Dark symphonic metal. Sons of Seasons. Zespół gra zawodowo. Wydawnictwo dystrybuowane przez Napalm Records (w Polsce Mystic Production). Rasowa solidna niemiecka produkcja. Ale po kolei… Henning Basse – wokale, Olivier Palotai – klawisze, gitary, Jurgen Steinmetz – bas, Daniel Schild – perkusja, i Lucca Princiotta. Premiera albumu w Europie to 4 dzień maja. Mamy zatem do czynienia ze świeżuteńkim materiałem.
Niemiecka ekipa przygotowała bardzo precyzyjnie swój kawałek muzy. Na albumie znajduje się 12 kompozycji. Całość otwiera kompozycja prologowa – intro – „The Place Where I Hide”. To świetne wprowadzenie do tematu, fortepian, darkowy, fajny klimat, z którego idealnie wchodzi się w numer dwa, czyli tytułowy „Gods Of Vermin”. Na początku grają bardzo stonowanie, spokojnie, wokal elegancki, taka balladowa „zaćma”, by za moment załadować konkretne armatki, by ukąsić tu i ówdzie. Gitary się rozpędzają, perkusja jedzie na dwie stopki, a niegrzeczny głos wokalisty jest po prostu trafiony w 10! Refreny majestatyczne, wokale żądliwe, niski basowy głos jest bardzo intrygujący. Kompozycja około 4 minuty przybiera formę przestrzennej hybrydy, w grę wchodzą klawisze, melodyjna „zagajka” na gitarce i…ujadanie… „Garnki”… Miodzik!
Co będzie z numerem 3? Czekam z niecierpliwością.. Zaczyna się „A Blind Man’s Resolution”: szybka gitarka otwiera kompozycję, solóweczka i tempo. Oj, jest „piórkowanie” jest… Ach, słychać ten metalowy demonizm. Bardzo to fajne. Około 3 minuty pojawiają się niesamowite muzyczne przestrzenie zaserwowane grą gitary z podkładem klawiszy… Można się rozmarzyć…
„Fallen Family”: na początek melorecytacje na dwa głosy. Czarcie szepty i zmiana charakteru na melodyjny power metal, o i proszę, wokalnie dama się pojawia… refreny są ciekawe, a od 2 minuty i 20 sekundy jest wręcz anielsko. Następnie pojawia się oryginalny fragment w wykonaniu klawiszy, które pokazują jak można „wpleść trochę muzy poważnej” w utwór symfoniczno dark metalowy.
„The Piper” to słodka balladka, klawisze, delikatne „chiny”, nie w sensie jakości tylko klimatu, chorawy klawisz i całość utrzymana w nastroju hymnowej pieśni.
”Wheel Of Guilt” to następna propozycja Niemców. Zaczyna się niewinnie i nieśmiało. Jakieś kobiece wokale, delikatne pluskanie pałkera, przed nami 8 minut muzy, więc coś wydarzyć się musi. I tak też jest, bo za chwilę zmienia się nieco charakter i tempo utworu, wchodzą dwa wokale, tym razem damski i męski jednocześnie. To idealny numer na deszczową pogodę. W przypadku „Belial’s Tower” już myślałem, że to kolejny wolny numer (podstępny początek), a tu jazda, i dobrze, trzeba się ruszyć… Muzycy dają radę, grając tak, że robi się z tego niesamowicie ciekawy numer.
„Fall Of Byzanz” to z kolei utwór utrzymany w nieco progresywnym stylu. Kolejne nagranie, „Wintersmith”: od razu robi się rockowo. Panie proszą panów... No, koledzy... gracie tak, że zbyt kolorowo robi się chwilami. Słychać tu ładne klawisze, dzwoneczki, fortepianik, damski wokal… Wszyscy wkoło rozmarzeni... Ale tak na dłuższą metę nie można. Wybaczcie, ale przerzucam się na „Dead Man’s Shadows”. O! Od razu jest szybko i skutecznie. Klawisze brzmią niczym w „Golden Eye” (co za skojarzenie!!!), potem mamy solóweczkę i mroczne wokale. Dość to wszystko interesujące. A na koniec Synowie Pór zostawili „Third Moon Rising”: majestatyczny rytm i cięte zagrywki gitarzysty… Jest melodyjnie i bardzo, bardzo sympatycznie.
Reasumując, produkcja chłopaków z Niemiec jest dobra, wiedzą czego chcą i skutecznie dążą do celu. Ot, to ich dobra dewiza na sukces. Osobiście uważam, że ten zespół, ze specjalnym wsparciem, może wiele jeszcze zdziałać. Ogólnie album jest bardzo dobrze wydany i profesjonalnie nagrany. A muzyka? Odważę się przyznać, że panom z Sons Of Season nie brakuje ani jakości ani pomysłów. Dystrybucja i samo wydawnictwo jest też na plus, więc zostaje im tylko życzyć udanego podbijania rynków zachodnich i zdobywania licznych fanów. Jest bardzo dobrze i oby tylko lepiej. Polecam!