Tracklista:
1. Harmadkor, 2. Jelenések könyve, 3. Lehettél volna, 4. Negyed négyes gyors, 5. Zápor, 6. Szerelmesdal, 7. Fantázia, 8. Valaha, 9. Peregrin kútjai.
Skład zespołu:
Zoltan Balogh - bass; Rita Deme-Farkas - flute, vocal; Krisztian Kun - drums; Marton Segesdy - keyboards, vocal; Balazs Togyi - guitar, vocal.
Węgierska formacja Trinity rozpoczęła działalność w 1999 roku, jednak na jej debiutancką płytę musieliśmy czekać aż do roku 2008. Muzycy przez lata nabierali doświadczenia, które przyniosło pozytywne efekty - album „Harmadkor” jest dziełem przemyślanym i dojrzałym. Słychać tu co prawda wpływy grup Genesis, Camel, Emerson Lake and Palmer, King Crimson, Pink Floyd czy After Crying, ale są to inspiracje użyte z głową i służą poszerzaniu autorskiej wizji zespołu Trinity. Muzyka Węgrów powinna przypaść do gustu miłośnikom klasycznego rocka progresywnego lat 70-tych – jest melodyjnie, jest podniośle, jest energetycznie jeśli trzeba. Większym wyzwaniem dla słuchacza są teksty poszczególnych utworów, które zostały napisane w ojczystym języku artystów. Jeśli zatem nie władamy językiem węgierskim pozostaje nam rozkoszować się samą muzyką. A jaka ona jest?
Kompozycje.
Płyta „Harmadkor” składa się z dziewięciu kompozycji – osiem z nich trwa stosunkowo krótko (od 1 do 9 minut), natomiast finałowe nagranie „Peregrin kútjai” to wielowątkowa suita trwająca ponad 20 minut. I to właśnie ten utwór najlepiej pokazuje wysoki muzyczny kunszt Węgrów. Zawiera zarówno delikatne, wręcz folkowe momenty, jak i potężne oraz dynamiczne fragmenty dźwiękowego krajobrazu. Egzotyczny język słów śpiewanych przez wokalistów dodaje uroku całości, czasami nabierając bajkowego posmaku. Warto zwrócić uwagę na końcowe 7 minut tego kolosa – jesteśmy świadkami słodkiej ciszy, a następnie gwałtownej burzy, po której przychodzi ukojenie w postaci kobiecego głosu. I jeszcze progresywny, podniosły finał. „Peregrin kútjai” zawiera szeroki wachlarz muzycznych nastrojów, które pojedynczo pojawiają się we wcześniejszych utworach, dzięki czemu krążek wydaje się być spójny, a poszczególne nagrania wynikają logicznie z siebie.
Instrumentarium.
Poza dość klasycznymi instrumentami – gitarami, klawiszami i perkusją – słuchacz podczas swej wędrówki po krainie Harmadkor doświadczy także czarodziejskich dźwięków fletu. To właśnie Rita Deme-Farkas tworzy ten baśniowy klimat, który często stoi w opozycji do „ciężkich” nastrojów tworzonych przez gitarę i sekcję rytmiczną. Nie znaczy to wcale, że Balazs Togyi nie potrafi „namalować” ładnych gitarowych solówek. Jeśli trzeba to tworzy delikatne nuty, innym razem swoją grą daje porządnego rockowego kopa. Czyli jest dokładnie tak jak powinno być. Każdy z muzyków wykonuje kawał solidnej roboty, z tym, że dla mnie najjaśniej lśni gwiazda Rity Deme-Farkas. Choćby tylko dla jej cudownych partii fletu warto posłuchać tego albumu.
Ładny to debiut. Węgrzy swoją muzyką Ameryki nie odkrywają, ale też nie o to tutaj chodziło. Odnoszę wrażenie, iż płyta „Harmadkor” to zapis dźwiękowych fascynacji i marzeń artystów tworzących formację Trinity. Stąd unosząca się nad tą muzyką folkowa, bajkowa czy wręcz magiczna aura. A najdelikatniejsze momenty przywodzą mi na myśl pustynne wędrówki Camela. Czy może być lepsza rekomendacja? Fani klasycznego prog rocka czym prędzej powinni zaznajomić się z twórczością Węgrów. Warto.