Big Big Train - Welcome To The Planet

Maciek Lewandowski

Kiedy na początku sierpnia ubiegłego roku kończyłem tekst recenzji wspaniałej płyty „Common Ground”, mocno wierzyłem i życzyłem przesympatycznym muzykom z grupy Big Big Train sukcesów na tak wymarzonej przez lata trasie za Atlantykiem. Miała ona wreszcie dojść do skutku w tym roku… I zapewne podekscytowani również i tym pragnieniem artyści byli tak zdopingowani do pracy w studio, że po niespełna sześciu miesiącach otrzymujemy ich nowy krążek zatytułowany „Welcome To The Planet” .

Nikt jednak nie przypuszczał, że życie może okazać się tak brutalne i zwyczajnie niesprawiedliwe! Oto, 20 listopada w szpitalu w Nottingham, w wieku 56 lat zmarł wokalista David Longdon. Ta przedwczesna śmierć była skutkiem ran odniesionych w wypadku samochodowym, we wczesnych godzinach tego feralnego piątkowego poranka, kiedy wracał do swojego domu… wprost ze studia. David pozostawił w żałobie dwie córki Amelię i Eloise, matkę Verę i partnerkę Sarah Ewing, przyjaciół z zespołu, management oraz… nas, swoich fanów na całym świecie…

Naprawdę nie wiem jak w takich okolicznościach mam napisać kilka słów i zrecenzować ten album. Nie jest on w żadnym wypadku hołdem dla Longdona. Został bowiem ukończony jeszcze przed tym strasznym dniem… Ale ta tragedia zapewne będzie gdzieś cały czas obecna ze mną, jak również przełoży się na odbiór muzyki, która, jakby na przekór temu wszystkiemu, jest praktycznie celebracją życia.

W takich okolicznościach czuję się trochę jak chirurg, który naciąga swoje sterylne rękawiczki i stoi przed bardzo trudnym zadaniem zbadania tego albumu. Od razu zaznaczam z całą stanowczością: to nie jest płyta złożona z B-side'ów, które nie znalazły sobie miejsca na poprzednim wydawnictwie. Założyciel Big Big Train, Gregory Spawton, tak wyjaśnia ten krótki okres pomiędzy dwoma albumami: "Doświadczenie pandemii pokazało nam, że musimy jak najlepiej wykorzystać nasz czas na Ziemi. Mając to na uwadze, a także nowych członków zespołu, którzy natchnęli nas świeżymi pomysłami, zdecydowaliśmy się na szybki powrót do studia, aby wspólnie skomponować i nagrać „Welcome To The Planet””.

Ten 14. studyjny album Big Big Train został wydany 28 stycznia 2022 roku przez wytwórnię English Electric Recordings, a nagrany został w składzie: David Longdon – wokal i flet, Greg Spawton – bas, gitary i wokal, Nick D’Virgilio – perkusja i wokal, Rikard Sjöblom - gitary, instrumenty klawiszowe i wokal, Carly Bryant – instrumenty klawiszowe, Dave Foster – gitary, Clare Lindley – skrzypce i wokal, a także zaproszeni goście: Ben Godfrey – trąbka, Dave Desmond – puzon, John Storey - tuba tenorowa, Jon Truscott – tuba blaszana oraz Nick Stones – róg i waltornia.

To bardzo dziwne zrządzenie losu, że longplay Big Big Train wydany po tragicznej śmierci Davida Longdona jest jednym z najbardziej optymistycznych, jakie do tej pory zespół nagrał. Jest wręcz najbardziej pozytywnym krążkiem w ich karierze! W porównaniu do poprzednika, „Welcome to the Planet” brzmi jeszcze bardziej obiecująco, jest pełen życia i bardziej przystępny niż kiedykolwiek. Pokuszę się nawet o więcej: to mile widziane antidotum na szaleństwo dzisiejszego świata – szaleństwo wzmocnione niestety śmiercią Davida…

Fakt, że album ma w swoim programie tylko jedną piosenkę o długości ponad siedmiu minut, podczas gdy na wcześniejszych płytach dłuższe formy były wręcz znakiem rozpoznawczym Big Big Train, w żaden sposób mu nie umniejsza, a mamy wręcz uczucie, że muzycy wydają się niczym spuszczeni ze smyczy, aby po prostu grać, śpiewać i przy tym dobrze się bawić, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej! Co czyni nas, słuchaczy, gorliwymi beneficjentami tego ekspansywnego podejścia.

W tych ponad 47 minutach zawartych na „Welcome To The Planet” odnajdziemy niezwykłe piękno, ale i transcendencję zaskakująco pozytywnego życia wyrażonego w muzyce wydanej w tych tragicznych okolicznościach.

Utwór "Made From Sunshine" to wspaniałe otwarcie. Napisany wspólnie przez dwóch Davidów – Davida Longdona i nowego oficjalnego gitarzystę Dave'a Fostera – jest pięknym powitaniem dziecka na świecie. Ten uroczy pozytywny utwór zawiera tą charakterystyczną sekcję dętą Big Big Train i jednocześnie przedstawia nam nową skrzypaczkę i piosenkarkę - Clare Lindley. Wokale są duetem jej i Longdona, niczym reprezentując rodziców śpiewających do nowego życia, które pojawiło się jako owoc ich miłości. To tryskająca słońcem ballada, która zachwala to, co najpiękniejsze, szczere i prawdziwe, a jednym z tych symboli są kwitnące magnolie, znak cudownej i pełnej słońca wiosny, która każdemu z nas kojarzy się przecież z narodzinami i początkiem czegoś nowego i pięknego.

"The Connection Plan" to prawdziwy wulkan energii, zwiększając swą przebojową intensywność dzięki głosowi Longdona współgrającemu z namiętną frazą dynamicznie brzmiących skrzypiec, dodatkowo napędzanych linią basu. Napisany przez D'Virgilio, a Greg Spawton, niczym kiedyś Chris Squire z Yes, wyprowadza refren, który wesoło wznosi się w muzyczną prog sferę. Cały zespół zdaje się bawić muzyką i brzmi to niezwykle dobrze.

Nieco ukojenia przynosi jedna z czterech ponad sześciominutowych kompozycji - „Lanterna", która zaczyna się jako piękna ballada z kojącymi harmoniami, by z czasem nabrać dynamiki. Jest to wspaniała opowieść o tym jak malutkim staje się człowiek, „król stąpający po ziemi”, w zderzeniu z żywiołem oceanu, na którym jeśli nie będzie odpowiedniej współpracy ręka w rękę, stania obok siebie, pomocy, a także zaufania do „strażników światła” na brzegu, to nigdy nie osiągnie się wymarzonego celu podróży. Jest to kompozycja Spawtona stanowiąca poruszający hołd dla starej latarni morskiej w Genui:

„Kings of the land

Are weak before the seas

And rising storms

Wisdom can fade

And towers fall

 

We look at the same stars

Walk the same paths

Leave only a trace

And just for a while

 

We wait for the ebbing tide

And try to make for common ground

Ahead of the dying light

We look to find a way back home

 

Out on the edge

Seeking a path

There are no gods here

Only us

 

Fly before the storm

Racing for the shore

No safe harbour near

Nowhere left to hide

Find a course to take them home

Work together

Stand together

Not alone

They are not alone

Old man of the sea

Rising from the deep

Summoning the waves

Calling out their names

Running from an angry god

Lead them home

Bring them home

They are not alone

Not alone

 

At a place where the waves meet the shore

Raise a tower

And send light over the sea

Mark the land with unshakable spires

Make a harbour

For travellers

And for strangers

 

Keepers of the light

Reach far into the night

For those who sail the seas

In peril on the tides

Voyagers escaping storms

Beacons call to bring them home

They are not alone

Not alone

At a place where the waves meet the shore

Raise a giant

And send light over the sea

Mark the land with unshakable spires

Make a harbour

For travellers

And for strangers

 

We made the land our common ground

We made the sea our common ground

As we stand together

Side by side

Turn our faces to the skies

One day we take ship to the stars”.

Piękna jest ta kończąca fraza, gdy linia skrzypiec i wynikające z niej solo gitarowe zabierają nas na niebiańskie wyżyny. Trochę przypomina mi to temat epopei z poprzedniej płyty - "Atlantic Cable", gdzie nawet w tekście usłyszymy zacytowany tytuł. Spawton długo rozważał koncepcję i pojawiła się myśl o połączeniu tych dwóch piosenek, ale ostatecznie pozostały one oddzielne, zapewniając dzięki temu wątek do powiązania dwóch albumów nie tylko wspaniałą, symboliczną i wyrażającą tak wiele okładką. Jest to typowa kompozycja w najlepszym stylu Big Big Train.

"Capitoline Venus" to przecudny, niespełna dwuipółminutowy, utwór napisany pierwotnie przez Grega Spawtona jako piosenka miłosna dla jego żony. Ostatecznie, po tych tragicznych chwilach, stała się obrazem, w którym możemy podziwiać niezwykły i delikatny głos Davida Longdona i 12-strunową gitarę Spawtona. To krótki, ale za to jakże nieziemski skarb, przy którym łzy same pojawiają się w oczach i równie delikatnie ciekną stróżkami po naszych policzkach, że aż grzechem jest je wytrzeć…

Trzeba pałać naprawdę wielką miłością również do artefaktów, aby tak romantyczny utwór zatytułować „Kapitolińska Wenus”. Jest to charakterystyczny posąg prawie naturalnej wielkości kobiety stojącej po kąpieli. Wenus prawą ręką zakrywa piersi, a lewą łono, zwraca głowę w lewo, a na jej twarzy widoczne jest zamyślenie. Bogini ma strojną fryzurę, część włosów związana jest na czubku głowy, a część opada swobodnie na ramiona. Posąg został odkopany w pobliżu kościoła San Vitale w Rzymie w okolicach lat 1670–1676. W 1752 roku został zakupiony przez ówczesnego papieża Benedykta XIV, który podarował ją Muzeum Kapitolińskiemu. W 1797 roku został zagrabiony przez Francuzów i wywieziony do Paryża, aby ostatecznie wrócić do Rzymu po upadku Napoleona w 1815 roku…

Pierwszą część albumu kończy blisko pięciominutowy instrumentalny utwór „A Room With No Ceiling”. Jest to kompozycja gitarzysty i klawiszowca Rikarda Sjöbloma będąca synergią wszystkiego tego, co w progresywnym zespole najlepsze: z odrobiną psychodelii na początku, aż do chwili zanim utwór wręcz wystrzeli w akordeonową, wesołą zabawę.

Drugą połowę płyty inicjuje w swej zimowo-nostalgicznej scenerii urocza piosenka "Proper Jack Froster" będąca idealnym tłem dla wielu najlepszych wizytówek zespołu. Czego tu nie ma? Orkiestrowa sekcja dęta, wiele wokali całego zespołu, główna linia prowadzona jest oczywiście przez Longdona, skrzypce, pianino elektryczne, organy Hammonda, zagrywki 12-strunowej gitary, strzeliste solo gitarowe i fantastyczny „nadzór” nad całością gitary basowej. Tekst opowiada o wczesnym dzieciństwie Grega Spawtona w Midland. Kompozycja jest nostalgicznym i osobistym utworem z kapitalną grą wokalną między Davidem i Carly Bryant. Elektryczne pianino Wurlitzer i dzwonki saneczkowe doskonale oddają ducha zimowego krajobrazu śnieżnego lat 70. i nawiązują do słodko-gorzkiej opowieści o niewinności dzieciństwa i beztroskich zabawach w okresie Świąt Bożego Narodzenia (polecam zobaczyć uroczo zilustrowane wideo do tego utworu):

„…Do you remember when snow fell

At Christmas?

Do you remember the joy?

That seems a long time ago

And so far from here

Perhaps it was a dream

If Jack would call once again

You may find us

Flying down the hills

On a sledge with rusty rails

One last run then home”.

Któż z nas nie chciałby się cofnąć w błogie, pełne radości czasy dzieciństwa, kiedy najważniejsza była zabawa, problemy praktycznie nie istniały, a w domu zawsze czekała mama, ze wszystkiego rodzaju smakołykami, jakie wyczarowywała w kuchni?…

Kiedy zabawa się kończy, do swojego perkusyjnego królestwa zaprasza nas Nick D’Virgilio i w drugim instrumentalnym utworze na płycie, „Bats In The Belfry”, prezentuje nam swój mistrzowski kunszt, bawiąc się rytmem w każdej możliwej postaci. Jak sam tłumaczy Nick: "Greg zasugerował, abym napisał melodię, w której szaleję na perkusji. Miałem krótki utwór muzyczny, który skomponowałem jako demo produktu, ponieważ pracuję w sklepie muzycznym i robię również filmy oraz piszę muzykę na potrzeby sprzętu perkusyjnego, który sprzedajemy. Zawsze chciałem wziąć ten mały kawałek, który skomponowałem i zamienić go w całą piosenkę. Teraz miałem wreszcie taką możliwość i inspirację, aby to zrobić. W końcowej części utworu poszedłem z tym dalej, co od jakiegoś czasu jest rzeczą nowatorską w świecie perkusji, stosując odwrócony rytm”.

Wkraczając za pomocą tego utworu w to całe królestwo Nicka usłyszymy imponujące podejście do solo drum and bass, które sączy się swoim charakterem i jego osobowością z każdej wręcz nuty.

I tak oto przychodzi czas na kolejne łzy wzruszenia i niezwykłą nostalgię. A wszytko to za sprawą najdłuższej, ponad siedmiominutowej, przedostatniej kompozycji na płycie - „Oak And Stone”. To imponująca i porywająca ballada, rozciągająca się za pomocą fortepianu i, niczym pociągnięciami pędzla, odegrana delikatnie na zestawie perkusyjnym oraz na delikatnym, ledwo słyszalnym akustycznym basie stand-upowym. Do tego jeszcze skrzypce i obezwładniający, czarujący wokal Davida Longdona. Moment kiedy śpiewa on ostatni refren:

 

„…This is what I came for

What I longеd for

And it changes everything

And nothing at all

Hеre is a face from those old pictures

Black and white turned to gold

In these trembling hands

 

Winterbourne in distant hills

The way downstream is further still

Through elderflower

And hawthorn woods

Starlings dancing high above

All roads lead to somewhere else

And never seem to reach an end

The order of the world's unchanged

The constellations are the same

 

Time to put this thing to rest

Time to leave the empty stage

A footnote

An unwritten page

Words are better left unsaid

Stories do not always find an end

The source of a river

Is hard to find

Out of reach

Out of time

And so far from home

 

This is what I came for

What I longed for

And it changes everything

And nothing at all”.

jest niczym najczystszy diament ukryty głęboko w czeluściach Ziemi. Łzy ponownie ciekną strumieniami, gęsia skórka i mrowienie kręgosłupa… Wzruszenie, którego nie sposób wprost opisać, jest to po prostu GŁOS Longdona: stojący samotnie, twierdzący chwalebnie realizację swojego celu: „Po to przyszedłem, za czym tęskniłem, i to zmienia wszystko zmienia, a zarazem nie zmienia nic…”. Ten moment byłby odpowiednim sposobem na zamknięcie całego albumu, niezwykłym hołdem dla Davida i pewnie tak by się stało, gdyby kolejność nie została już ustalona przed jego niespodziewanym, tragicznym odejściem…

Naprawdę po takich utworach trudno jest dojść do siebie, pogodzić się z brutalnym i wielokrotnie niesprawiedliwym losem… Na pocieszenie pozostaje zawsze ten JEGO niezwykły, pełen ciepła głos i muzyka, dzięki której możemy z NIM obcować, słuchać, delektować się i marzyć…

Płytę kończy ostatecznie kompozycja tytułowa napisana przez Carly Bryant - „Welcome To The Planet”. Zainicjowana przez orkiestrę dętą i kotły jest ponowie wokalną rozmową kobiecego i męskiego głosu - Carly i Davida. Być może jest to ciemniejsza strona "Made From Sunshine", będąca ostatecznie przestrogą dla noworodka do życia na tej naszej planecie, kiedy już w pierwszych wersach słychać słowa „Staraj się nie dać się porwać, staraj się nie bać”... W miarę postępu utworu przechodzi on od orkiestrowego, a nawet kojarzącego się nieco z operą, początku do rejonów zbliżonych i graniczących blisko z terytorium "Great Gig In The Sky", a wszystko to przeplatane jest nieco przerażającym refrenem, opartym na powtarzaniu tytułowej frazy „Witaj na planecie”…

Pytanie, jakie automatycznie rodzi się w głowie słuchacza po ostatnich nutach, kiedy już nastanie cisza: co będzie dalej z grupą Big Big Train? Bez względu na to, jaki kurs obierze teraz ten zespół, oczywiste jest, że ostatnie kilkanaście lat było niezwykłe w jego ewolucji, dostarczając historii muzyki jeden z najlepszych, współczesnych progresywnych dorobków twórczych, o jakim słyszał świat.

Tragedia jaka dotknęła nas, fanów, jest niezaprzeczalna i jesteśmy bardzo zaniepokojeni tym co straciliśmy, właśnie dlatego, że tak bardzo kochaliśmy to, co było w osobie Dawida jedyne w swoim rodzaju: jego elokwencję, wrażliwość, dobroć i talent... Wszystko to sprawia, że jego niespodziewane odejście jest jeszcze bardziej bolesne i nie do zniesienia.

Big Big Train bardziej niż większość zespołów zawsze sprawiał wrażenie autentycznego poczucia rodzinnego ciepła, które było wręcz namacalne. Wszyscy teraz dzielimy całkowity szok i prawdopodobnie nadchodzący rok, a być może dopiero następny, odpowie czy uda nam wszystkim pogodzić się z tą stratą. Niech więc album "Welcome To The Planet" spełni swój cel w tym procesie, niech przyniesie tyle samo łez radości, co i smutku, gdy głos Davida Longdona czaruje nas wszystkich kolejny, lecz, niestety, ostatni już raz …

Rest in Peace, David!

I nie zapomnijmy prawdy starej jak ten świat, o której tyle razy opowiadał nam Big Big Train praktycznie na wszystkich swoich płytach: Z TRAGEDII BARDZO CZĘSTO MOŻE NARODZIĆ SIĘ TRIUMF.

 

PS. Dosłownie w chwili, kiedy kończyłem ten tekst na oficjalnym profilu zespołu, pojawił się komunikat podpisany przez managera Nicka Shiltona, a w nim te chyba najbardziej interesujące nas zdania:

„Kilka lat temu David wyraził wyraźne życzenie, że gdyby kiedykolwiek nie było go w pobliżu, chciałby, aby Big Big Train trwał dalej. Oczywiście nikt z nas nie przewidział tragicznej sytuacji, która wydarzyła się w listopadzie ubiegłego roku. Po dokładnym rozważeniu i przy aktywnym wsparciu Sary, partnerki Davida, postanowiliśmy uszanować jego życzenie.

Big Big Train będzie zatem starał się kontynuować działalność jako zespół i będzie występować na żywo oraz wydawać nową muzykę w odpowiednim czasie. Bardziej szczegółowe informacje dotyczące składu i planowanych działań zespołu, zostaną podane w kolejnych ogłoszeniach, w tym także informacje o pewnej zbliżającej się okazji dla fanów do celebrowania dorobku i muzycznego dziedzictwa Davida”.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok