Niedawno prezentowaliśmy na naszych łamach płytę jednoosobowego projektu o nazwie Dyonisos wydaną przez wytwórnię MALS. Dziś zajmiemy się innym jednoosobowym zespołem z tej samej stajni. Majestic - taką nazwę, pseudonim lub szyld wymyślił sobie pochodzący z Detroit, niejaki Jeff Hamel. Na swojej płycie zatytułowanej „Descension” gra on na gitarach, instrumentach klawiszowych, perkusji oraz śpiewa. Jednym zdaniem, jest on odpowiedzialny za wszystkie dźwięki. Niegdyś działał w metalowym zespole Osmium, a niedawno, właśnie jako Majestic, rozpoczął karierę solową.
Na swojej płycie nie odcina się on wprawdzie od swoich metalowych korzeni, ale główny nacisk kładzie jednak zdecydowanie na progresywne brzmienia, których spektrum rozciąga się od wczesnych lat 70-tych (akustyczne gitary, jak z pierwszych płyt Genesis, pewne ślady psychodelii w stylu wczesnego Pink Floyd i Hawkind), aż po współczesne dokonania grup w rodzaju OSI, Cryptic Vision, Porcupine Tree i chwilami Dream Theater. W jedenastu utworach, które słyszymy na płycie, mamy szeroką paletę zmieniających się nastrojów i różnokolorowych plam dźwięków. Od delikatnych atmosferycznych klimatów po podniosłe brzmienia, które potrafią zachwycić mocą swojego wyrazu.
Hamel jest gitarzystą. I to głównie gitara bryluje w jego kompozycjach. I zarazem brzmi na tej płycie najlepiej. Syntezatory i organy, których używa on na „Descension”, nie mają w sobie wirtuozerskiej ikry. Schowane są gdzieś w głębi i stanowią raczej tło, często budując klimat pod gitarowe popisy. Perkusja w wydaniu Hamela brzmi bardzo… prosto, żeby nie powiedzieć słabo. Nie wiadomo czasem, czy to faktycznie on obsługuje ten instrument, czy jest to raczej komputer. W każdym razie najwyraźniej nasz bohater ma za sobą jedynie podstawowy kurs gry na tym instrumencie. No i jeszcze wokal… Bywa z nim różnie. Lekko przymglony i zachrypnięty odrobinę przypomina mi swoją barwą Bryana Adamsa, ale… głos Jeffa Hamela nie ma w sobie jakiejś szczególnej mocy.
Główną kompozycją na płycie jest temat tytułowy, który trzykrotnie powraca w programie tej płyty. Trzy części tej kompozycji stanowią niejako wstęp, interwał i zakończenie albumu, spinając klamrą to wszystko, co dzieje się na płycie. Najbardziej progresywnym fragmentem jest z kolei zahaczający brzmieniowo o Marillion z ery Fisha (klawisze a’la Mark Kelly AD 1983) utwór „The Longing”, ładnie wypada ballada „Hear Me” nawiązująca z jednej strony do charakterystycznych wokalnych popisów z lat 60-tych słyszanych na przykład na płytach The Who, czy The Beach Boys, a z drugiej instrumentalnie (pięknie gra akustyczna gitara) przybliża się ona do kawałków w rodzaju „June” grupy Spock’s Beard.
Ogólnie, to dość przyjemna płyta, uzupełniona utworami o ładnych liniach melodycznych, dosyć przyjemnie zaaranżowana i zagrana na przyzwoitym poziomie. Klimat całości może się podobać, lecz trzeba wziąć poprawkę na pewne niedostatki. Są nimi przede wszystkim perkusyjne brzmienia oraz wokal. Jeżeli przymkniemy oko na oba te elementy, to z łatwością dostrzeżemy, że płyta „Descension” jest czymś więcej niż zwykłą wprawką czy wstępem do solowej kariery artysty ukrywający się pod nobilitującym pseudonimem. Jak dla mnie, muzyka w wykonaniu Jeffa Hamela będzie „majestic”, dopiero gdy wypleni on w niej pewne ewidentne grzechy debiutu… Ale i tak posłuchać warto. Ta płyta wskazuje, że są zadatki na dobre płyty Majestica.