„Limbo” jest już podobno czwartym albumem w dorobku norweskich progresywnych thrashmelatowców z zespołu 66crusher. Nagrali go w swoim domowym studiu, wszystkie wokale, partie klawiszy i basu wykonał Jarle Olsvoll, na gitarach zagrał Martin Legreid, a za perkusją zasiadł Håkon Bergstad. Nie słyszałem ich wcześniejszych płyt, ale ta najnowsza (premiera miała miejsce 17 lutego br.), która niedawno wpadła mi w ręce, brzmi doprawdy bardzo obiecująco. Choć szczerze przyznaję, że poziom „ciężkości” zamieszczonej na niej muzyki przewyższa znacznie to, do czego przyzwyczajone są moje uszy…
Wydany po blisko ośmiu latach przerwy w działalności zespołu album „Limbo” nie jest albumem koncepcyjnym, ale temat utknięcia w czasie oraz zawieszenia pomiędzy dwoma światami to gorący wątek literacki przewijający się na całym albumie. Poszczególne tematy krążą wokół umierania, rozważań na temat tego, co dzieje się po śmierci, życia w okopach podczas pierwszej wojny światowej, wiecznie żeglującego statku-widma i odkrywania tajemnic przodków.
Muzycznie zespół udanie wpisuje się w skandynawską szkołę metalu i na „Limbo” przedstawia solidną porcję mocnej, bezkompromisowej muzyki, nie bojąc się grać w sposób nieoczekiwany, taki, że potrafi wyrzucić słuchaczy z ich strefy komfortu. 66crusher nie zapomina o melodiach i nastroju, który powoduje, że tej muzyki – choć ciężka, mroczna i chwilami bardzo głośna – słucha się z prawdziwą przyjemnością. Myślę, że w tak dobrych utworach, jak „Retribution”, pilotującym album na singlu „Distrust”, najspokojniejszym w tym zestawie „Phantom” czy prawdziwym muzycznym killerze w postaci tytułowego „Limbo” (w sumie płytę wypełnia siedem, trwających 51 minut uworów) uważny słuchacz z łatwością wychwyci inspiracje twórczością Opeth, Solstafir, Soen, Leprous czy wczesnego Dream Theater.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tej płyty. Podczas jej słuchania długimi chwilami w ogóle nie odnosi się wrażenia, że gra zespół na wskroś metalowy. Wszystko tu idzie płynnie i zazębia się gładko, choć wpływy thrashu cały czas wydają się ewidentne. Mocne gitarowe riffy naprawdę robią wrażenie, nie sposób nie przyznać, że w wydaniu Norwegów są po prostu urzekające - powiązane z mocarną sekcją rytmiczną tworzą hipnotyczne, ciche interludia i zaskakująco melodyjne mostki. 66crusher wydaje się być prawdziwym mistrzem, jeżeli chodzi o mieszanie wzniosłych, niemal akustycznych momentów z o wiele bardziej brutalnymi, lecz cały czas progmetalowymi, motywami. Dlatego zachęcam tych wszystkich wyznawców progresywnego metalu, którzy jeszcze nie zetknęli się tą płytą – posłuchajcie jej koniecznie. Na albumie „Limbo” znajdziecie nietuzinkową kolekcję solidnych, często finezyjnie wykonanych, metalowych kompozycji, które z całą pewnością spodobają się słuchaczom o otwartych umysłach. Warto!