Cirrus Bay - The Slipping Of A Day

Artur Chachlowski

ImageNie ukrywam, że mam kłopot z tą płytą. I to niemały. Bo niekiedy muzyka, którą na niej słyszę wznosi się wręcz na wyżyny artyzmu, a niekiedy pikuje w dół zahaczając niebezpiecznie o poziom zwykłej amatorszczyzny. Pewnie dlatego tak długo zbierałem się do recenzji tego krążka, dając mu czas i kolejne szanse. Niestety nic nie pomogło, i po blisko roku, jaki minął od chwili nadesłania mi tej płyty przez lidera grupy Cirrus Bay, Billa Gillhama, wciąż mam mieszane uczucia wobec tego, co usłyszałem na płycie zatytułowanej „The Slipping Of A Day”.

Początek całej historii o grupie Cirrus Bay mógłby być inny. O wiele bardziej intrygujący. Szczególnie po przeczytaniu podziękowań, które Bill zamieścił w książeczce. „Dziękuję Tony Banksowi za to, że zmienił mój świat, gdy byłem jeszcze dzieckiem…”. Po takich słowach nie ma żadnych wątpliwości, kto jest muzycznym idolem dla grającego na płycie „The Slipping Of A Day” na wszystkich instrumentach (za wyjątkiem perkusji; tu Mark Blasco, oraz saksofonu – Dave Croston) lidera formacji Cirrus Bay. I rzeczywiście, gdyby ktoś wyobraził sobie klimat panujący na płycie „A Curious Feeling” i przeniósłby go, oczywiście przy zachowaniu odpowiednich proporcji, na omawiane przeze mnie wydawnictwo, to od razu mógłby sobie wyobrazić, jakie muzyczne terytoria przemierza muzyka grupy Cirrus Bay. Można by jeszcze dodać do nich klimaty znane z solowych płyt Anthony Phillipsa i Bo Hanssona. Wtedy paleta barw i dźwięków byłaby już pełna. Ale tylko w teorii. Piszę: „w teorii”, gdyż nie wszystko na płycie „The Slipping Of A Day” jest tak piękne, gładkie i proste, jakby się wydawało z powyższego opisu.

Album jest nierówny. Jego początek nie zachwyca. Właściwie dopiero od utworu numer 4 coś ciekawego zaczyna się na nim dziać. Choć spokojny nastrój otwierającej płytę kompozycji „A Different Courtyard” znamionuje klimat muzyki spod znaku Tony Banksa. Ten instrumentalny wstęp daje początek utworowi zatytułowanemu „Invitation”. Pojawiają się wokale, a właściwie duety (Alex Brighenti – Anisha Gillham) i… zaczynają się kłopoty. Głosy obojga wokalistów nie zawsze pasują do siebie. Chwilami wydaje się, jakby – szczególnie męski wokal – wręcz fałszowały. A przecież Alex potrafi śpiewać. Wystarczy posłuchać go w nagraniu „I Can Only Wonder”, w którym wyraźnie słychać wpływy muzyki The Beatles i The Beach Boys. Zresztą na płycie klimaty zmieniają się jak w kalejdoskopie. Czasami wydaje się, że poszczególne segmenty muzyczne pochodzą jakby z całkowicie różnych światów. Tak dzieje się w najdłuższej na płycie kompozycji zatytułowanej „The Color In Your Head”. Składa się ona z ogromnej liczby wątków, zbyt wiele tu zmian tempa i panuje w niej wręcz huśtawka różnych nastrojów. Lepiej byłoby chyba, gdyby zespół postanowił porozdzielać tę suitę na oddzielne segmenty i uczynił z nich niezależne utwory.

Najciekawiej z prog rockowego punktu widzenia dzieje się mniej więcej w połowie płyty. Cyferką 7 oznaczone jest instrumentalne nagranie „Through Stone Walls”. Wstęp niczym z karmazynowego „Epitaphium”, albo „In The Wake Of Poseidon”, potem piękna delikatna banksowska melodia i wreszcie przecudna wokaliza w wykonaniu Anishy. Palce lizać. Przy kolejnym utworze, „Slipping”, ręce też same składają się do oklasków. Dużo tu klimatów a’la Genesis. Usłyszeć można tu coś ze „Sztuczki z ogonem”, coś z „Wind And Wuthering”, a nawet wydaje mi się, że i prawie jawny cytat z „Obserwatora niebios”. Bardzo złożony to utwór (trwa on aż 12 minut z sekundami), ale przesycony jest on prawdziwie piękną muzyką. Pełno w nim ducha twórczości Genesis, ale przyprawiony jest on przez Gillhama swoistym liftingiem, który każe pamiętać, że to wciąż gra nie kto inny, a grupa Cirrus Bay.

Kończące zasadniczy program płyty dwie kolejne kompozycje to już utwory o zdecydowanie mniejszym ciężarze gatunkowym. Szkoda trochę, że nie udało się grupie Cirrus Bay dłużej utrzymać napięcia na tak wysokim poziomie jak kilka minut wcześniej. W instrumentalnym finałowym utworze „Beyond The Horizon” pojawiają się niedociągnięcia z początku płyty. Znów mamy tu zbyt wiele wątków i zbyt dużo chaosu.

Są jeszcze na tej płycie dwa bonusowe, niewymienione na okładce nagrania. Zasadniczo nie wnoszą one niczego nowego do obrazu muzyki Cirrus Bay i dlatego umieszczenie ich na tym krążku każe przypuszczać, że pełnią one rolę wypełniaczy. W efekcie otrzymujemy długi, ponad 77-minutowy album o bardzo nierównym poziomie. Ma on swoje liczne dobre momenty, ale jest też trochę muzycznych „knotów”. Niemniej jednak sądzę, że warto dać szansę tej dowodzonej przez Billa Gillhama formacji. Słychać, że jest to bardzo utalentowany artysta, który ukochał sobie klimaty bliskie twórczości progresywnych dinozaurów z połowy lat 70.: Tony Banksa, Anthony Phillipsa, a także Steve’a Hacketta. I może jeszcze grupy Camel…

Podobno już niedługo ma się ukazać nowy album Cirrus Bay. Ma on być zdecydowanie krótszy od swojego poprzednika i ma zawierać jeszcze bardziej akustyczną muzykę opartą tym razem wyłącznie na kobiecym wokalu. Czyżby Gillham zrezygnował z nie do końca udanych patentów, które zastosował na „The Slipping Of A Day”?  Pożyjemy, zobaczymy. Jeżeli nowa płyta Cirrus Bay dotrze do Małego Leksykonu z pewnością z przyjemnością Wam o niej napiszę.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!