Manning - Number Ten

Maciej Stwora

ImageNumer 10. Dziesiąta płyta formacji Manning. Trzeba przyznać, że multiinstrumentalista Guy Manning to niezwykle pracowity człowiek, gdyż grupa, którą dowodzi wydaje swoje albumy bardzo często (10 krążków w przeciągu 10 lat!). Te statystyki robią wrażenie, aczkolwiek pojawia się pytanie czy ta niespotykana częstotliwość publikacji kolejnych wydawnictw nie odbija się negatywnie na ich jakości? Odpowiedź na to pytanie jest różna w zależności od podejścia słuchacza. Jeśli oczekujemy solidnej porcji muzyki utrzymanej w klimacie twórczości zespołu The Tangent to „Number Ten” z całą pewnością spełni nasze oczekiwania. Gorzej, jeśli odbiorca będzie poszukiwał tu czegoś nowego, oryginalnego czy zaskakującego. Może się wtedy zawieść, gdyż Guy wydając płytę za płytą chyba nie za bardzo ma czas na to, aby wprowadzać bardziej rewolucyjne pomysły do swej muzyki. Tak czy inaczej, posłuchać warto bo „Dziesiątka” to ponad 60 minut melodyjnego, „klasycznego” i w wielu fragmentach naprawdę pięknego rocka progresywnego.

Album składa się z ośmiu utworów:

Ships. Radosna i dynamiczna kompozycja na dobry początek. Momentami, które przypadły mi najbardziej do gustu jest refren i następująca po nim „rozmowa” saksofonu z instrumentami klawiszowymi (okolice 2 minuty).

The Final Chapter. “Skoczny” wstęp przemienia się w stonowaną zwrotkę, w której na pierwszym planie znajduje się śpiew Guya Manninga „podbijany” w tle masą różnorodnych dźwięków. W trzeciej minucie głos ustępuje miejsca instrumentom, które „opowiadają” słuchaczowi własną historię. Faktem jest, że muzyka zawarta na tej płycie jest niezwykle bogata brzmieniowo i została maksymalnie dopieszczona pod każdym względem.

An Ordinary Day. Cudowne nagranie. Delikatny fortepian, podniosłe klawiszowe tła i świetna linia wokalna powodują, że do utworu chce się wielokrotnie powracać za każdym razem odnajdując w nim nowe „smaczki”.

Bloody Holiday! Powrót do „żywych” dźwięków. Nastrój jest budowany przez „zwariowane” partie saksofonów, a gdy w trzeciej minucie do „akcji” wkraczają śliczne i przestrzenne klawisze, klimat kompozycji zmienia swe położenie o 180 stopni.

Valentine's Night. Pierwsze co rzuca się w uszy to fakt, iż Guy tworzy tu duet wokalny z Julie King, która wniosła do nagrania sporo kobiecej wrażliwości. Subtelna gra instrumentalistów podkreśla magiczną aurę, która została uzyskana przez wokalistów. Finał utworu jest dowodem na to, że udział ponad dziesięciu muzyków w tworzeniu tego albumu ma swoje słyszalne przełożenie w końcowym efekcie – rozmach i aranżacje poszczególnych partii robią spore wrażenie.

A Road Less Travelled. „Drogowy długas” rozpoczyna się powoli i leniwie, z minuty na minutę rozwija jednak swoje skrzydła zachwycając odbiorcę kolejnymi drobnymi szczegółami. Pojawienie się rytmu perkusyjnego w czwartej minucie dodaje dynamizmu tym jakże „bogatym” dźwiękom. Należy też wspomnieć o rozimprowizowanym fragmencie, który pojawia się w szóstej minucie i przez następne kilkadziesiąt sekund „czaruje” słuchacza licznymi zwrotami akcji. „A Road Less Travelled” to 10 minut progresywnych rozkoszy dla uszu.

Another Lazy Sunday. Czekając na główne danie krążka otrzymujemy kolejną krótszą i bardziej zwartą kompozycję. Nie oznacza to wcale, że „Another Lazy Sunday” jest prostą piosenką. Nic z tych rzeczy. W trzeciej minucie muzycy popuszczają wodze fantazji i zabierają nas w „kosmiczną” podróż.

The House On The Hill. Wielki finał “Dziesiątki” to ponad 15-minutowa suita, która cechuje się dużą ilością zmian zarówno tempa jak i nastroju, dzięki czemu o nudzie nie może być mowy. Delikatne i stonowane fragmenty łączą się z dynamicznymi i skocznymi dając odbiorcy pełny obraz tego, jak wygląda muzyka Manninga w roku 2009. Każdy z instrumentalistów ma wystarczająco dużo przestrzeni, aby zaprezentować swój kunszt i talent. Dla miłośników prog rocka lat 70-tych „The House On The Hill” będzie wielką dźwiękową ucztą. Na zdrowie.

„Number Ten” nie zawiedzie fanów twórczości Guya Manninga, gdyż utrzymuje wysoki poziom poprzednich wydawnictw tego uzdolnionego kompozytora, wzbogacając je o dodatkowe elementy. Rewolucji jednak nie ma. Czy to źle czy dobrze każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Płyta przeznaczona jest dla progresywnych konserwatystów, eksperymentatorzy czy poszukiwacze nowych muzycznych wyzwań nie mają za bardzo czego szukać na nowym albumie Manninga. Może kolejny krążek przyniesie jakieś poważniejsze zmiany? Pożyjemy, zobaczymy. A na razie proponuję wyrobić sobie własne zdanie na temat jubileuszowej „Dziesiątki”.

www.f2music.co.uk

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!