Moja przygoda z muzyką Klone trwa zaledwie od czterech lat, bo poznałam ich po ukazaniu się albumu „Le Grand Voyage” w 2019 roku. Sama nie wiem dlaczego tak późno. Ale zakochałam się w tym albumie jak nastoletnia mistrzyni twista w zdjęciu Johna Travolty. Gdy cofnęłam się w czasie do starszych albumów byłam zaskoczona jak bardzo zmieniły się preferencje stylistyczne zespołu w ciągu jego prawie trzydziestoletniej działalności. Z metalowych mroczności okraszonych growlem i ciężkimi riffami przeszli na jasną stronę mocy, gdzie króluje melodia i świetliste brzmienie. To prawda, ujęli mnie umiejętnością konstruowania trójwymiarowych przestrzeni muzycznych, kolażem barw, emocji i światła, tchnieniem nieskończoności.
Zespół powstał w 1995 roku w słynnym Poitiers we Francji. Z pierwszego składu pozostał do dzisiaj jeden z założycieli, gitarzysta Guillaume Bernard, i grający na instrumentach klawiszowych i saksofonie Matthieu Metzger. Na charakterystyczne brzmienie zespołu mają wpływ obaj panowie oraz Yann Ligner, który zastąpił Davida Ledouxa, już na drugiej ich płycie „All Seeing Eye”.
Album „Meanwhile” ukazał się 10 lutego 2023 nakładem wytwórni Kscope. Nadal nad wszystkim czuwa Guillaume Bernard w towarzystwie Matthieu Metzgera (fortepian, syntezatory i saksofon), Yanna Lignera (wokal), Aldricka Guadagnino (gitara) i Enzo Alfano (bas). Za zestawem perkusyjnym zasiadł muzyk sesyjny Morgan Berthet, którego nazwisko wiąże się też z wieloma innymi zespołami, jak Myrath, Kadinja czy Frontal. Nowa płyta emanuje blaskiem tak charakterystycznym dla muzyki grupy. Jest tu ogrom emocji kołyszącej się w pajęczynie uplecionej z drgnień strun gitary i świetlistego wokalu. Jest spokój przymkniętych w zasłuchaniu powiek i szelest spojrzeń omiatających opustoszałe ulice. W pewnym sensie „Meanwhile” stanowi stylistyczną kontynuację poprzedniego albumu.
Dziesięć kompozycji wypełniających 50-minutowy krążek ukazuje artystyczne wizje scementowane świetnym warsztatem muzycznym. Producentem płyty jest Chris Edrich (Leprous, Tesseract, The Ocean Collective), natomiast autorem niesamowitej okładki Umut Racber. W mozaice chmur kryje się niepokój. Niebo targane złowrogim rykiem burzy oznacza nieprzewidywalność i tajemniczą potęgę. To graficzny symbol muzycznego królestwa - krainy otwieranej kluczem dźwięków.
Koncepcyjne podejście do treści buduje obraz świata, w jakim żyjemy. Wydarzenia mają swoje miejsce w określonych punktach na mapie, w tym samym czasie. Odbywają się równolegle do przewijającej się celuloidowej taśmy rzeczywistości. Pytanie jest jedno: jak wielki wpływ na bieg zdarzeń mają nasze decyzje i czyny? Liryki Yanna Legnera przeczesują las wspomnień, niczym reflektory poszukujące uciekinierów. Jest w nich refleksja. Jest dystans do chwil, których nie możemy zmienić.
Rozpoczynające płytę nagranie „Within Reach” wybrzmiewa w przestrzennych echach. Wokal rozpięty jest niczym ramiona skazańca pomiędzy modlitwą a grzechem. Ukryty w trójwymiarowym pogłosie i elementach ciszy. Tej pomiędzy słowami, w chwilach głębokiego wdechu: „We must give ourselves the means. Life is too short to wait, embracing hope in all it’s grace. Today it’s within reach. We have to try again...”. Tło buduje sekcja rytmiczna i kołyszące riffy gitary Guillaume Bernarda. W środkowej części utworu śpiew Lignera nadaje kompozycji brzmienia kojarzącego się z zespołem Gojira.
„Blink Of An Eye” wpada w czarną doomową dziurę. Wokal jest bardziej mroczny niż zwykle. Bardzo emocjonalny, zawieszony w sennej atmosferze mroku. Utwór ten ma charakterystyczny motyw saksofonu wtórujący linii wokalnej.
Prawdziwą wizytówką tego albumu są takie kompozycje, jak „Bystander”. Wielowątkowa budowa ze znakomicie skonstruowanym drugim planem pełnym zakręconych ozdobników, za które odpowiedzialne jest niepisane przymierze sekcji dętej z rytmiczną. Pośród tej „planowej kakofonii” odnajdujemy niezwykle efektowny temat główny malowany głosem Yanna Lignera. W muzyce Klone jest dyskretny czar i charakterystyczna „sensualite francaise”. Nie da się tego zespołu zaszufladkować, wtrącić do rockowego kuferka, umieścić w skrzyneczce z napisem „prog-metal”. Za dużo tu szczegółów, których nie sposób nazwać po imieniu, za wiele kontrastów.
Kolejny kawałek utkany z muzycznej poezji to singlowa „Apnea”. Trzeba przyznać, że utwory promujące płytę zostały perfekcyjnie wybrane. To strzał w sam środek serca ostrzem ukutym z kawałków burzowego tytanu. Esencja głębi niezmierzonej w swojej ciemności. Epitafium zaszyfrowane enigmą i alfabetem dźwięków. Taki utwór otwiera wrota do świata pełnego niespodzianek i pytań. Kołysze swoją namiętnością. Jest kluczem do zrozumienia zawiłości fraz i ulotności formy. Do bryły, w której tkwią samorodki złotego kruszcu zmieniającego się w muzykę.
Najbardziej energiczne kawałki tego albumu to „The Unknown” oraz „Disobedience”. Oczywiście mierząc żywiołowość w skali charakterystycznej dla zespołu.
Jedną z najciekawszych kompozycji jest tytułowa „Meanwhile”. Kołysze słuchacza swoim spokojnym rytmem. Gitary pracują synchronicznie z pulsowaniem perkusji i silnie wyeksponowanym wokalem. Końcową część utworu wypełnia instrumentalna sekwencja z improwizacjami klawiszy i saksofonu. Jest to kropla kakofonii wsparta doskonałymi riffami. Jest chaos ujarzmiony nicią tajemnic.
Tak, muzyka powinna inspirować, zabierać nasze myśli i uwodzić. Nowy krążek Francuzów potrafi uzależnić. Jeżeli ktoś lubi takie wcielenie piękna, nie będzie zawiedziony. Klone nadal trzyma bardzo wysoki poziom. I mam nadzieję, że tak już zostanie...