Lava Engine - Lava Engine

Artur Chachlowski

ImageTę recenzję można byłoby rozpocząć od słów: „Szwedzi potrafią”. Ileż to już razy pisaliśmy o szczególnej zdolności muzyków tej nacji do kreowania niezwykle udanych progresywnych dźwięków?... Tak jest i tym razem. Nagle, niespodziewanie i znikąd pojawił się zespół o nazwie Lava Engine, który przedstawia się światu swoim pierwszym dziełem – niespełna półgodzinnym mini albumem. Zawiera on cztery utwory utrzymane w dynamicznym stylu, które z pewnością spodobają się sporej rzeszy fanów progresywnego rocka. W muzyce Lava Engine pobrzmiewają echa lat 70-tych, ale zespół gra w bardzo nowoczesny sposób. Przede wszystkim korzysta z licznych, współczesnych zdobyczy technicznych, które nadają jego muzyce ostrzejszego charakteru. Wokal często przepuszczany jest przez vocoder, sfuzowane gitary brzmią niczym wysmakowane produkcje nu-metalowe, a niespokojna (za wyjątkiem „The Kill”), połamana rytmika nadaje całości żywiołowej dynamiki.

„Interiors” to dynamiczny, chwilami z lekka hałaśliwy numer, z mocnymi riffami gitar i głosem Magnusa Florina zniekształconym przez vocoder. To niezły początek płyty, który w intrygujący sposób zachęca do zapoznania się z resztą materiału. Kolejny utwór na płycie to zaledwie czterominutowy „Heroes”, który pomimo swoich niewielkich rozmiarów cechuje się dość złożoną, niepiosenkową strukturą i lekkim jazzowym zabarwieniem. Następnie pojawia się „The Kill” ze swoją powolną balladową melodią z wyraźnymi echami lirycznych Jeżozwierzy (kłania się „Lazarus”). Płytę zamyka najdłuższa na płycie kompozycja „Blood” (10 minut 19 sekund). Ostre, chropowate brzmienie, które króluje w tym utworze przywodzi na myśl niektóre produkcje spod znaku Opeth czy Pain Of Salvation, a soczystej gitarowej solówki umieszczonej gdzieś pod koniec utworu nie powstydziłby się sam Steve Rothery.

Grupa Lava Engine nagrała swój pierwszy mini album w następującym składzie: Magnus Florin (v,g), Ronnie Jaldemark (g), Christian Karlsson (dr) i Ian Varjanne (bg). Chociaż nagrań dokonano zaledwie kilka miesięcy temu, w zespole nie ma już dwóch ostatnich muzyków. Zastąpili ich odpowiednio Mick Nordstrom na perkusji i Vanja Hadzic na basie. Lava Engine szybko zdobywa sobie popularność i jej sława przekracza już granice rodzimej Szwecji. Myślę, że sympatycy muzyki spod znaku Porcupine Tree, Radiohead, Opeth, Pain Of Salvation, Mars Volta, Kent i Muse znajdą na omawianym przez mnie albumiku sporo miłych ich uszom niespodzianek. Niedowiarków odsyłam na profil MySpace zespołu. Można tam wysłuchać wszystkich czterech utworów wypełniających ten album i na własne uszy przekonać się, że w Szwecji urodził się kolejny spory prog rockowy talent.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!