Kto dziś pamięta o wczorajszych bohaterach, którzy zapadli się pod ziemię i byli nieobecni przez długich 30 lat? Czy komu mówi coś nazwa I Spy? Lata świetności tej holenderskiej grupy przypadły na przełom 8. i 9. dekady ubiegłego wieku. Wydała wtedy dwie płyty: „The Crystal Fire" (1988) oraz „Kite” (1991). Teraz, po wielu latach przerwy, ukazuje się nowy album zatytułowany „While The War Began”.
Od samego początku swojej działalności w skład zespołu I Spy wchodzili: Peter Duinkerken (instrumenty klawiszowe), Harry Poelman (gitara basowa), Erik Westerhof (gitary) i Aernout Steegstra (śpiew). W ostatnim czasie dołączył do nich perkusista Joost van Soest - stosunkowo młody człowiek doskonale czujący się pośród tych doświadczonych weteranów. Podczas prac nad nowym albumem zespół I Spy współpracował też z innymi muzykami, w szczególności z trębaczem Erikiem Vloeimansem, który użyczył swojego niesamowitego talentu w kilku różnych utworach. Również wcześniejsza wokalistka I Spy, Inez Timmer, pojawia się tu w dwóch muzycznych epizodach (samodzielnie w piosence „Nightingale” oraz w duecie z Steegstrą w „Dream Child”). Są tutaj też gościnnie występujący muzycy grający na takich instrumentach, jak rożki angielskie, oboje, puzony, saksofony, skrzydłówki, skrzypce, altówki, wiolonczele czy flety. Na płycie można usłyszeć nawet dźwięk zabytkowych organów Schnitgera (marka Schnitger to największy i najważniejszy warsztat budowy organów w XVIII wieku w całych północnych Niemczech, o renomie podobnej do Silbermanna w Saksonii i Turyngii) zarejestrowanych w kościele Martini w rodzinnym mieście I Spy, Groningen.
Pomysł na album „While The War Began” zrodził się bardzo dawno temu. Prace przebiegały jednak powoli, zespół I Spy po wydaniu dwóch pierwszych longplayów praktycznie nie funkcjonował w sposób regularny przez kilka kolejnych dekad, i dopiero teraz, ku wielkiemu zaskoczeniu fanów, nowa płyta trafia na rynek. W dodatku jest to album podwójny, podzielony na cztery 20-minutowe części.
Umowne strony 1 i 2 – zatytułowane odpowiednio „Unforgotten” i „Fearless” - poruszają zagadnienia emocjonalne, liryczne i niemal duchowe, związane z narodzinami, życiem, miłością i śmiercią, jako tematami przewodnimi. Strony 3 i 4 – „War” i „Odyssey” - oparte są na motywach epickich literackich dzieł Homera.
Już sam początek płyty jest bardzo udany dzięki nastrojowym dźwiękom intro „Unforgotten”, po którym pojawia się „In Sight Of The Sun” – utwór, który momentalnie przywodzi na myśl skojarzenia z muzyką grup IQ czy Chandelier. Dzieje się tak nie tylko ze względu na nastrój oparty na dźwiękach melotronu, ale przede wszystkim z powodu nieco szorstkiego, nosowego głosu Aernouta Steegstry. Następne nagranie, „Edge Of The World”, to kontynuacja podobnego klimatu, z tym, że pojawiają się teraz pewne elementy, które jako żywo przypominają brzmienie Jethro Tull (na początku) oraz klimat pierwszej solowej płyty Mike’a Rutherforda „Smallcreep’s Day” (na końcu). Zaś w instrumentalnym temacie „Scars” grupa I Spy wprowadza sekwencję karmazynowo-yesowych dźwiękowych łamańców, dzięki której na moment pojawia się zaskakująco przyjemna quasi-kakofoniczna atmosfera, z której, niczym Afrodyta ze wzburzonej morskiej fali, wyłania się kolejny piękny instrumentalny fragment - „Intensive Care”. Początek płyty – marzenie!
W tym miejscu kończy się właśnie umowna część lub, jak kto woli, strona pierwsza tego wydawnictwa. Pora na kolejną jego odsłonę – „Fearless”. Ta składa się z aż sześciu elementów. Najpierw pojawia się kolejny instrumental „The Blue Lab” (to w nim właśnie rozbrzmiewają po raz pierwszy dźwięki organów Schnitgera), a zaraz po nim mamy potężnie brzmiący, singlowy, nieco szalony utwór „Superstitious”, w którym oprócz nośnego refrenu pojawia się niezwykle efektowana trąbka (gra na niej Eric Vloeimans). Zresztą powróci ona jeszcze na tej płycie wielokrotnie i nie raz jeszcze zbuduje niesamowity klimat (jak chociażby w „Nightingale”, „Terminal One”, „Wiper” czy „Penelope”). Czujemy jakby w tym przejmującym utworze zespół balansował na skraju muzyki jazzrockowej, a nawet orkiestrowej (ach te dęciaki!). Zaraz potem pojawia się kolejny potencjalny przebój – „Nightingale” przewspaniale zaśpiewany przez wspomnianą już Inez Timmer, która powróci jeszcze na chwilę w utworze „Dream Child”. Temat „Fearless” pod wieloma względami przypomina mi „The Waiting Room” z genesisowskiego „Baranka”, a zaraz po nim rozmarzone dźwięki stylizowanej na Davida Gilmoura gitary oznajmują początek zanurzonego w oparach psychodelii somnambulicznego nagrania „Dream Child”, by wreszcie w finale zatytułowanym „This” zespół I Spy dał prawdziwy popis swoich umiejętności, podkręcając umiejętnie atmosferę i wprowadzając podniosły śpiew chóru (Happy Voice Girls Choir pod dyrekcją Mariken van Spronsen) w sekwencjach refrenu. Mamy tu, niczym na sinusoidzie, prawdziwe falowanie nastrojów. Rozgrywają się tu małe dramaty operowe i duże rockowe eposy. Są chwile wybitnie liryczne, są też dramatyczne, pełne brzmieniowego patosu. Nie myślcie jednak, że muzycy z I Spy zapatrzeni są wyłącznie w brzmienia lat 70. Pojawiające się tu i tam ostrzejsze brzmienia gitar pokazują, że zespół nie tkwi w przeszłości, ale potrafi zagrać nowocześnie, na przykład w duchu zespołów Voivoid czy Djent. Ale są tu też brzmienia klasycznie filmowe, wyjęte niczym z jakiegoś starego soundtracku.
Od takich właśnie rozpoczyna się część trzecia, „War”, która wywarła na mnie chyba największe wrażenie. W jej skład wchodzą tylko cztery elementy. Już pierwszy z nich, „Robotnik”, przypomina jakiś groźny marsz wojenny. To nie koniec emocji. Delikatny tytułowy temat „While The War Began” jest głębokim ukłonem w stronę rozmarzonego brzmienia wczesnego Genesis. Sprawy nabierają tempa i w najdłuższym na tej płycie fragmencie „Wiper” czujemy jakby zespół I Spy oddawał hołd najwybitniejszym twórcom progresywnego rocka (ach te Gilmourowskie gitary, ach te klawiszowe zagrywki a’la Tony Banks z okolic „Sztuczki z ogonem”, ach te orkiestracje niczym u Alana Parsonsa!, ach te przejmujące werble przypominające serie oddawane z karabinu maszynowego!), by wreszcie na koniec części trzeciej mógł pojawić się nokturnowy utwór „Terminal One”. To rzecz znowu jakby trochę rozmazana, oparta na subtelnych dźwiękach fortepianu i błądzącej gdzieś w tle trąbki i obdarzona niezwykle nośnym refrenem z przejmującym zdaniem pełnym oskarżenia: „You give me a ticket to nowhere…”. Po tytułowej wojnie, tak jak i po wysłuchaniu tego właśnie fragmentu, nie ma już powrotu do tego co było, wszystko się zmienia i nic nie jest takie samo.
Wszystko zmienia się też w części czwartej – „Odyssey”. Skojarzenia mimowolnie same biegną ku wydanej niedawno płycie Ryszarda Kramarskiego. Znowu pojawiają się tu nasi starzy dobrzy ‘znajomi’: Odys, Penelopa, czarodziejka Kirke, cyklopi, syreny… Karuzela historycznych postaci, sekwencje Homerowskiej fabuły, muzyczne zawiłości, które mamią żeglarzy (słuchaczy!) niczym uwodzicielski śpiew syren. A wszystko to u szeroko rozpostartych bram niebios osadzonych w klimacie wybitnie progresywno-rockowym. Słucha się tego po prostu znakomicie… Od gitarowych zagrywek a’la Robert Fripp w instrumentalnym wstępie „Cyclops”, poprzez nagranie „Circe’s Meadow”, w której pojawiają brzmienia kojarzące się z… Monty Pythonem, poprzez klimatyczny, zanurzony w psychodelicznym sosie temat „Heaven’s Gate”, aż po dwa chwytające za serce finałowe tematy: „Penelope” oraz „The End So Far” (uwaga! Powracają tu monumentalne organy Schnitgera!) możemy przekonać się jak szerokim zakresem środków artystycznego wyrazu umiejętnie posługuje się grupa I Spy. Czaruje, zaskakuje, olśniewa, nie daje chwili wytchnienia, cały czas inspiruje, prowokuje do myślenia i do uważnego śledzenia rozwoju muzycznych wypadków oraz płynnie rozwijającej się akcji.
Tak jest praktycznie przez cały album. Jest on z jednej strony bardzo zwarty, szczególnie w obrębie poszczególnych części, a przy okazji bardzo różnorodny. Może dawać ukojenie i nadzieję. Potrafi rozjaśnić mroki i osłodzić wieczór po ciężkim dniu. Zespół I Spy prezentuje na „While The War Began” niezwykle cenny i najzwyczajniej w świecie piękny symfoniczny rock progresywny, ze znakomicie wykonaną pracą instrumentalną, wspaniałymi aranżacjami, głęboko inspirowany brzmieniem najlepszych klasycznych rockowych twórców lat 70.
Płyta „While The War Began” jest równocześnie epicka, jak i kameralna, głośna i subtelna, kolorowa i monochromatyczna. Jest oniryczna i poetycka, relaksująca, ale też nie dająca chwili spokoju, jednocześnie spogląda wstecz i patrzy w przyszłość. Ekscytująca, energetyczna, zaskakująca, melodyjna, klimatyczna, inspirująca i eksperymentalna. Zamaszysta lecz nie zawiła, nie stroniąca od epickiego rozmachu, ale też pełna rozbrajającej prostoty. To rzecz o wielkiej wartości, która – jestem tego pewien – wytrzyma próbę czasu i sprawi, że będziemy prowadzić dysputy na jej temat i wartości pomieszczonej na niej muzyki jeszcze przez długie lata. To dowód na to, że w trzeciej dekadzie XXI wieku można jeszcze dużo nowego (i dobrego!) dołożyć do definicji gatunku, który nazywa się rockiem progresywnym.
Wspaniała to płyta. Jak dla mnie, to najbardziej ekscytujący, różnorodny i wszechstronny album progresywny od bardzo długiego czasu.