W tym roku grupa Yes obchodzi 40-lecie swojego istnienia. Tej rocznicy miały towarzyszyć huczne obchody powiązane ze światowym tournee obejmującym cztery kontynenty. Niestety, niedawno choroba Jona Andersona zniweczyła te plany. Wokalista jest podobno ciągle w nienajlepszej formie i nie wiadomo kiedy powróci do czynnego życia muzycznego. Podobno mówi się nawet o planowanym tournee Yes z innym wokalistą (Benoit David z grupy Mystery?). Nie ma więc szans na rychłe rocznicowe tournee zespołu. Wielka szkoda. Tym bardziej, że Yes bardzo lubi świętować swoje okrągłe rocznice. Przed pięcioma laty głównym punktem programu obchodów była światowa trasa koncertowa, którą Yes odbył w swoim klasycznym składzie: Jon Anderson – Steve Howe – Chris Squire – Rick Wakeman – Alan White. Niedawno ukazało się na rynku podwójne wydawnictwo DVD upamiętniające to wielkie wydarzenie. Zawiera ono dwa pełnometrażowe koncerty grupy Yes. Na dysku pierwszym i części drugiego znajdujemy występ Yes w sali N.I.A. w Birmingham, który odbył się 3 lipca 2003 roku, a pozostałą część drugiego krążka obejmuje plenerowy koncert zespołu w ramach festiwalu w Glastonbury z 29 czerwca 2003r.
Oba obrazy przedstawiają grupę Yes w doskonałej formie, bez zbędnych retuszów, tak po prostu w skali 1:1. Cudowne piosenki i cudowne opowieści utrzymane w jedynym w swoim rodzaju stylu. Każdy z tych koncertów trwa około 120 minut, w trakcie których zespół dokonuje godnego wspaniałej rocznicy koncertowego przeglądu swojego dorobku. Obok materiału pochodzącego z najstarszych i najbardziej klasycznych płyt („And You And I”, „I’ve Seen All Good People”, „Roundabout”) Yes wykonuje też stosunkowo nowe utwory, m.in. z pamiętnego albumu „Magnification” („Magnification”, „In The Presence Of”). Obok prostszego, nieomal przebojowego repertuaru („Don’t Kill The Whale”, „We Have Heaven”) słyszymy utwory o niezwykle złożonych strukturach („Heart Of The Sunrise”, „Awaken”, „South Side Of The Sun”). Obok kompozycji, w których widać ogromny kunszt pracy zespołowej („Siberian Khatru”, „Long Distance Runaround”) jest też miejsce na indywidualne popisy („To Be Over” i „The Clap” – to Steve Howe w roli głównej, „Show Me” – cudowne „5 minut” Andersona, jest też miejsce na solową sekcję Ricka Wakemana obejmującą m.in. wyjątki z „Sześciu żon Henryka VIII” oraz na spektakularne popisy Squire’a na basie w „The Fish”). Jednym zdaniem, mamy na tej płycie możliwość oglądania Yes w pełnej krasie i w całej okazałości. Widzimy grupę taką, jaką jest. Bez ściemniania, bez zbędnego ubarwiania, bez nachalności w stosunku do widzów oraz bez mizdrzenia się do kamery. Mamy tu wszystko, czego chcielibyśmy dowiedzieć się o scenicznych możliwościach tego zespołu w 35. roku jego działalności. Być może na obu koncertach brakuje odrobiny repertuaru ze „środkowego” okresu działalności grupy (nie ma żadnego utworu z płyt „90125”, „Talk” czy „Keys To Ascension”), ale przecież nie można mieć wszystkiego. Koncerty trwają po około 2 godziny, więc o wiele za krótko, aby uszczęśliwić wszystkich. By tak się stało, musiałyby być one co najmniej trzy razy dłuższe, a i tak pewnie zabrakłoby miejsca na jakiś żelazny klasyk. Nie zapominajmy też, że na scenie oglądamy panów, którzy zbliżali się wtedy do 60. wiosny swego życia. Kondycji im nie brakuje, ale nie można od nich wymagać, by ich koncerty trwały w nieskończoność.
Oba występy, które możemy oglądać dzięki płycie „Yes – The New Director’s Cut” zawierają dość podobny zestaw utworów. Nic w tym dziwnego, wszak dzielą je w czasie zaledwie 3 dni. Ale pokazane są one w zgoła odmienny sposób. Występ w Birmingham to typowe halowe widowisko z publicznością zgromadzoną wyłącznie na miejscach siedzących. Naturalną ciągłość koncertu burzą jednak wplecione pomiędzy poszczególne utwory wspominkowe wypowiedzi członków zespołu. Po prostu to, co zazwyczaj w tego typu wydawnictwach umieszcza się w sekcji bonusowej, tutaj wmiksowane zostało w przerwy pomiędzy utworami. Zakłóca to trochę dramaturgię koncertu, ale z drugiej strony – z ciekawością ogląda się te krótkie, czasami kilkudziesięciosekundowe, czasami kilkuminutowe klipy, z których to, bezpośrednio z ust muzyków tworzących historię grupy Yes, możemy dowiedzieć się o wielu ciekawostkach z ich życia artystycznego (m.in. dlaczego zespół Yes nazywa się...„Yes”).
Zupełnie inaczej pokazany jest występ zespołu na festiwalu Glastonbury. W tym przypadku mamy możliwość obejrzenia koncertu w niczym niezakłócony sposób. Oglądamy dwie godziny scenicznych fajerwerków w wykonaniu pięciu panów i żywą reakcję tłumnie zgromadzonej przed sceną publiczności. Szkoda tylko, że sceneria białego dnia (wszak 29 czerwca dni są najdłuższe w całym roku) nieco kłóci się z magiczną atmosferą kreowaną na scenie przez fenomenalnie grających muzyków.
Trzeba przyznać, że wytwórnia Classic Media Group dołożyła starań, by sympatycy grupy Yes mogli w możliwie dokładny sposób obejrzeć i usłyszeć, jak zespół czaruje swoimi dźwiękami, jak zachowuje się na scenie, a także dowiedzieć się o losach tej jednej z najwspanialszych grup w historii rocka czegoś więcej, niźli podają zwykłe źródła encyklopedyczne. Wydaje mi się, że wizja reżysera Roberta Garofalo sprawdziła się. Jego koncertowy dokument idealnie zatrzymuje w czasie punkt, w którym Yes znalazł się w 35. roku swojej działalności. Poproszę o równie udany film na 40-lecie. O ile tylko dojdzie do takich rocznicowych koncertów.
P.S. Płytę „Yes – The New Director’s Cut” można zamawiać za pośrednictwem niniejszego linka: www.classic-media-group.com/classic-direct/dvd/dvd-details.php?product=33