Crown Lands - Fearless

Artur Chachlowski

Ten album to jedno z moich najciekawszych muzycznych „odkryć” bieżącego roku, choć wcale nie jest to pierwszy krążek w dorobku kanadyjskiej grupy Crown Lands (ich pierwsza EP-ka, „Mantra”, ukazała się w 2016 roku, w 2020 roku wydali swój pełnometrażowy debiutancki album. Przyznam szczerze, że żadnego z tych wydawnictw nie miałem do tej pory okazji wysłuchać).

Crown Lands powstał w 2015 roku i składa się on z zaledwie z dwóch muzyków: wokalisty i perkusisty Cody'ego Bowlesa oraz gitarzysty, basisty i klawiszowca Kevina Comeau. Na czym polega fenomen tego zespołu? Ano na tym, że jak żaden inny wykonawca z kręgu szeroko rozumianego prog rocka Crown Lands z bardzo dobrym skutkiem nawiązują do dorobku swoich rodaków z grupy Rush. To, co słyszymy na płycie „Fearless” to mocno nasączony progresem hard rock z tendencjami zresztą nie tylko do twórczości Rush, ale i Black Country Communion, akustycznego Led Zeppelin i Grety Van Fleet. Poza tym duet Bowles – Comeau odznacza się imponującymi umiejętnościami muzycznymi (i wokalnymi: Bowles długimi chwilami brzmi jak młody Geddy Lee), tworząc epicką muzykę, która brzmi w sposób nieskończenie bardziej złożony i rozbudowany niż wynikałoby to z tego, że Crown Lands to „tylko” dwaj współpracujący ze sobą muzycy.

Otwierająca album 18-minutowa suita „Starlifter: Fearless Pt. II” może wstrząsnąć (pozytywnie!) fanami grupy Rush i przywołać wspomnienia o wspaniałych dziełach z ery „2112”, „A Farewell To Kings” czy „Hemispheres”. Zapewniam Was, że gdyby to zespół Rush jakieś cztery i pół dekady temu skomponował i nagrał tę kompozycję, byłaby ona dzisiaj prawdziwym klasykiem.

Tytułowa postać o imieniu Fearless (Nezwyciężony) to kosmiczna istota, która powróciła na Ziemię z dalekiego uniwersu, znajdując zniszczone kraje spustoszone przez wojnę. To temat z gatunku sci-fi tak bardzo uwielbianego przez Neila Pearta i spółkę, a w pozostałych utworach (a jest ich w sumie 9) grupa Crown Lands skupia się na takich zagadnieniach, jak kolonizacja, wyzysk, łamanie praw człowieka i problemy dotykające ludność tubylczą (na całym świecie, lecz przede wszystkim w rodzimej Kanadzie).

Ten muzyczny hołd dla brzmienia Rush z najwcześniejszych płyt to nie jedyna pozytywna niespodzianka, którą znajdujemy na płycie. Seria nieco krótszych, mniej lub bardziej udanych, utworów (tych drugich jest zdecydowanie więcej) to z kolei próba nawiązania do dokonań Rush z nieco późniejszego okresu. Nie chcę przesadzać twierdząc, że potencjał takich utworów, jak „Dreamer Of The Dawn”, „Lady Of The Lake”, „Context: Fearless Pt. I” czy przede wszystkim „Citadel” równy jest ponadczasowym przebojom w rodzaju „Toma Sawyera” czy „The Spirit Of Radio”, ale słucha się ich z przeogromną przyjemnością i mogą wywołać one uśmiech zadowolenia na twarzy niejednego fana słynnego kanadyjskiego tria. Wszystkie wymienione przeze mnie tytuły doskonale sprawdzają się jako pojedyncze, niezależne utwory pełne pomysłowych i niezwykle melodyjnych zagrywek, dzięki którym stają się one bardzo chwytliwe, spójne i… przebojowe.

Jako się rzekło, nie wszystkie utwory na płycie bronią się równie dobrze, ale – co trzeba oddać Kanadyjczykom – nie ma też tutaj żadnej ewidentnej wtopy czy choćby jednego kawałka negatywnie odcinającego się od dobrego ogólnego wydźwięku całości.

Na osobne słowa uznania zasługuje kończący płytę utwór „Citadel”. Siły Dobra toczą w nim ostateczną walkę z najeżdżającymi demonami. Święte drogi muszą być chronione, wolność musi być zachowana. To mój ulubiony fragment tego albumu: dostojny i mocarny numer usiany podwójnymi gitarowymi melodiami, dudniącymi, niczym wojenne werble, bębnami i porywającym tematem przewodnim granym na fortepianie. No i zaśpiewany w brawurowy sposób przez Cody Bowlesa. To piękne zakończenie tej ciekawej płyty. Płyty, na której Crown Lands z powodzeniem oddali hołd muzyce grupy Rush, ale umiejętnie wpletli weń też inne wpływy, nadając swojej muzyce współczesnego wydźwięku. Rezultatem tego jest wciągający album, który mocno osadzony jest w starych dobrych tradycjach gatunku, zapewniając jednocześnie współczesnemu progrockowemu odbiorcy wiele różnorodnych i niezwykle satysfakcjonujących muzycznych wrażeń. Nie ukrywam, że bardzo podoba mi się ta płyta.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok