Epoka ludzi renesansu dawno już minęła, ale przysłuchując się muzyce z płyty „Resolution” umacniam się w przekonaniu, że i dzisiaj rodzą się wszechstronnie uzdolnieni twórcy. Root to jeden człowiek: David Kendall. To on śpiewa, gra na wszystkich instrumentach, on jest autorem całej muzyki i wszystkich tekstów swoich kompozycji. Mało tego, jest on też autorem graficznego projektu okładki i bajecznie kolorowej książeczki. Jest jeszcze coś, co budzi prawdziwy szacunek: „Resolution” to album podwójny. Na dwóch srebrnych krążkach znajdujemy 11 niezwykle udanych utworów. David jest bardzo zdolnym twórcą, o czym przekonujemy się już po jednokrotnym wysłuchaniu całej płyty. Pierwsze, co uderza, to niezwykła atmosfera tego albumu. Spokojna, nieśpieszna, natchniona, lekko tajemnicza. Po jakimś czasie do uszu zaczynają docierać ślady muzycznych inspiracji obecnych w muzyce Kendalla: a to w utworze „Equal” gitarowa solówka zabrzmi niczym gra Dawida Gilmoura, a to w trzyczęściowym „Resolution” długimi chwilami muzyka ma genesisowski posmak, a to w „Welcome Glow” odzywają się echa beatlesowskiego Białego Albumu, a to w „Falling” syntezatorowi akordy do złudzenia przypominają wstęp do słynnych „Ech” Pink Floydu. Zaskakująco dobrze brzmi ta płyta, sporo tu ładnych melodii, ciekawych rozwiązań wokalnych i intrygujących pomysłów aranżacyjnych. No i ten królujący nad wszystkim niesamowity, dostojny nastrój. Aż dziw, że to dzieło wyszło spod ręki zaledwie jednego człowieka. Gdyby ten album ukazał się ćwierć wieku temu pewnie świat okrzyknąłby Kendalla drugim Oldfieldem, Wakemanem, czy Emersonem. No cóż, czasy wybitnych ludzi renesansu już dawno przeminęły. Niestety…
Root - Resolution
, Artur Chachlowski