Tiger Moth Tales - Cocoon (10th Anniversary Edition)

Rysiek Puciato

Na początku postawmy dwa pytania: czy Chigwick to Nibylandia, Kraina Czarów? I czy Chigwick ma swój realny odpowiednik, czy też jest tylko tłem dla opowieści o losach chłopca, który traci dzieciństwo, a może kończy wiek dziecięcy, a może wspomina dzieciństwo? Bo to właśnie losy młodego chłopaka są narracyjnym tematem głównym płyty pt. „Cocoon” firmowanej przez Tiger Moth Tales pierwotnie wyprodukowanej w 2014 roku, a teraz, przy okazji dziesiątej rocznicy wydania, nagranej i wydanej na nowo.

Chyba nie trzeba za bardzo rozwodzić się nad autorem tego wydawnictwa. Peter Jones jest dzisiaj na tyle uznaną marką, że nie potrzeba wymieniać tu wszystkich jego dokonań muzycznych. Ale warto przypomnieć, że płyta „Cocoon” była jego pierwszym autorskim dziełem zawierającym muzykę progresywną. Jak to się stało, że popowy wykonawca (może nie wszyscy wiedzą, ale był on finalistą programu BBC „Star For The Night” w roku 2001, a w roku 2004 uczestniczył w programie „The X Factor”) zainteresował się tym stylem muzycznym? Sam Jones tak odpowiada na takie pytanie: „(…) To wszystko wydarzyło się tak naprawdę przez przypadek. Któregoś dnia usiadłem, żeby napisać piosenkę i skończyło się na progresywnej balladzie o Trumptonie (serialu dla dzieci – przyp. R.P.). Nie miałem pojęcia, co z tym zrobię, ale gdy próbowałem bardziej skupić się na muzyce konwencjonalnej, przychodziło mi do głowy coraz więcej pomysłów na piosenki o tematyce dziecięcej, a w mojej głowie wszystko grało w stylu progresywnym. Wydawało się, że nie pozostawało nic innego, jak tylko kontynuować pisanie i zobaczyć, co się stanie”.

Pozostaje jeszcze pytanie skąd wzięła się nazwa, pod którą ta płyta została wydana? Autor odpowiada: „(…) Nazwa Tiger Moth Tales pochodzi z różnych (muzycznych) odniesień, z których jedno dotyczy Steve'a Hacketta – artysty, który ma na mnie największy wpływ. Po napisaniu albumu otworzyłem kreatywny kran, który wydawał mi się już dawno wyschnięty, i zacząłem pracę nad pomysłami na nowy, progresywny album. Wydawało mi się, że dobrą sprawą jest posiadanie nazwy zespołu, ponieważ wyraźnie odróżnia ona moją twórczość progresywną od popowej, którą publikowałem wcześniej i, kto wie, może do której pewnego dnia powrócę. Na „Cocoon” zrobiłem właściwie wszystko sam od początku do końca, ale byłoby miło współpracować i włączać innych muzyków do przyszłych albumów, więc nazwa zespołu też wydaje się lepsza pod tym względem. Daje możliwość rozbudowy”.

A jaki był, a właściwie pod dziesięciu latach, jaki jest ten album?

„Cocoon” jawi się jako melodyjna progresywna płyta charakteryzująca się wyjątkową kolorystyką, dynamiką i wszechstronnością. Bogactwo form wyrazu jest uderzające, nadając czasami płycie lekko oldskulowy, kinowo-teatralno-wodewilowy charakter, a czasami pokazując w pełni współczesną, nowocześnie zagraną muzykę neoprogresywną idącą w kierunku rocka symfonicznego.

Z jednej strony znajdują się tu fragmenty mówione przypominające słuchowiska, opowiadania czy baśnie opowiadane przez starą nianię. Z drugiej strony autor czerpie z nieograniczonych zasobów muzycznych: czasem jest to retro-prog, czasem neo-prog, a czasem wręcz tandetna, łzawa i melancholiczna piosenka śpiewana podczas wiejskich jarmarków niesiona przez genialny wokal i skomplikowane aranżacje gitar akustycznych i elektrycznych, organów, saksofonu i różnych instrumentów dętych. Słychać tu także wpływy grzmiącej perkusji, dudniących klawiszy i zapętlonych motywów muzycznych, które mieszają w mistrzowski sposób muzykę elektryczno-elektroniczną z wesołą jarmarczną przyśpiewką. Aby ten muzyczny i głęboki wysiłek nie okazał się zbyt przeintelektualizowany, album jest poprzedzielany typowo brytyjskimi, humorystycznymi skeczami, przez co czasami można pomyśleć o tej płycie jako o jakimś zaginionym dziele z lat 70. Na szczęście to pomieszanie nie wpływa na efekt końcowy. Brzmienie całej płyty jest na wskroś nowoczesne i po prostu słychać, że każdy dźwięk ma tu swoje zaplanowane i usprawiedliwione miejsce. Sposób, w jaki Peterowi Jonesowi, jako artyście solowemu, udało się symulować cały zespół, jest niesamowity, bowiem wiele jednoosobowych produkcji zazwyczaj cierpi na jednowymiarowość lub słabość tonalną, często zniechęcającą do słuchania.

Płyta „Cocoon” jest podzielona na cztery części. Przy czym nie należy traktować tych części jako oddzielnych elementów. To cztery pory roku. To cztery fazy, miesiące życia głównego bohatera narracyjnego. Każda z pór roku ma swój muzyczny ślad na płycie. „Spring”, „Summer”, „Autumn” i „Winter” to półminutowe przerywniki zawierające typowe dla danej pory roku dźwięki. Słychać w nich beczenie owiec, śpiew ptaków, odgłosy życia miasteczka, wiejską orkiestrę dętą, wybuchy sztucznych ogni, odgłosy krów, maszerujących ludzi. Słychać głos świata zewnętrznego, głos spoza kokonu. Nie mogę sobie nie pozwolić na uwagę, że podobny zabieg występuje w klasycznym dziele Pink Floyd pt. „Grantchester Meadows”.

Już pierwsza ‘właściwa’ kompozycja na płycie pt. „Overture” wskazuje na jednoznaczną przynależność do progresywnego kręgu. A jej początek – przewijana taśma magnetofonowa – oraz dźwięki syntezatorów przypominają złote czasy neo-proga z jedną wszakże różnicą: dalsza część tej uwertury jest zagrana niewspółmiernie lepiej, bardziej odważnie, jeżeli przez odwagę będziemy tu rozumieli współczesny sposób aranżowania, który jest bardziej gitarowy, mocniejszy, bardziej mięsisty.

A dalej już z górki… „The Isle of Witches” – to mistrzowskie, wspomniane już, połączenie opowiadania o trzech czarownicach z mocną, niemal symfoniczną, muzyką zachowujące jednak ciągłość aranżacyjną z opowiadaną historią. Szereg zmian rytmów tworzy jakby muzyczną ilustrację do opowiedzianej treści.

„Tigers In The Butter” rozpoczyna dźwięk sitaru (może to jakieś nawiązanie do kompozycji „Norwegian Wood” Georga Harrisona?), który wraz z dźwiękami (chyba) konsoli do gier płynnie przechodzi w ładny symfoniczny utwór. Kiedy w ósmej minucie tempo zwalnia, możemy rozkoszować się grą fortepianu, łagodnym wokalem i tak aż do minuty dziesiątej, kiedy ten nasz rozkołysany nastrój podbija jakościowo wejście… fujarki.

„The First Lament” – to siedem minut obcowania z piękną gitarą.

„The Merry Vicar” – to kombinacja kościelnych organów, mocnej gitary i… wodewilowego wokalu. A gdyby to było za mało, to mamy jeszcze knajpiany fortepian, fragment audycji radiowej, dwadzieścia sekund fortepianowej muzyki klasycznej i… na dokładkę symfoniczny polot.

„Don't Let Go, Feels Alright” – to dźwięki dziecięcej pozytywki na początku i świergot ptaków na końcu. A w środku balladowo brzmiąca kompozycja ze wspaniałym, łagodnym wokalem i mnóstwem (bardzo łagodnych) zmian instrumentów i rytmów.

Oddzielną sprawą jest utwór „A Visit to Chigwick”. Początek chyba każdemu słuchaczowi skojarzy się z utworem „Alan’s Psychedelic Breakfast” Pink Floydów. Lecz to tylko początkowe skojarzenie, bo później otrzymujemy piosenkę na głos i gitarę akustyczną kończącą się ponownym skokiem w nurt grania symfonicznego.

Jubileuszowe wydanie płyty „Cocoon” zawiera jeden bonus. Jest nim piosenka pt. „Return To Chigwick”. To autobiograficzne podziękowanie wszystkim, którzy pojawiali się na muzycznej drodze autora płyty od jej powstania aż do dzisiaj. Tekst tej piosenki jest bardzo osobisty: to pozdrowienia, podziękowania i niemal hołd złożony osobom, które sprawiły, że Peter Jones stał się tym Peterem Jonesem, którego znamy. Sam autor tak mówi o tym nagraniu: „(…) „Nowy utwór jest przypomnieniem wszystkich wspaniałych rzeczy, w których miałem zaszczyt uczestniczyć. (…) Praca z Camel, It Bites, Magentą i innymi, a także szereg albumów, na których wystąpiłem w charakterze gościa. W tej piosence dziękuję także Mothingtonom (czyt. znajomym – przyp. R.P.), którzy wspierali mnie i bawili się wraz z Tiger Moth Tales przez dziesięć lat. Wiele osób mówi mi, jak bardzo nadal podoba im się „Cocoon”, co jest cudowne. Chcę im podziękować i robię to właśnie w tej piosence”.

A za podsumowanie całej płyty niech służy kolejny fragment wywiadu z autorem:

„(…) „W listopadzie minie 10 lat od wydania debiutanckiego albumu Tiger Moth Tales „Cocoon”. (…) To był dla mnie niesamowity czas, pełen niesamowitych doświadczeń i możliwości. Kiedy w 2013 roku zaczynałem komponować „Cocoon”, nigdy nie wyobrażałem sobie, że tak to wszystko się potoczy”.

A już zupełnie na koniec trzeba dodać, że swoistym „dodatkiem” do jubileuszowego wydania płyty „Coocon” jest płytka CD/DVD – „Inside The Cocoon”, na której znajdują się utwory demo, uwagi Jonesa powstałe w trakcie nagrywania płyty (tzw. behind-the-scenes), kilka kompozycji w wersji live oraz fragment akustycznego koncertu z tego roku, który odbył się w słynnej holenderskiej sali The Boerderij. Setlista, oprócz piosenek autorstwa Petera Jonesa, zawiera szereg kompozycji grupy Genesis („Turn It On Again”, „Dancing With The Moonlit Knight”, „The Carpet Crawlers”, „Harold The Barrel”, „Ripples”).

A Chigwick…? Może to Nibylandia, może Kraina Czarów, może wyimaginowana kraina dziecięcej szczęśliwości?... Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że ta płyta to wyjście poza kokon, to wyraz przekroczenia zamkniętej i szczelnie ochranianej przez rodzinę i przyjaciół granicy pomiędzy dzieciństwem niewidomego chłopca a dorosłością młodego mężczyzny wstępującego na nową muzyczną drogę. I dobrze się stało, że była to droga w kierunku rocka progresywnego.

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku