Ciekawa historia z tym zespołem. Avkrvst został założony przez Martina Utby'ego i Simona Bergsetha - dwóch muzyków i przyjaciół, którzy razem dorastali i w dzieciństwie zawarli pakt, że gdy dorosną, założą zespół. Teraz, po latach, mają wreszcie swój wieki dzień. Razem z dokooptowanymi do składu Oysteinem Aadlandem (bg, k), Edvardem Seimem (g) i Auverem Gaarenem (k) doczekali się płytowego debiutu. Niedawno nakładem InsideOut Records ukazał się ich album „The Approbation”. A na nim 49 minut muzyki inspirowanej muzyką ich dzieciństwa i młodości – wszystko począwszy od Mew, poprzez Anekdoten i Porcupine Tree aż po Opeth, Neala Morse’a i King Crimson.
„The Approbation” to album koncepcyjny o ponurej duszy, która pozostaje sama ze swoimi myślami, odizolowana od świata w chacie położonej głęboko w ciemnych lasach, z dala od cywilizacji. Album prowadzi słuchacza przez myśli człowieka zmagającego się z akceptacją śmierci, wciąganego w otchłań szaleństwa. Pod względem dźwiękowym „The Approbation” to album brzmiący potężnie. Znajdziemy na nim wyjątkowo ciekawe kompozycje, jest ich w sumie siedem, a całość rozpoczyna się od półminutowego intro „Osterdalen”, z którego wyłania się pierwszy z niezwykle ciekawych utwór „The Pale Moon”...
Rozpoczyna się on mocarnym akordem, który po kilkudziesięciu sekundach przeradza się w klimat wybitnie progresywny, polegający na intensywnych synkopach i ciągłych zmianach metrum. Po chwili pojawia się zwrotka utrzymana w spokojnym klimacie, obdarzona przyjemną melodią, która wprowadza słuchacza w gwiezdny trans. W miarę upływu czasu rytm prowadzi nas do mrocznych i ciężkich growli Simona Bergsetha, które kończą to nagranie. To bodaj jeden z dwóch na tej płycie elementów z wykorzystaniem śpiewu growl, ale nawet jeżeli nie jest się fanem tego typu rozwiązań, to zapewniam – w tym przypadku działa to akurat nieźle.
Utwory na płycie „The Approbation” są ze sobą połączone i gładko z siebie wypływają, dlatego niepostrzeżenie rozpoczyna się ścieżka nr 3 w postaci nagrania „Isolation”. Jest ono kombinacją nowoczesnych progresywnych metalowych riffów i oldschoolowych progresywnych rockowych syntezatorów, które napędzają rozwój muzycznych wypadków. Kiedy utwór zaczyna się rozpędzać, przechodzi w thrashmetalowe klimaty połączone z tyleż dynamicznym, co finezyjnie zagranym klawiszowym solo.
„The Great White River” ma bardzo intensywny wstęp, lecz po minucie z lawiny metalowych brzmień wyłania się spokojna rockowa piosenka. Ale że w muzyce Avkrvst nic nie jest jednoznaczne i oczywiste, po czterech minutach, za sprawą ostrzejszych gitarowych riffów, sprawy znowu nabierają tempa. I znowu, po raz drugi, rozlega się tu tyleż zaskakująca, co pełna dramatyzmu, growlowana partia w wykonaniu Simona Bersgetha. Ale to nie koniec. Zaraz po niej następuje wyciszenie i powrót do piosenkowego motywu z długim, spokojnym wyciszeniem…
Kolejny utwór to singlowy „Arcane Clouds”. Bas i perkusja współgrają z potężnym i polirytmicznym beatem, który ożywia główny gitarowy riff. Zwrotka wprowadza spokojną atmosferę, pojawia się melotron wspierający główną linię wokalną i ‘rzeźbiącą’ w tle gitarę. Im bliżej końca tego utworu, do głosu coraz mocniej dochodzi perkusja, a właściwie to perkusyjne solo wykonane unisono razem z basowym i gitarowym riffem.
Przed nami jeszcze dwie finałowe i zarazem najdłuższe na płycie kompozycje. I zarazema dwie najlepsze w tym zestawie, choć tym wcześniejszym naprawdę nie można nic zarzucić. Dziesięciominutowy „Anodyne”, jest prawdziwym metalowym eposem. Rozpoczyna się baśniowym, gładkim i eterycznym padem syntezatora. Następnie zostajemy zaskoczeni przez przesterowany organowy riff, który zostaje zdublowany przez resztę instrumentów. Gdy kawalkada dźwięków zaczyna się nasilać, a atmosfera zagęszczać, riffy stają się coraz bardziej skomplikowane i coraz cięższe. Na tle pędzących dźwięków raz po raz odzywa się gitara wprowadzając do tego pędzącego w zawrotnym tempie pociągu element dodatkowego szaleństwa. Po tym totalnym muzycznym chaosie pojawia się delikatna sekcja akustyczna, która przełamuje napięcie fantastyczną melodią wokalną śpiewaną z towarzyszeniem gitary akustycznej. Na kilka minut przeradza się to wszystko w epicką melodyjną pieśń nieuchronnie zmierzającą do finału i gdy nagranie zaczyna się już kończyć, a bębny zaczynają cichnąć, na placu boju zostają wielowarstwowe harmonie wokalne tańczące w powietrzu w najpiękniejszy z możliwych sposobów.
Na koniec Avkrvst pozostawił najlepsze. Tytułowa kompozycja „The Approbation” to prawdziwa perła progresywnego metalu i jedna z najciekawszych nowych kompozycji, które słyszałem w tym roku. Zaczyna się z wysokiego C i rozwija się w książkowy wręcz sposób. Przez ponad trzynaście minut panowie Utby, Bergseth i spółka przeprowadzają nas przez meandryczną krainę dźwięków i finezyjnie podanych rozwiązań formalnych – usłyszymy w nich echa King Crimson, Porcupine Tree, Dream Theater i Opeth, nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie, zespół bezbłędnie operuje kontrastami, obok harmonii pojawiają się dysonanse. Wokalnie słyszymy jedynie kilka linijek tekstu zaśpiewanych zniekształconym, przepuszczonym przez vocoder, głosem. Napięcie narasta, mocarna machina nabiera coraz większego tempa, lecz wtem syrena nadjeżdżającego pociągu ponownie zwiastuje totalną zmianę nastroju: melotron i wyborna partia 12-strunowej gitary, naznaczona miarowym tempem wybijanym przez soczystą perkusję rozpoczynają pięciominutowe instrumentalne zakończenie godne pompatycznego, dobrze wykoncypowanego grand finale, które wybrzmiewa tak potężnie i tak epicko, że wydaje się, że dachy domów unoszą się w powietrzu.
Avkrvst pracuje jak doskonale naoliwiona maszyna. W tej muzyce jest siła, jest moc, jest niesamowita energia… Ale są też wspaniałe melodie, kreowana jest niesamowita atmosfera - od bujnych, melancholijnych nastrojów po ciężkie, bardziej agresywne klimaty. Pełne spektrum muzycznych emocji. Album „The Approbation” zawiera to wszystko i jeszcze więcej. Wydaje się, że zespół wprowadził w swoją muzykę idealną równowagę pomiędzy pierwiastkiem ciężkości a lżejszymi elementami i to bez niepotrzebnego docierania do ekstremów. To moim zdaniem imponujący wyczyn, gdyż „The Approbation” z pewnością zjednoczy zwolenników metalowej, jak i bardziej melodyjnej, progresywnej strony rocka.
Zespół Avkrvst w udany sposób rzucił nowe światło do tego, wydawałoby się, dość hermetycznego progmetalowego gatunku i przedstawił nam płytę, z której rangą naprawdę trzeba się liczyć. Przyniósł powiew świeżości, który mógłbym porównać do podobnych wrażeń i emocji pełnych pozytywnego zaskoczenia, które towarzyszyły mi przed laty słuchaniu pierwszej płyty grupy Haken pt. „Aquarius”.
Album został skomponowany i nagrany w małej chatce w położonej na końcu świata wiosce Alvdal (Norwegia) podczas deszczowej jesieni i śnieżnej zimy. Motyw ciemnego nieba, gwiazd i nieskończonego wszechświata przewija się nie tylko w tekstach poszczególnych utworów. Szata graficzna płyty „The Approbation” jest dziełem Elirana Kantora, który tak mówi o okładce: „Gdy chciałem znaleźć element upływającego czasu w okresie odosobnienia i autorefleksji w leśnej chacie, pomyślałem o gwiazdach na niebie. Wszystko na ziemi jest uśpione i pogrążone we śnie, podczas gdy tuż nad nami jest wszechświat, który na nikogo nie czeka. Dobrze korelowało to z wieloma tekstami, ponieważ przewijają się w nich elementy nieba, gwiazd i wszechświata, które stale wywierają wpływ na nas, na każdą osobę, która w zamyśleniu patrzy w górę i toczy wewnętrzną walkę z grawitacją, która trzyma nas na ziemi”.
Taka właśnie jest ta płyta. Pełna kosmicznych wizji, mówiąca o tym, że w każdym z nas tkwi zew przygody i która przy pomocy niebanalnych tekstów i nietuzinkowej muzyki zmusza do refleksji nad naszym miejscem w uniwersum.