Frost* - Experiments In Mass Appeal

Artur Chachlowski

ImageZespół Frost* zadebiutował przed trzema laty albumem „Milliontown”, który zyskał sobie chyba tyle samo pozytywnych, co negatywnych ocen. Grupę chwalono przede wszystkim za ciekawe brzmienia i nowatorskie podejście do stylistyki znanej jako „rock neoprogresywny”, a krytykowano głównie za wokale. Na „Milliontown” za dział wokalny odpowiadał lider, założyciel i spiritus movens zespołu, Jem Godfrey. Muzyk ten, będący zarazem znanym producentem mającym za sobą współpracę z licznymi gwiazdami muzyki pop (m.in. Atomic Kitten, Blue, Ronan Keating), po fali krytyki w pierwszym odruchu rozwiązał swój zespół, lecz po jakimś czasie postanowił zmierzyć się z (prog) rockową rzeczywistością po raz drugi. Z tym, że odrobinę zmienił koncepcję swojego projektu. Przede wszystkim dokooptował do składu Frost* wokalistę. I to nie byle jakiego. Declan Burke zasłynął kilka lat temu jako frontman zdobywającej sobie szybko popularność grupy Darwin’s Radio (płyta „Eyes Of The World” była recenzowana na naszych łamach). Natomiast sekcja instrumentalna pozostała bez zmian: John Jowitt (IQ) gra na basie, Andy Edwards (także IQ) – na perkusji, a John Mitchell (Arena, It Bites) – na gitarach.

„Chciałem nagrać płytę, która pod żadnym względem nie byłaby kontynuatorką „Milliontown”. Spędziłem mnóstwo czasu, by nadać moim piosenkom całkowicie nowego wymiaru. Chciałem je odrzeć z tego całego epickiego blichtru, miałem dość długaśnych suit. Kogóż dziś interesują 25-minutowe kompozycje opowiadające o przedziwnych historiach z gatunku science-fiction czy smokach i wróżkach?” – mówi lider całego przedsięwzięcia. Materiał na nową płytę został starannie wybrany spośród 25 piosenek skomponowanych przez Godfreya. Dzięki temu na wydanym pod koniec ubiegłego roku albumie zatytułowanym „Experiments In Mass Appeal” znalazły się same rarytasy. Płyta ma nieco mroczniejszy i trochę cięższy wydźwięk niż jej poprzedniczka. Słucha się jej znakomicie, posiada ona swój wyrazisty smak, żywe tempo, ma swoje przyśpieszenia, lecz także i bardziej liryczne chwile. Fascynuje w każdej jednej ze swoich 57 minut. Czasem wodzi słuchacza za nos, kusi, nęci, kluczy, dokonuje niespodziewanych zwrotów, by po chwili w niesamowitym tempie porwać odbiorcę ze sobą. Jej słuchanie przypomina jazdę rollercoasterem. Albo jeszcze lepiej – podróż kabrioletem z rozwianym włosem i nogą wciskającą pedał gazu do dechy. Tyle tu niecodziennych wrażeń, niespodzianek i emocji. Wydaje się, że ta muzyka miażdży, przytłacza, pobudza krew w żyłach do szybszego krążenia i gwałtownie podnosi poziom adrenaliny w organizmie.

Prawdziwa jazda bez trzymanki zaczyna się już w pierwszych sekundach albumu. Początkowe trzy utwory na płycie to zawrotne tempo i właściwie brak czasu na spokojny oddech. Otwierająca całość kompozycja tytułowa to prawdziwy majstersztyk, a potem – w „Welcome To Nowhere” i „Pocket Sun” – jest równie dobrze, dynamicznie i odlotowo. Gdy słuchaczowi wydaje się, że już połapał się we wszystkim, że już może pozwolić sobie na półotwarcie oczu bez lęku przed tym, że wypadnie z fotela, następuje niespodziewana zmiana nastroju. „Saline” to jakby inny muzyczny świat. To 6 minut marzycielskiego uspokojenia i liryki. To stylowa ballada, która ze swoją miłą melodią i przepiękną partią smyczków we wspaniały sposób przygotowuje grunt pod następujące po niej rewelacyjne, moim zdaniem jedno z najlepszych na płycie, nagranie pt. „Dear Dead Days”. Znów radykalnie podkręca się tu tempo, ale są w tym utworze chwile sporego wyciszenia. Instrumentalnie przypomina mi on pełne orkiestrowego rozmachu utwory ELO. Ale dzieje się tu znacznie więcej. Mnóstwo tu różnych smaczków, zmieniających się nastrojów i efektownych zagrywek instrumentalnych. Z kolei w połączonym z nim utworze „Falling Down” (słuchać tu również echa elektronicznych orkiestracji utrzymanych w klimacie ELO; tak mniej więcej z okolic płyty „Time”) wyróżniają się wspaniałe wokale oraz rewelacyjna gitarowa solówka w wykonaniu Johna Mitchella, która sąsiaduje z fajnym fortepianowym motywem autorstwa Godfreya. Utwór ten urywa się niespodziewanie i nagle rozpoczyna się trwająca zaledwie minutę miniaturowa piosenka „You / I”. A w niej tylko głos i fortepian. Ot, taki liryczny kontrapunkt przed ostatnimi 20 minutami muzyki na płycie. Najpierw mamy nagranie z półki „radio friendly” – niemalże przebojowy utwór „Toys” utrzymany w stylu It Bites (polecam na listy przebojów!), a tuż po nim mamy trwającą ponad kwadrans kompozycję pt. „Wonderland”. Zgodnie ze swoim tytułem to prawdziwy muzyczny świat cudów, które w trakcie tych 15 minut sypią się jak z rękawa. Uprzedzam, mamy w tym utworze pewną niespodziankę. By być zgodzie z własnym „antyepickim” manifestem, Godfrey podzielił ten utwór jakby na dwie części. Pierwsza – bardziej żywiołowa trwa 6 minut, a potem po kilkudziesięciu sekundach dziwacznych dźwięków, które przypominają rechot żab, rozpoczyna się uroczysta i podniosła część druga, już o niebo spokojniejsza od pierwszej (czyżby był to de facto „hidden track”?). W utworze tym znowu dużo się dzieje; zespół serwuje nam przebogatą paletę różnorakich środków artystycznego wyrazu: od ciszy i względnego spokoju, po żywioł i dynamikę. Od lirycznych chwil po pełne rozmachu ściany dźwięków…

Naprawdę udała się ta płyta Godfreyowi i spółce. Pomysł z zatrudnieniem Declana Burke’a był prawdziwym strzałem w 10. A doświadczeni prog rockowi wyjadacze (Jowitt, Mitchell) wznieśli się na prawdziwe wyżyny swoich umiejętności. Fachowa producencka ręka Jema Godfreya wycisnęła z nich nadspodziewane pokłady energii, życia i świeżości. Muzyka Frost* potrafi zapierać dech w piersiach odbiorcy, wciska go w fotel, miażdży i kąsa. Ale sprawia przy tym mnóstwo przyjemności. Polecam tę płytę wszystkim słuchaczom spragnionym nowoczesnych art rockowych rozwiązań brzmieniowych. Satysfakcja przy odbiorze tej muzyki zapewniona!

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok