Ten album ze względu na swoją stylistykę pewnie nigdy nie zagościłby na naszych łamach, gdyby nie pewien przedziwny zbieg okoliczności. Grupa Ampera pochodzi z Norwegii, debiutancki album „A Vulcanized Mingle” wydany został przez chilijską wytwórnię Mylodon Records, w Europie dystrybuowany jest przez francuską Museę, moje pierwsze pobieżne przesłuchanie tego krążka nastąpiło w Polsce, ale trzeba było dopiero wakacji, by przekonać się jak świetnie muzyka tego zespołu sprawdza się podczas jazdy autostradami południowej Europy. Zabrałem ją sobie do samochodowego odtwarzacza i przyznam, że w niezwykle miły sposób towarzyszyła mi w trakcie długiej podróży. Recenzję tę piszę na chorwackiej Korculi, mogę więc powiedzieć, że utwory Ampery przebyły daleką drogę by zagościć na łamach MLWZ.PL.
A pewnie nie trafiłyby one na nie, gdyż muzykę, którą gra ten norweski zespół trudno nazwać rockiem progresywnym. Na pewno nie mieści się ona w tradycyjnie rozumianych kategoriach kojarzonych z tym gatunkiem, niemniej jednak uważam, że warto poznać tę naprawdę nieźle prezentującą się grupę. Najogólniej rzeczy ujmując, Ampera gra alternatywnego rocka opartego na przesterowanych dźwiękach gitar (gra na nich Trygve Kristian Jansen) podkreślanych przez wyrazisty głos śpiewającej Hanne Tangstad. Chwilami jej ezoteryczny śpiew przypomina mi Bjork, ale są to tylko krótkie chwile, gdyż Ampera obraca się po całkowicie innych obszarach stylistycznych. Jej muzyka jest surowa jak skandynawski klimat, czysta jak woda w norweskich fiordach i unikatowa jak widok wyrastających z morza Lofotów. Sporo w niej elementów gitarowego indie rocka (choć dzięki grającemu na melotronach, minimoogach i flecie Trondowi Egilowi Aasenowi kilkakrotnie nabiera ona bardziej podniosłego nastroju, jak na przykład w samej końcówce utworu „We Know You Reaper”) z wyraziście prezentującą się sekcją rytmiczną (Kare Helleve – bg, Jostein Henanger – dr). Produkcje zespołu nie należą być może do najbardziej melodyjnych, na pewne nie jest to „uczesany” rock, ale z całą pewnością nie można Amperze odmówić wyrazistości i buntowniczego pazura zadziorności. W grze zespołu słychać młodzieńczy bunt, tryskającą energię i prawdziwy entuzjazm.
Na koniec powiem tak: mnie się podoba, choć zdaje sobie sprawę, że podobnie jak ja z rozgrzanej słońcem Chorwacji oddalony jestem o setki kilometrów od polarnego Bergen, z którego pochodzi Ampera, tak i płytę „A Vulcanized Mingle” od potocznie rozumianego prog rocka dzielą całe lata świetlne.