Ephrat - No One's Worlds

Artur Chachlowski

ImageLeżą przede mną trzy nowe płyty wykonawców, którzy z jakichś powodów dość mocno i jednoznacznie nawiązują do twórczości grupy Porcupine Tree. Wygląda mi to na pewien nowy trend, który obserwuję już od dłuższego czasu. Po prostu młodzi twórcy, widząc powodzenie, z jakim spotykają się kolejne dzieła zespołu Stevena Wilsona, mniej lub bardziej podświadomie starają się dyskontować sukces Jeżozwierzy wpuszczając w swoje produkcje jak najwięcej klimatów a’la Porcupine Tree.

Tak właśnie jest w przypadku grupy Ephrat. Mało tego, debiutancki krążek tego zespołu wyprodukowany został przez samego… Stevena Wilsona. Co więcej, lider Porcupine Tree zasugerował zespołowi sięgnięcie po głosy znamienitych gości. Tak więc, dzięki rekomendacji Wilsona, na płycie „No One’s Words” słyszymy śpiewających: Daniela Gildenlowa (Pain Of Salvation) i Petronellę Nettermalm (Paatos)! Przyznacie, że udział tak renomowanych postaci, to rzecz to zgoła niespotykana w przypadku nikomu nieznanego wcześniej, debiutującego na prog rockowym rynku zespołu.

Grupę Ephrat tworzy 4 artystów z Izraela: odpowiedzialny za wszystkie kompozycje Omar Ephrat (k), Gili Rosenberg (g, bg), Lior Seker (v) oraz perkusista Tomer Z, który w wolnych chwilach występuje też w koncertowym składzie Blackfield. Grają oni solidną muzykę utrzymaną w dobrych tradycjach europejskiej szkoły progresywnego rocka, wpuszczając w nią szereg bliskowschodnich klimatów. Słychać to na przykład w instrumentalnej części otwierającej płytę kompozycji „The Show”. Zespół prezentuje się w tym utworze wręcz znakomicie, demonstrując swoje niemałe umiejętności (świetny wokal, fantastyczne partie gitary, dobra perkusja, intrygująca atmosfera budowana przez wielopiętrowe dźwięki klawiszy). Po tym wspaniałym początku – utworze, który może być uznany za prawdziwą muzyczną wizytówkę zespołu – następuje totalna zmiana nastroju. Wraz z pierwszymi dźwiękami „Haze” przenosimy się w inny wymiar, a to za sprawą głosu Petronelli Nettermalm, której śpiew przywodzi na myśl klimaty a’la Bjork i Portishead. Jej wokal powróci jeszcze na płycie (tym razem w duecie z Liorem Sekerem) w wieńczącym całość 20-minutowym nagraniu „Real”.

Drugi z gości, Daniel Gildenlow, śpiewa w utworze „The Sum Of Damage Done”. Jest on także autorem tekstu do tej piosenki. I muszę przyznać, że paradoksalnie ma ona chyba więcej cech muzyki charakterystycznej dla Pain Of Salvation, niźli jakichkolwiek fragment ostatniego albumu tego zespołu pt. „Scarsick”. Ale nie brakuje też w tej kompozycji odniesień do twórczości Porcupine Tree. Jako się rzekło, na płycie „No One’s Words” duch muzyki Jeżozwierzy unosi się w powietrzu niemal przez cały czas. Weźmy takie nagranie jak „Better Than Anything”: melancholijny początek, ciekawe chórki umieszczone gdzieś pośrodku, fajny gitarowy riff, przepuszczony przez vocoder głos wokalisty – toż to wszystko przypomina patenty grupy Porcupine Tree. Melodie może nie są tak ładne i oczywiste, ale duch i ręka Stevena Wilsona czają się w tym utworze przez cały czas. Ciekawie wypada najkrótszy na płycie, zaledwie pięciominutowy instrumental „Blocked”, w którym to zespół demonstruje potęgę swojego brzmienia (przede wszystkim gitary: riff plus solo – palce lizać!!!). O utworze „The Sum Of Damage Done” z udziałem Gildenlowa już pisałem. Dodam tylko, że o ile sam w sobie jest to utwór dość ostry w swoim wyrazie i stanowiący niewątpliwy mocny punkt programu całej płyty (zwracam uwagę na finałowe solo na gitarze!), to wydaje mi się on tutaj jakby odrobinę nie na miejscu. Gildenlow swoim charakterystycznym głosem i manierą wokalną kradnie zespołowi show, wprawiając odbiorcę w spore zakłopotanie: czy bardziej cieszyć się samym utworem, czy raczej faktem, że występuje w nim lider Pain Of Salvation? Mam nie lada problem z tym nagraniem. Podoba mi się, ale czuję, że grupie Ephrat wyszłoby na dobre, gdyby nie zamieściła go (przynajmniej w tej wersji) na swoim krążku. Lepiej byłoby go chyba zachować na przyszłość jako bonus na jakieś kolekcjonerskie wydawnictwo...

Płytę „No One’s Words” wieńczy długa suita pt. „Real”. Ma ona mnóstwo dobrych momentów, szczególnie, jeżeli chodzi o ciekawie, często zaskakujące instrumentalne pasaże i towarzyszące im „leniwe” ścieżki wokalne. Lecz jest w tej kompozycji sporo niewypełnionej przestrzeni, albo raczej przestrzeni z poupychanymi mało ciekawymi fragmentami, co powoduje, że nie jest ona w stanie przykuć uwagi słuchacza przez całe 20 minut. Jako całość utwór ten niestety nie broni się, choć pewne jego fragmenty brzmią dosyć interesująco. Po prostu ma on swoje „momenty”. Ale to tylko „momenty”...

I niechaj ta konstatacja będzie także konkluzją recenzji debiutanckiej płyty grupy Ephrat. Posłuchać warto (polecam szczególnie fanom Porcupine Tree i Pain Of Salvation), ale do prawdziwego prog rockowego mistrzostwa świata jeszcze daleka droga…

www.insideout.de

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok