Wydany w limitowanej i numerowanej liczbie 1000 egzemplarzy tegoroczny album jakże zasłużonej włoskiej grupy Le Orme jest konsekwencją sytuacji, jaka przydarzyła się w związku opublikowaniem trójpłytowej ubiegłorocznej edycji albumu zatytułowanego „Le Orme & Friends”, którego nakład wyczerpany został już w przedsprzedaży. Muzycy postanowili zatem wydać ponownie i niezależnie część pierwszą tego wydawnictwa, dodając dwa utwory koncertowe. „Il Leone e la Bandiera” to nie tylko koncept album, to zachwycająca suita – i co charakterystyczne jest od początku aktywności fonograficznej grupy – pełna ujmujących melodii oraz uwodzicielskich barw. Przypomina nieco inną koncepcyjną, piękną płytę grupy „La Via Della Seta” z 2011 r. Ta jednak, o której teraz piszę znacznie bardziej mnie poruszyła.
Ubiegłoroczne wydawnictwo „Le Orme & Friends”, jest więc w zasadzie nadal ostatnim albumem zespołu. Muzycy zaprezentowali go w październiku ubiegłego roku, ale z przyczyny, o której wspomniałem do sklepów nigdy nie trafił! Szczęśliwie cieszy wybrańców, którzy zdążyli nabyć płytę na czas. Szczęśliwie jest jeszcze internet, więc są i portale, na których wciąż można szukać i znajdować…
„Il Leone e la Bandiera” opowiada o Wenecji, mieście, w którym zespół powstał w 1966 r. (jednakowoż stało się to nie na lagunie, ale w przemysłowej dzielnicy Marghera). Ściślej to nawiązanie do wczesnego średniowiecza, a konkretnie wieku V, w którym wódz Hunów Attyla równał z ziemią całe połacie dogorywającego rzymskiego imperium, w pień wycinając napotkaną ludność. Zniszczył m.in. Akwileję. Jej mieszkańcy pośród innych uchodźców szukali schronienia na lagunie, przyczyniając się tym samym do narodzin Wenecji - miasta, wyłaniającego się z morza. Jest to zatem muzyczny hołd złożony przestrzeni, z której wyrosła muzyka nie tylko jednej z najważniejszych włoskich grup progresywnych, ale w ogóle jednej z najbardziej oryginalnych w latach siedemdziesiątych na kontynencie. Muzyka dla miasta i z miasta, które powstało z wód niczym wyimaginowane pradawne bóstwo. To początek historii, która staje się legendą i legendy, która stała się historią. Do płyty „Il Leone e la Bandiera”, oprócz publikowanych rok wcześniej siedmiu utworów z CD1, dodano, jak wspomniałem dwa koncertowe, nagrane podczas trasy koncertowej zakończonej 10 lutego tego roku. Dodano też oficjalny animowany, wzruszający teledysk „Acqua di Luna”.
Wydaną 1 kwietnia płytę prezentowano podczas letniej trasy zespołu zapowiadanej jako ostatnia. Patricio Benítez zwrócił uwagę, że udało się muzykom wskrzesić pastoralną magię dawnego Le Orme. W istocie wciąż uwodzi w muzyce Włochów relacja między finezją gitar a zróżnicowanymi i wyrazistymi instrumentami klawiszowymi. No i, o czym wspomniałem, niezwykłe, zapadające w pamięć, iście malarsko zinterpretowane melodie, tworzące pastelowe światy widzialne i niewidzialne sprzyjające marzeniu i sięganiu po fascynujące książki albo po prostu spędzaniu wieczorów z księżycem sam na sam. Ze składu znanego z pierwszych płyt Le Orme pozostał jedynie perkusista Michi Dei Rossi. Obecnie wokalistą jest Luca Sparagna grający także na dwunastostrunowej gitarze i pedałach basowych EKO oraz zasiadający przy instrumentach klawiszowych Michele Bon i Algi Pasqualetto.
Zespół debiutował w 1969 r. uroczym albumem „Ad Gloriam”. Od początku liderowali mu Aldo Tagliapietra (gitary, bas i przede wszystkim głos) oraz Tony Pagliuca (instrumenty klawiszowe). Debiut ten muzycznie przynależy bardziej do psychodelii popularnej na Wyspach Brytyjskich dwa lata wcześniej (nawet okładka przypomina te, które zdobią np. albumy „Tangerine Dream” zespołu Kaleidoscope czy „Disraeli Gears” Cream wydane w 1967 r.), aniżeli współczesnym The Nice albo King Crimson. Trudno się dziwić. To opóźnienie w stosunku do muzyki brytyjskiej charakterystyczne jest nie tylko dla Włoch, ale i innych krajów na kontynencie, także Polski, i nie dotyczy jedynie w tamtym czasie nadzwyczaj kratywnego krautrocka.
Jednak już następne płyty Le Orme: „Collage” (1971), „Uomo di Pezza” (1972), „Felona e Sorona” czy „Contrappunti” (1974) to absolutna klasyka muzyki progresywnej w całej jej rozciągłości i tym jedynym w swoim rodzaju włoskim wydaniu, czyli z fantastycznymi krajobrazowymi melodiami oraz bodaj najbardziej konsekwentnym w muzyce rockowej tamtych czasów odwołaniem do baroku jako rodzimej włoskiej tradycji. Dobrze pamiętać, że w siódmej dekadzie XX w. na Półwyspie Apenińskim zespołów grających wysokich lotów muzykę progresywną i częstokroć silnie związanych z włoską tradycją muzyczną były dziesiątki. Najczęściej obok Le Orme wymienia się grupy Premiata Forneria Marconi, Banco del Mutuo Soccorso czy New Trolls albo z nieco innej estetyki czerpiący brawurowy Museo Rosenbach. Tymczasem było ich wiele (naprawdę dziesiątki!), a ich poziom wielokrotnie nie odbiegał ani od rocka brytyjskiego, ani tym bardziej kontynentalnego. Niejednokrotnie artyści ci wspaniale zaznaczali rodzimy idiom rockowej muzyki, co nie przeszkadzało jej sięgać po najnowsze osiągnięcia europejskiego rocka progresywnego.
Płyta „Il Leone e la Bandiera” jest kojąca i bogata w muzyczne barwy. Podzielam opinie tych, którzy uważają, że znakomicie nawiązuje do tego, co najlepsze w muzyce tej grupy w najbardziej twórczym dla niej okresie, jakim były lata siedemdziesiąte. Przypomina o tym i „Overture”, i słodki „Acqa di Lune”, i hymnowy, patetyczny, poruszający, zakończony chóralnym śpiewem „Rosa Dei Venti”.
Wróćmy jednak jeszcze do ubiegłorocznej edycji „Le Orme & Friends”. Do udziału w kilku utworach dał się namówić Tony Pagliuca, natomiast Aldo Tagliapietra na zaproszenie nie odpowiedział. Podczas koncertów w latach 2023-2024 obecność Pagliuci była miłą niespodzianką.
Pierwsza płyta na owym trójpłytowym wydawnictwie to, jak wspomniałem, suita opublikowana w tym roku na płycie „Il Leone e la Bandiera”. Na kolejnych gościnnie grają muzycy, którzy przewinęli się przez zespół („Old Friends”) oraz muzycy włoskiej sceny progresywnej innych włoskich grup („New Friends”). Intrygujący jest blisko trzynastominutowy entuzjastycznie zagrany i zaśpiewany utwór „Prog Garden Medley” z udziałem muzyków zespołu Ossana. To swobodna suita złożona z cytatów klasycznych utworów Le Orme i klasyki rockowej. Aż serce mocniej bije…
Piękna jest okładka autorstwa Giuliano Piccininno przywołująca skojarzenia z portalem Bazyliki św. Marka w Wenecji, przez który widać morze z płynącym żaglowcem. Na portalu wyrzeźbione są postaci muzyków. Wyglądają niczym zapraszające nad wody wyobraźni, niepozbawione poczucia humoru, anioły.
Z niebywałą radością słucham płyt, których nie sądziłem, że powstaną i będą tak piękne. Za każdym razem myślę wtedy, jak zadziwiającą tajemnicą jest ten ponoć nieubłagany Czas.