Było to bardzo dawno temu. Przed jedną z moich środowych audycji Metal Hammer Show w Radio Plus Gniezno, wstąpiłam do zaprzyjaźnionego sklepu muzycznego przy ulicy Kramarskiej. Właściciel powitał mnie słowami: „Olga, mam dla ciebie prawdziwy diament, płytę niemieckiego RPWL!” Cóż, sklep już od dawna nie istnieje, Radio Plus gra tylko „złote przeboje”, lecz muzyka pozostała na zawsze. Od tamtej chwili, gdy po raz pierwszy usłyszałam „Trying To Kiss The Sun”, zaczęła się moja przygoda z muzyką zespołu z Freising. Byłam na ich wszystkich polskich koncertach. To wtedy poznałam Kalle i Yogiego. Mnóstwo niesamowitych wspomnień zabarwionych muzyką najpiękniejszą i tak bardzo mi bliską. Nigdy nie przypuszczałam, że tak szybko minie te dwadzieścia lat.
Ale mamy A.D. 2022. Czas wrócić na ziemię. „Voices”- pierwszy solowy album Kalle Wallnera, po raz kolejny wypływa z głośników i długo jeszcze będzie wypełniał swoim niesamowitym brzmieniem przestrzeń mojego domu. Siedem kompozycji tworzących instrumentalną całość. Siedem kolejnych numerów, z których każdy jest tytułem. Jak odliczanie. Przemijanie. Syndrom upływającego czasu i świadomość zmian, jakie się toczą wokół nas. Muzyka tworzona przez Kalle, stanowi monument, pomnik zrodzony z gitarowych fantazji i smutku. Melancholii, którą naznaczona jest każda nuta. Jedyny utwór z wokalem - „Three” - swoim tekstem pogłębia poczucie głębokiej nostalgii, jaka była źródłem tego i pozostałych utworów. To przepiękny album oszroniony dyskretnym woalem emocji. To brzmienia tonące w bezbrzeżnym oceanie wyobraźni.
W nagraniu tej płyty Kallemu towarzyszyli przyjaciele: Yogi Lang (instrumenty klawiszowe), Marco Minnemann (perkusja), Arno Menses (wokal) i oczywiście Carmen Tannich – prywatnie żona Kallego. Album rozpoczyna się utworem „One”. Z elektronicznego preludium wyłania się cudowny mariaż rytmu z melodią. Gitarowe muśnięcie nieba, transformacja myśli, symbioza riffów z elektronicznym matrixem. „Two” - to piękna współpraca Marco Minnemanna, która nadaje wigoru tej kompozycji, z lekko jazzującymi riffami gitary. Są tutaj też chwile wyciszenia, niczym pytania bez odpowiedzi. „Three” - pojawia się Arno Menses (Subsignal, Sieges Even w latach 2004-2008), którego głos zawsze był ostoją spokoju. Niesamowicie koresponduje z bajecznym brzmieniem gitary. Tekst, który razem z Kalle napisał Dominik Aigner (Dominik zamieścił też wewnątrz książeczki napisane przez siebie krótkie notki informacyjne towarzyszące każdemu utworowi na płycie), pełen jest deszczowego nieba, ale i piękna. Seans dźwiękowy, który ożywia w nas najgłębsze uczucia, porusza zmysły i budzi refleksje. „Four” - kolejne sceny muzycznej uczty, przesuwające się wraz z nicią Ariadny – kadry filmu, w którym obcujemy ze sztuką i fragmentami snów. Kalle Wallner ułożył bardzo misterną układankę, w której kolejne elementy musimy sami dopasować do reszty, powklejać w przestrzenie pomiędzy frazami. Jest to mozaika o niepowtarzalnej fakturze i wzorach. „Five” - bardzo kołyszący, o rozbudowanej palecie barw i lekko jazzującym klimacie. „Six”- to aż 10 minut cudownych akordów o delikatnym posmaku wrześniowego popołudnia przytłumionego purpurą zachodzącego słońca. „Seven” - to ostatni port w tej podróży pełnej smutku, ale i ciepłego wiatru, który czai się gdzieś na dnie duszy. Ten utwór jest milczeniem narysowanym dźwiękiem. Kalle osiąga tu perfekcyjny wzorzec ciszy i ukojenia, za pomocą muzyki.
„Voices” to album, który powstał pod aksamitem bawarskiego nieba. I ma w sobie ten najpiękniejszy kawałek wszechświata, który powoduje, że chcemy śnić. Słuchać i śnić bez końca.