Równo cztery lata temu pisałem na naszym portalu o poprzedniej płycie brazylijskiej grupy Caravela Escarlate (po polsku: Karmazynowy statek – przyp. AC.). Recenzję albumu „Caravela Escarlate” można znaleźć pod tym linkiem. W pierwszych dniach tego roku specjalizująca się w nietuzinkowym repertuarze wytwórnia Karisma Records wypuściła na rynek najnowszy krążek tej formacji. Nosi on tytuł „III” i, jak łatwo się domyślacie się, drodzy Czytelnicy, jest to już album nr 3 w dorobku Brazylijczyków. I właściwie opisując go mógłbym wykorzystać dokładnie te same słowa, których użyłem w recenzji poprzedniego wydawnictwa...
Dobrze to i źle. Dobrze, bo zespół konsekwentnie podąża obraną przez siebie stylistyczną ścieżką, a źle, gdyż słyszę zdecydowanie więcej podobieństw do poprzedniej płyty niźli nowych elementów, które w jakiś sposób mogłyby zaintrygować i zmotywować do częstszych powrotów do tego materiału. Czasem wydaje mi się, że Caravela Escarlate goni w piętkę i zjada własny ogon. Ale być może to efekt tego, że brazylijskie trio nie sili się na nowatorskie rozwiązania, tylko w jedynie sobie znany sposób skupia się na nostalgicznych emocjach związanych z minioną, złotą dla (progresywnego) rocka epoką. Poszczególne kompozycje są tak wyrafinowane, że ich słuchanie momentalnie przenosi słuchacza o pół wieku wstecz. Szacunek do dokonań poprzedników jest tak bardzo słyszalny w każdym utworze, że daleki jestem od zarzucania brazylijskim muzykom imitacji. To, co słyszę na „III” to raczej hołd oddany minionym czasom, dobrze rozumiany konserwatyzm kompozycyjny, a przede wszystkim ogromna pasja i próba szczerego pokazania światu swoich muzycznych fascynacji.
Bo nie da się zaprzeczyć, że trzeci album Caravela Escarlate to muzyczna podróż po ścieżkach klasycznego, by nie powiedzieć: konserwatywnego, progresywnego rocka. „III” przywołuje kwestie historyczne w różnych kontekstach – Cesarstwo Rzymskie, czasy średniowiecza, cywilizacje prekolumbijskie i epoka odkryć. Okładka to obraz brytyjskiego artysty J.M.W.Turnera przedstawiający erupcję Wezuwiusza, która zniszczyła Pompeje w 79 roku naszej ery.
Pod względem muzycznym panowie Jove David Paiva (bas, gitary, wokal), Elcio Cáfaro (perkusja) i Ronaldo Rodrigues (instrumenty klawiszowe) przedstawiają trwającą trzy kwadranse porcję muzyki głęboko osadzonej w brzmieniach organów i syntezatorów na solidnych podstawach perkusji i basu, nawiązując tym samym do dokonań pamiętnych progrockowych grup rodem z lat 70. Płytę wypełnia siedem utworów (w tym dwa instrumentalne), które, w najkrótszych słowach, przedstawiają unikalne, jak na współczesne czasy, podejście zespołu Caravela Escarlate do komponowania. Łączy ono w sobie uniwersalne wpływy i liczne brazylijskie akcenty, chociażby takie, że Paiva wykonuje wszystkie utwory w języku portugalskim.
Kto powinien sięgnąć po to wydawnictwo? Myślę, że przede wszystkim sympatycy klasycznych brzmień spod znaku dokonań Emerson, Lake & Palmer, Van Der Graaf Generator, Deep Purple i w pewnym sensie też wczesnego Camel, ale też i fani bardziej współczesnych wykonawców typu Wobbler, Fatal Fusion czy The Flower Kings.