda z drobnymi elementami jazz rocka i nowoczesnej elektroniki. Doskonale współpracują ze sobą gitara i klawisze, a sekcja rytmiczna brzmi wreszcie tradycyjnie, bo bardzo rockowo. Delikatne dźwięki gitary w połączeniu z kobiecym wokalem zwiastują kolejne nagranie na płycie. To „Au Ciel” ze swoją przepiękną, utrzymaną w duchu nagrań Mike’a Oldfielda, linią melodyczną, w którą w fantastyczny sposób wplatają się smyczki. Wspaniały to utwór, dzięki któremu – zgodnie z jego tytułem – można się znaleźć w prawdziwym niebie. Lecz to nie koniec płyty. Natchniony i wysublimowany, śpiewany falsetem utwór „Revoir” zaskakuje swoją dojrzałością i lawiną ciekawych pomysłów. Znowu słyszymy w nim świetnie zagrane solo na gitarze, pinkfloydowskie klawisze, efektownie narastający nastrój. Wszystko to czyni „Revoir” jednym z najlepszych utworów na płycie. Bezpośrednio po nim mamy kolejny duży plus w programie albumu „Nula Jedan” – kompozycję „01”. Powraca w niej epicki rozmach, nieomal orkiestrowy nastrój potęgowany przez smyki i dęciaki. Zagrana jest ona z prawdziwym rockowym pazurem i iście art rockowym zadęciem, podlanym odrobiną patetycznego sosu w postaci fantastycznie powielonych ścieżek wokalnych. Album „Nula Jedan” zamyka cichutka, nieomal minimalistyczna pieśń „Ces Reves-La”. Słyszymy w niej jedynie 12-strunową gitarę akustyczną oraz zniekształcony, bo przepuszczony przez vocoder, głos Sebastiena Filliona. To stosunkowo rzadko stosowany w muzyce rockowej kontrast, ale wypada to naprawdę nieźle, czyniąc z tego utworu godne ukoronowanie tej niezwykłej płyty.
Jeżeli ktoś się uprze może albumowi „Nula Jedan” zarzucić zbyt duże „rozmazanie”, zbyt nietypowe, może ciut zbyt wyszukane brzmienie, brak drapieżnych zapędów, brak ostrych przypraw, soli, pieprzu, ale w swój jedyny w swoim rodzaju sposób ten album doskonale broni się sam. Posiada on zdecydowanie więcej zalet niż wad, a ta świadomie kreowana oniryczna, mocno wysublimowana atmosfera muzyki zespołu Thork, to efekt wyboru takiej, a nie innej drogi artystycznej przez jego lidera. Z pewnością o „Nula Jedan” nie można powiedzieć: „płyta jakich wiele”. Brawo Thork! Brawo Sebastien Fillion!