"Dark Hours” to nowa propozycja Szwedów z grupy Lion’s Share. Zespół gra w trzyosobowym składzie: Lars Chriss – gitara, Patrik Johansson – wokale, Sampo Axelsson – bas. Lion’s Share przedstawia kawał dobrze przygotowanego muzycznego obrazu. Zespół w szeregach wytwórni Blistering Records rozpoczyna właśnie medialno - koncertową promocję najnowszego krążka. Warto podkreślić, ze wytwórnia ta działa bardzo prężnie i skupia na swym pokładzie głównie załogę heavy metalowej braci.
„Dark Hours” to jedenaście kompozycji, każda z nich skonstruowana jest na potencjalny hit melodic heavy metalu, bo właśnie w tych rejonach poruszają się muzycy z Lion’s Share.
Utwór pierwszy, „Judas Must Die”, od samego początku emanuje wściekłością i jadem. Gitary pędzą jak oszalałe, słychać bardzo ciekawe rozkłady i oczywiście nie może w tym wszystkim zabraknąć hymnowego refrenu. Nic dodać, nic ująć. Klasyka gatunku.
„Phantom Rider” i „Heavy Cross To Bear” to idealne połączenie melodii z heavy metalowym pazurem… W szczególności drugi z wymienionych numerów, ”Heavy Cross To Bear”, robi kolosalne wrażenie.
No, ale dość tych pochwał. Jest jeszcze numer: „The Bottomless Pit”. Jest to jest niewątpliwie jedna z najciekawszych i najlepszych propozycji na płycie (znowu chwalę), nie jest to w każdym razie tytułowa „beczka (pomysłów) bez dna”. Kompozycyjnie jest to bardzo dobrze przemyślany utwór posiadający prosty schemat i zabójczo melodyjny refren. Chyba każdy po jednokrotnym usłyszeniu powtórzy go z łatwością! Dodatkowo jest też fantastyczna solówka. Jest też element westchnienia. Robi się akustycznie i zabójczo pasuje do tego ten wokal. Brawo. To rasowy numer. No, panowie z Salon i Żelaznej „damy”, tak się gra prawdziwy „lwi” heavy metal. Jest konkurencja, jest zabawa!
Po głowie kręci mi się jeszcze świetny refren „The Presidio 27”. Chyba każdy numer na tej płycie został nagrany z myślą o heavy metalowym hicie! Kolejny, „Napalm Nights”, też brzmi rewelacyjnie. Przebojów nie ma końca... „Space Scam” to dopiero dosłowny kosmiczny przekręt. Jak można spokojnie zasnąć po takiej dawce niesamowitej muzy? Uff, i na koniec mamy nieco wolniejszy rytmicznie, potraktowany jako outro albumu, „Behind The Curtain”. Dobra to płyta, o kurczę.
Reasumując, "Dark Hours” to niezwykle spójny, tematycznie zamknięty w jedną zdecydowaną całość album. Są szlagiery, są zwolnienia, są wypaśne solówki, jest tempo, jest wszystko... Zespół tworzą sami „wyjadacze”, którzy doskonale znają swoje instrumentarium i doskonale wiedzieli jaki album stworzyć. Jedyna moja uwaga to fakt powtarzalności. Zespół nie gra nic nowatorskiego, nic, dzięki czemu mogliby stać się legendą. Panowie grają muzę już znaną, a w ostatnich latach bardzo popularną. Jest w niej jednak coś, co magicznie przyciąga i myślę, że z pewnością jeszcze nieraz album ten zagości w moim odtwarzaczu.
Generalnie polecam wszystkim ten krążek, a zespołowi życzę wielu nowych pomysłów i odwagi podjęcia próby połączenia czegoś, co niebanalne i co nie ogranicza.