„Xeric” to 11-utworowy album niemieckiej grupy Jack Yello, działającej w składzie: Dirk "Bov0e"Bovensiepen - voc, Lutz Grosser - g, Uwe Poprawa - dr, Uwe Ziegler- kb, Dirk Hülpert, - b. Muzyka na "Xeric" to zdecydowany progresywny rock, aż 78 minut muzyki, która robi niezłe wrażenie.
Utworem otwierającym album (jest on bardzo ładnie wydany, ma smakowitą szatę graficzną, pięknie wydaną książeczkę z tekstami) jest "You've Got”. To utwór o dość delikatnym charakterze, klawisz i akustyk, lekko przesterowana gitarka i wokale na zdecydowanym przedzie. Od około 1 minuty i 20 sekundy pojawia fajna solóweczka. Nie podoba mi się jednak ogólne brzmienie (za suche) i wokal trochę jakby niedopracowany, a może raczej „niedośpiewany”... Są pod tym względem niedociągnięcia, mam wrażenie, że wokalista chce, ale nie może i wyciska z siebie ostatnie soki. Czasem się udaje - przyznaję. Ale czasem nie.
Kolejny utwór, "Dawn Of My Time", rozpoczyna się melodyjną zagrywką. To taki przewodni motyw, który wpada w głowę. Do tego jest tu odpowiednio zmodyfikowany modulatorowo wokal i, powiedziałbym, lecimy… Ale niestety, nie z tym wokalistą. Brak pazura, zero jadu, wszystko, co męskie było mu w tym fragmencie z pewnością obce... Uff.
"Merlin" rozpoczynają syntetyczne klawisze, jest przebojowo, potem przestrzeń, rasowy progresssssssssss... i solówa. Oj, fajna, fajna... Typowe częste zmiany motywów i tempa."The Guide (Part VII)” - bardzo przyjemny początek na gitarach akustycznych i interesujący rytm... Fajnie się słucha tej kompozycji. Może by tak rozdział ósmy, panowie? Ojej, a co z pozostałą szóstką?...
"The Cold Whisperer" - wstęp niczym na wejście czcigodnego pana zamieszkującego komnaty barokowego zamku. Majestatic! Perfecto! A tu wokal i perfecto opada. Jest za to solówka, która buduje nastrój, ściana z klawiszy - to jednak za mało. Około 2. minuty mamy folk. Folk jak się patrzy, spoko patent, ale trochę nieprzemyślany misz - masz, albo za bardzo wydumany. Groch i kapusta, szkocko - irlandzkie hulanki, a to nadal ten sam utwór. Brakuje totalnie wspólnego mianownika. Nie rozumiem dlaczego... Są momenty bardzo interesujące, ale nie spójne ze sobą. Po co zastosowano takowy zabieg? Rozbija to myśl kompozycji...
W sumie jest to album na plus, nie słyszę jednak w nim niczego, co by zachwycało. Jest poprawnie, ale od tych starszych nastolatków (?) można byłoby wymagać nieco więcej polotu i chęci do zrealizowania czegoś, co powali charakterem. A to - to już było i nie zastąpi tego, co już kiedyś zatriumfowało, ale każdy robi to, co lubi, więc OK. Trzeba przyznać, że na płycie są fajne zagrywki i solóweczki, które doskonale płyną po wodach progresywnego art rockowego oceanu...
Nie jestem przekonany do wokalu. Pan „Bovie" śpiewa poprawnie, ale.. Jest ale! Nie zawsze jest to, czego bym oczekiwał. Po prostu nie lubię sposobu śpiewania przypominającego niekiedy kaszel, albo chrząkanie, ale, podkreślam, są też momenty dobre i bardzo dobre.
Natomiast sekcja gra podstawowe nierozbudowane rytmy, co oczywiście nie przeszkadza, ale i nie zadawala. Klawiszowiec, jak to w progresie, ile może, tyle gra, są ciekawe klimaty, jest zaczarowana kraina. Jest „Xeric”. Jest album. Jest i okładkowy owad, który ma się wrażenie zaraz ukąsi. Jednak nie, on tylko bzyczy. No właśnie... Tylko bzyczy...