Odin's Court - Deathanity

Artur Chachlowski

ImageWydany przez ProgRock Records album „Deathanity” jest drugim krążkiem w dorobku amerykańskiej formacji Odin’s Court, na czele której stoi mieszkający w Maryland Matt Brookings. Pierwsza płyta, „Driven By Fate” ukazała się w 2003 roku, co świadczy, że grupa posiada już pewne doświadczenie na amerykańskiej scenie rockowej. No właśnie. Rockowej? Prog rockowej? Prog metalowej? Chyba raczej to ostatnie. Bo choć zespół w swoich materiałach promocyjnych wśród swoich największych autorytetów wymienia zarówno starszych (Pink Floyd, Boston, Queen, Rush, Metallica, Yes, Iron Maiden, Journey), jak i młodszych (Devin Townsend, Chroma Key, OSI, Porcupine Tree, Dream Theater, Tool) wykonawców, to trudno jest wskazać w muzyce Odin’s Court odniesienia wprost do któregokolwiek z nich. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że pierwiastków charakterystycznych dla większości z wyżej wymienionych artystów na próżno szukać na płycie „Deathanity”. Nie znaczy to wcale, że styl zespołu jest na tyle oryginalny, by twierdzić, że ta amerykańska formacja gra niepowtarzalną muzykę i wytycza jakiś nowy kierunek w amerykańskim rocku. Wydaje mi się, że raczej podąża śladami przetartymi już dawno przez zespoły pokroju Symphony X, Evergrey, czy Shadow Galery, a sama płyta – z muzycznego punktu widzenia – przypomina dziesiątki innych albumów z adnotacją „label under prog metal” na okładce. Tak, płyta „Deathanity” to niestety album, jakich wiele, choć z założenia miała być płytą unikatową. Unikatową chociażby z tego względu, że w zamyśle lidera i autora większości materiału słyszanego na płycie, „Deathanity” miała być ambitnym koncept albumem dotyczącym wpływu działalności człowieka na stan naszej planety. Każda z 12 kompozycji na płycie dotyczy odrębnego tematu i opisana jest w tytule słowem specjalnie stworzonym na potrzeby tego albumu („Cosmofera”, „Animaulic”, „Terracide”, „Volatilestial”, „Vastificant” etc.). Mało tego, treść danego utworu, oprócz przemawiającego do wyobraźni tytułu, oddana jest efektowną grafiką, którą znajdujemy wewnątrz książeczki. Trzeba to koniecznie zobaczyć na własne oczy.

Ciekawy pomysł na temat przewodni, niezła szata graficzna, dość dobre wykonanie, choć niewykraczające powyżej poziomu określanego mianem „rzetelne”, ale całości jakoś brak oryginalności i polotu. No, bo cóż zostaje w pamięci po wysłuchaniu „Deathanity”? Akustyczny riff zagrany na gitarze w “Oceanica Toxica”, który potem przewija się w różnych wariantach w pozostałej części tego utworu? Holdsworthowskie solo w „Animaulic”? Ciekawa partia zagrana na fortepianie w „Esoterica”? Saksofonowy nastrój rozleniwienia wylewający się z „Obesite”? Rockowa wersja (która to już z kolei?) słynnego bethoveenowskiego tematu w „Ode To Joy”? Niewiele tego. Bo reszta brzmi tak jakoś dziwnie znajomo. Jak muzyka z mnóstwa innych płyt z kręgu progresywnego metalu. Niestety album „Deathanity” raczej nie zapisze się w historii tego gatunku swoją oryginalnością, ani unikatowością. Muzyczna powszechność muzyki serwowanej przez grupę Odin’s Court chyba skazuje ten album na szybkie zapomnienie. Pewnie przemknie on niczym meteor po przeróżnych internetowych portalach muzycznych, a gdy przeminie sezon lub dwa, nikt już o nim nie będzie pamiętać…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!