Dream Theater - Black Clouds & Silver Linings

Robert "Morfina" Węgrzyn

ImagePod moją ocenę trafia najnowszy album "Dreamów" i nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie jeden istotny fakt: zespół tworzą ABSOLUTNI wirtuozi w swojej dziedzinie, weterani gatunku i niekonwencjonalnych zagrywek, po prostu mistrzowie stylu. Pozostaje zatem tylko jedna możliwość: zderzyć ich najnowszą płytę z poprzednimi i stwierdzić co udało im się jeszcze wymyślić???

Przypomnijmy, Dream Theater powraca z dziesiątym już w swoim dorobku albumem studyjnym, "Black Clouds & Silver Linings". Amerykańska grupa rozpoczęła pracę nad płytą w październiku ubiegłego roku (drugą już w barwach Roadrunner Records, po "Systematic Chaos" z 2007 roku). Niesamowitą okładkę towarzyszącą płycie, tak jak poprzednio, zaprojektował Hugh Syme (Rush, Iron Maiden). Produkcją albumu zajęli się perkusista Mike Portnoy oraz gitarzysta John Petrucci, za miks odpowiedzialny jest Paul Northfield. Płyta dostępna jest w 4 formatach: oprócz standardowej wersji dostępne jest także wydanie winylowe, specjalna trzypłytowa edycja oraz ekskluzywny limitowany box. 

Album zawiera sześć kompozycji: 1. A Nightmare To Remember 2. A Rite Of Passage 3. Wither 4. The Best Of Times. 5. The Shattered Fortress  6. The Count Of Tuscany. Łącznie godzina plus czternaście minut muzyki... Oj, ale co to za muza!…

Numer 1. A Nightmare To Remember; to bagatela - 14 minut - od początku nastrój istny bogów, majestatyczne klawisze, podwójne stopki w wyrafinowanym szybkim tempie, zerwane w jednym momencie, by nabić i rozpocząć siarczysty podkład wprowadzający w taneczne sny i marzenia. Wchodzi wokal nie do podrobienia, zwroteczka - co za smak - solówka, krótka zagrywka, ale jaka!!! Czadzik! Muza panów z Dream nie zwalnia, czuć lekki powiew sentymentem w podkładzie klawiszy, a może woń zastanowienia, która wprawia w nostalgiczny nastrój?... Robi się cieplej, tempo zaczyna znów rosnąć... Jest bardzo płynnie, melodyjnie, pojawia się akustyczna gitarka, delikatny wokal... No cóż, świetny refren! Teraz zapraszam na solo od 7:37. Oj, ścigają się wyścigówki Johna Petrucciego i Jordana Rudessa. Może przejdźmy do kolejnej kompozycji, by pozostawić interpretacje głodnym tygrysom metalowego progresu.

Numer 2. A Rite Of Passage; wstęp bardzo klimatyczny , "lajtowy" - konkretny bit, wokale w oddali, jakby zmodulowane, rasowe cięte krótkie bicia, gitarowe potyczki rozkręcają się tu na maksa, by zmierzyć się w dalszej części numeru z mistrzowsko-zadziorną grą klawiszowca ... Super.

Numer 3. Wither; to piękna nastrojowa ballada, refren niesie, jak co najmniej hymn USA czy największe przeboje Guns N’Roses. Konkretny, komercyjny hit! A James LaBrie – śpiewa elegancko, wzruszająco... Zero komentarza.

Numer 4. The Shattered Fortress; na początek niezła mieszanka, szybkie tempo, fajne bicie na wiośle, do tego dziwna melodyjka na klawiszach, dynamicznie i z przykopem, oj początek numeru to mój faworyt! Dwa wokale: wokal główny i drugi, mocny, ciężki. To najciężej brzmiący numer, klawiszowiec "zapitala", a przerywane tempa totalnie podkręcają pazur kompozycji.

Numer 5. The Best Of Times; zaczyna się fortepianową zagryweczką, jest nostalgicznie, skrzypki grają przecudną melodię... Oj, rozmarzyłem się, czuć zapach tej muzyki, aż tu nagle wchodzi zawirowane szybkie tempo zagrywki gitarowej Petrucciego, a i Portnoy nabiera tempa. Całościowo bardzo ładnie ruszył ten konwój instrumentów, dźwięków, teraz oczekujemy na wokal. I? Jest! Świetny wokal, który sprawia, że muzycznie „The Best Of Times”, choć opowiada o przykrych sprawach, to w sumie taki lekki numer z charakterem. Oczywiście smaczków w nim nie brakuje.

Numer 6. The Count Of Tuscany - to dziewiętnaście minut muzy, taki progresywny "Minotaur", ale nic o nim nie napiszę, posłuchajcie i oceńcie go sami.

Na koniec kilka słów uzupełnienia. Dream Theater w czerwcu rozpoczęło promocję niniejszego albumu w Europie. We wrześniu, a dokładnie 30 września, grupa zaprezentuje się polskiej publiczności, w bydgoskiej Hali Łuczniczka. Obecność obowiązkowa!

Ten album potwierdza niezaprzeczalnie świetną kondycję grupy, ich indywidualne mistrzowskie zdolności. Dream Theater to bez dwóch zdań jeden z najważniejszych zespołów na naszej planecie. To zespół, który wytycza trendy, pokazuje co i jak można jeszcze zagrać. I chociaż ów album nie jest najbardziej odkrywczym ze wszystkich w ich dorobku, to z pewnością jest jednym z najbardziej składnych i nienagannie brzmiących dzieł.

Powtarzam, ta grupa pokazuje i nakreśla co i jak piszczy w „prog metalowej trawie”, a ich każdy album to kawał potężnej palety umiejętności gry i wyobraźni. Panie i panowie, to DREAM THEATER!!! I kropka.

 
MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok