Właściwie to pisząc te słowa nie wiem czy jestem w stanie oddać ducha tej płyty. Jeżeli się nie uda, z góry przepraszam. Bo jest to płyta wyjątkowa, jednorazowa i unikalna choćby przez czasokres jej powstawania. Jej początków należy szukać w roku 1990, kiedy to do, znanego skądinąd, twórcy progrockowego, Roine’a Stolta, zadzwoniła, znana skądinąd, pani Merit Hemmingson.
Rozmowa telefoniczna wyglądała mniej więcej tak (według wspomnień Stolta):
„– „Witam, tu Merit Hemmingson”…
Pomyślałem: „Och, rozmawiam z jedną z osób, która wciągnęła mnie w granie muzyki i bycie muzykiem. Surrealistyczne! Powiedziała, że słyszała w radiu nagranie starej szwedzkiej melodii ludowej Oscara Lindberga „Gammal Fäbodpsalm”, którą nagrał mój zespół. O ile pamiętam wtedy zaprosiła mnie po prostu do Sztokholmu na kawę i rozmawialiśmy o tym, żeby może zrobić razem coś z zakresu muzyki ludowej. W 1993 roku zaprosiła mnie do pomocy przy produkcji albumu z organami piszczałkowymi w roli instrumentu przewodniego. Organy!!!
Zebraliśmy grupę świetnych muzyków i spędziliśmy kilka tygodni na odkrywaniu, w jaki sposób organy piszczałkowe mogą łączyć się z automatami perkusyjnymi, średniowiecznymi instrumentami dętymi, saksofonami, elektrycznymi gitarami typu fuzzy, różnorodną akustyczną perkusją, tworząc niepowtarzalne brzmienie”.
Nagrano wtedy szereg utworów. Niestety nie doczekały się one odpowiedniego wydania. Wytwórnie płytowe nie mogąc znaleźć w nich potencjału na przebój nie decydowały się na publikację.
Merit oczywiście kontynuowała działalność, wydając nowe albumy i współpracując z wieloma wykonawcami. Została wprowadzona do szwedzkiej Galerii Sław za eksperymenty z folkiem, world music i jazzem przy użyciu organów piszczałkowych i organów Hammonda. Roine rozpoczął swoją międzynarodową podróż w 1994 roku z własnymi zespołami - The Flower Kings, a później Transatlantikiem. I, na szczęście, przyszedł rok 2024. Ukazała się płyta „Mother Earth Forever” i po wielu latach możemy posłuchać tej dziwnie brzmiącej, unikatowej muzyki.
Nie zamierzam tu wdawać się w analizę poszczególnych utworów. Nie ma to chyba sensu i chyba nie ma potrzeby. Cała płyta jest epickim wymieszaniem stylów. Można ją określić jako mieszankę jazz rocka, muzyki świata z… bardzo osobiście brzmiącymi wokalizami w wykonaniu Merit. To ona i jej muzyka gra tu główną rolę. Dobrze się stało, że Roine Stolt (gitara), Hasse Larsson (perkusja, bass), Hasse Bruniusson (instrumenty perkusyjne), Fredrik Ljungkvist (saksofon sopranowy) i wielu innych wykonawców stworzyło to niesamowite tło dla popisów organowych artystki. Pozostają w tle tworzącym atmosferę epoki lat siedemdziesiątych XX wieku, która „wprowadziła na salony” organy Hammonda.
Płyta jest łatwo przyswajalna. Nie ma tu zdecydowanych faworytów czy też utworów słabszych. Zwolennicy muzyki jazzrockowej znajdą tu bogactwo pomysłów muzycznych. Zwolennicy muzyki świata nie będą zawiedzeni. Poszukiwacze nastrojowych utworów instrumentalnych też znajdą coś dla siebie.
I z nieznanych mi powodów przyszło mi na myśl, że jakby wybrać z twórczości maestro Józefa Skrzeka spokojniejsze utwory o jazzrockowej prowieniencji, to udałoby się otrzymać podobny efekt muzyczny. A jakby tak stworzyć duet: Merit Hemmingson – Józef Skrzek, to… dane by było każdemu słuchaczowi stanąć u bram muzycznego nieba.
A na sam koniec fragment jeszcze jednej wypowiedzi Roine Stolta:
„(…) Ten album to jeden z najwspanialszych momentów w twórczości Merit – tak bardzo osobisty, tak wyjątkowy. Dźwięki i pomysły są ponadczasowe i nieograniczone – folk, muzyka świata, muzyka symfoniczna, szepty, dialekt. Nazwij to jak chcesz – ja nazywam ją (tę muzykę – przyp. aut.) „epicką”! Jestem dumny, że mogłem być jej częścią”.