O grupie Mostly Autumn zrobiło się głośno przed kilkoma laty. O ile ich płytowy debiut „For All We Shared…” z 1998 r. przeszedł w polskich mediach stosunkowo słabo zauważony, to na Zachodzie w kręgach zbliżonych do artystycznego rocka dał się zauważyć błyskawiczny wzrost popularności tej formacji. Kolejne albumy: „Spirit Of Autumn Past” (1999), „The Last Bright Light” (2001) oraz aż 3 ubiegłoroczne wydawnictwa (koncertowy album „The Story So Far…”, kompilacyjny „Heroes Never Die” oraz niespodziewany, zainspirowany książką i filmem „Władca Pierścieni”, „Music Inspired By The Lord Of The Rings”) uczyniły z tej, pochodzącej z malowniczego miasta York na północy Anglii, grupy gwiazdę pierwszej wielkości. Sukcesy w rozlicznych podsumowaniach, miano najlepszego wykonawcy, najlepszej wokalistki, najlepszej płyty, najlepszego występu na żywo, czy najlepszego gitarzysty zaczęły spływać na Mostly Autumn w sposób nie tyle niespodziewany, co jak najbardziej zasłużony. Dość powiedzieć, że gdziekolwiek ten zespół by się nie pojawił od razu wzbudza entuzjastyczne przyjęcie publiczności. Dowodzi tego żywiołowa reakcja widzów, którą zobaczyć można na wydanej również w ubiegłym roku płycie DVD „The Story So Far..” Niestety, jak dotąd zespół Mosty Autumn nie zawitał jeszcze do naszego kraju, więc nie mieliśmy okazji naocznie podziwiać jego scenicznych umiejętności, ale miejmy nadzieję, że chwila ta nastąpi już naprawdę niedługo.
W czym zatem tkwi fenomen tej muzyki oraz tajemnica sukcesu młodych Brytyjczyków? Wydaje się, że wynika ona z radosnego, entuzjastycznego i pełnego lekkości podejścia do granej przez siebie muzyki. Styl, w którym Mostly Autumn czuje się najlepiej można byłoby określić jako epicko-folkowy rock progresywny z licznymi elementami muzyki celtyckiej i doskonałymi partiami gitar, często do złudzenia przypominających długie solówki w wykonaniu Davida Gilmoura z grupy Pink Floyd. Największymi atutami zespołu są niewątpliwe dwie charyzmatyczne postaci: wokalistka Heather Findlay oraz gitarzysta, główny kompozytor i wokalista w jednej osobie, Bryan Josh. Po 3 albumach studyjnych, dzięki którym Mosty Autumn osiągnął niezwykle wysoką pozycję na rynku oraz po tak udanym ubiegłym roku obfitującym w niespodziewane przekrojowe wydawnictwa, sympatycy Mostly Autumn z niecierpliwością zaczęli wypatrywać nowego studyjnego albumu. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy na internetowej stronie zespołu poinformowano, że nagrania rozpoczną się 3 marca i potrwają równo 2 miesiące. Zniecierpliwionych fanów zespół uradował informacją, że album dostępny będzie w przedsprzedaży na blisko 2 miesiące przed oficjalną premierą, którą przewidziano na 24 dzień lipca. Dla wszystkich subskrybentów zespół przewidział dodatkową atrakcję: dodatkowy, gratisowy album będący koncertowym zapisem występu Mostly Autumn na festiwalu Canterbury Fayre w sierpniu 2002 roku.
Nie muszę chyba szczegółowo opisywać mej olbrzymiej radości, kiedy to któregoś majowego popołudnia znalazłem w swojej skrzynce na listy przesyłkę zawierającą oba te wydawnictwa. Radość była tym większa, że już po kilku godzinach wiedziałem, że do rąk, a właściwie do uszu trafiła mi dokładnie taka muzyka, na jaką tak bardzo oczekiwałem. Doskonała, podniosła, epicka, ale i liryczna i bardzo melodyjna. Po prostu piękna... Szczegółowy opis zawartości obu albumów rozpocznę może od tego mniej ważnego, koncertowego krążka. Płyta „Live At The Canterbury Fayre” zawiera 6 utworów i jest zapisem pełnego występu zespołu, który jako pierwszy z 6 wykonawców wystąpił na renomowanym letnim festiwalu rockowym w Canterbury. Mostly Autumn otwierał to muzyczne wydarzenie i chociażby z tego powodu nie miał łatwego zadania. Sądząc jednak po reakcji słuchaczy entuzjazm publiczności rósł dosłownie z utworu na utwór. A członkowie Mostly Autumn grali przepięknie, wykonując swoje klasyczne utwory: „Winter Mountain”, „Dark Before The Dawn”, „Evergreen”, „The Last Climb”, „Please” oraz w finale porywający „Mother Nature”. Całkiem niezły zestaw, jak na krążek bonusowy, nieprawda? Materiał zamieszczony na tym albumie zadowoli przede wszystkim tych, którzy nigdy nie mieli okazji oglądać grupy na żywo. Jej występ zarejestrowany w skali 1:1, bez niepotrzebnych wyciszeń, zbędnych retuszów, czy innych technicznych sztuczek brzmi prostu rewelacyjnie. Świadczy to o naprawdę wielkiej klasie wykonawczej całego zespołu i dowodzi wysokiej formy, w jakiej w tej chwili się znajdują się jego poszczególni członkowie.
Dokładnie to samo można powiedzieć o zawartości nowej studyjnej płyty. Nosi ona tytuł „Passengers” i w jej programie znajdujemy 11 utworów, trwających łącznie 60 minut. Dla każdego, kto zna poprzednie propozycje zespołu, album ten okaże się kolejnym wielkim krokiem do przodu. Ci, którzy nie znają poprzednich płyt Mostly Autumn odkryją przy pomocy „Passengers” nowe, wartościowe i niepowtarzalne zjawisko muzyczne. Zjawisko nietuzinkowego pokroju, unikalne i niesamowicie ambitne. Znajdujemy tu i epicki rozmach, i przebojową zwięzłość, i elementy folk-rocka, i przepiękne partie instrumentalne. Mamy to do czynienia z umiejętnie kreowaną niepowtarzalną atmosferą, sprawiającą, że Mostly Autumn w umiejętny sposób zachwyca słuchaczy swoim charakterystycznym, łatwo poznawalnym brzmieniem. Mamy tu wreszcie wspaniale uzupełniający się i jedyny w swoim rodzaju duet wokalny Heather Findlay – Bryan Josh. Osobiście śmiem twierdzić, że na swojej nowej płycie zespół Mostly Autumn poszedł o krok dalej w stosunku do swoich wcześniejszych dokonań. Teraz nie tylko sięga on po szlachetne inspiracje i wyciąga je niczym asy z rękawa, ale z łatwością daje się zauważyć, że, na „Passengers” grupa Mostly Autumn dorobiła się własnego unikalnego stylu. Gdy Josh rozpoczyna którąś ze swoich niekończących się solówek, już niekoniecznie dopatrujemy się w niej echa muzyki Pink Floyd. Słyszymy raczej, że nad każdym pojedynczym dźwiękiem unosi się po prostu unikalny duch muzyki Mostly Autumn. Gdy delikatny głos Heather Findlay maluje barwy materii tak urokliwie granej przez cały zespół, nie słyszymy już w nim wyłącznie wpływów celtyckiego folkloru, a dostrzegamy raczej kolejny znak rozpoznawczy grupy Mostly Autumn.
Całość nowego wydawnictwa grupy Mostly Autum rozpoczyna się dokładnie tak, jak kończyła się poprzednia studyjna płyta zespołu. To już swego rodzaju tradycja w przypadku kolejnych albumów Mostly Autumn. Po romantycznych dźwiękach celtyckich dud, będących jakby przedłużeniem zamykającej poprzedni album kompozycji „Mother Nature” następuje początek prawdziwej uczty dla uszu. Pierwszy utwór to przebojowe nagranie „Somewhere In Between” z niezwykle chwytliwym refrenem zaśpiewanym w duecie przez Heather i Bryana. Kolejny utwór, „Pure White Light” to jeszcze bardziej podkręcone tempo, ostre rockowe riffy, niski growlujący wokal Bryana, a więc do tej pory zjawiska raczej niespotykane w twórczości zespołu. Moim zdaniem utwór ten, dzięki swojej dynamice i mocnemu rytmowi, w idealny sposób nadaje się na sam początek scenicznych występów. Czy rzeczywiście od „Pure White Light” Mostly Autumn będzie niedługo rozpoczynać swoje koncerty? Chciałbym, byśmy mogli przekonać się o tym już wkrótce. A przy okazji polska publiczność miałaby niepowtarzalną okazję zweryfikować powszechne opinie o doskonałej jakości scenicznego show w wykonaniu Mostly Autumn. Przy trzecim utworze, „Another Life”, zespół wprowadza nas na terytoria doskonale znane i tak bardzo kochane przez licznych grono swoich wiernych sympatyków. Krystalicznie czysty głos Heather, piękna melodia, potężne akordy syntezatorów (Iain Jennings w rewelacyjnej formie!), a na pierwszym planie łagodne dźwięki gitary. Ten melancholijny klimat pogłębia się w kolejnym utworze, „Bitterness Burnt”, dedykowanym zmarłemu w trakcie przygotowywania płyty „Passengers” ojcu Heather Findlay. To właśnie ona napisała bardzo wzruszający tekst i to ona zaśpiewała go w niezwykle uduchowiony sposób. A w instrumentarium, oprócz akustycznych gitar na czoło wysuwają się liryczne partie fletu (Angela Goldthorpe) oraz piękne melodie grane na skrzypcach (gościnny udział Chrisa Leslie). Następne nagranie brutalnie wyrywa nas z tej rozmarzonej atmosfery. W „Caught In A Fold” mamy do czynienia z istnym rockowym szaleństwem. Znów robi się głośno, chwilami bardzo ciężko, ale całość tego rozpędzonego utworu koi łagodny jak zawsze głos Heather. I dla kontrastu, w kolejnym nagraniu „Simple Ways” wracamy do epickich wzorców i kanonów. Utwór ten rozrasta się powoli i rozwija się nieśpiesznie, by wybuchnąć pięknym refrenem, który potęguje się w wielopiętrowym finale, gdzie znów królują mocne brzmienia organów Hammonda oraz pojedynek na gitary (Bryan Josh – Liam Davison). To niewątpliwie jeden z najznakomitszych fragmentów całej płyty. Zaraz potem, jako ósme nagranie na płycie, pojawia się kompozycja „First Thought”. Stanowi ona spokojne interludium – przygotowanie do fenomenalnej drugiej części albumu. A rozpoczyna się ona od tytułowego nagrania „Passengers”, choć tak naprawdę powinno być ono traktowane jako pierwszy element trzyczęściowej minisuity, na którą obok utworu „Passengers” składa się instrumentalna kompozycja „Distant Train” oraz przebojowy utwór „Answer The Question”. Całość przypomina najlepsze czasy dla progresywnego gatunku. Trudno słowami wyrazić prawdziwy urok tej muzyki. Takiej muzyki powinno się po prostu słuchać samemu. I to jak najczęściej. I mogę gwarantować, że akurat ten fragment albumu „Passengers” z całą pewnością przypadnie do gustu nawet najbardziej wytrawnym koneserom progresywnych nastrojów. A na deser, na zakończenie całej płyty zespół Mosty Autumn zostawił prawdziwą muzyczną perłę: 13-minutowe nagranie „Pass The Clock”, które jest niczym innym, jak wielkim art rockowym misterium. Niezwykłej urody melodie z renesansowymi smaczkami we wstępie, ostre progresywne granie w środku oraz celtycka melodia taneczna w finale. Ani na moment zespół nie traci tu rozeznania, co do odpowiednich proporcji, co do należycie rozłożonych akcentów i odpowiednio zestawionych elementów tej misternie zaprojektowanej muzycznej konstrukcji. A do tego jeszcze to bogate instrumentarium: gitary, flety, skrzypce, Hammond, dudy… I szalejąca sekcja rytmiczna (Jonathan Blackmore – Andy Smith)… To piękna i pełna optymizmu kompozycja. Bardziej symfonia, niż zwykła piosenka. A na sam jej koniec pojawia się śliczna coda: kilkanaście sekund melodii zagranej na nylonowych strunach akustycznej gitary Bryana Josha. A potem cisza… To już koniec? Tak, ale przynajmniej wiemy, że to od tych właśnie dźwięków rozpoczynać się będzie kolejny studyjny album Mostly Autumn. Ukaże się on zapewne nie wcześniej niż za 2 lata, ale na „Passengers” znajdziemy tyle piękna, tyle emocji i niesamowitych muzycznych wrażeń, że powinno ich starczyć na długie miesiące oczekiwań na kolejne wielkie dzieło tego zespołu. Póki co, cieszmy się muzyką wypełniającą tą nową płytę. Z ogromną satysfakcją donoszę, że naprawdę jest czym!!!