Sylvan - Force Of Gravity

Artur Chachlowski

ImageGrupa Sylvan ma ostatnio bardzo dobra passę. Kilka ostatnich lat to nieprzerwane pasmo sukcesów. Choć zespół działa na progresywnej scenie już od ponad dekady i ma w swoim dorobku całkiem sporą ilość płyt, to wszystko na dobre zaczęło się z chwilą premiery konceptualnego albumu „Posthumous Silence” w 2006 roku. Entuzjastyczne recenzje, jakie sobie zyskał przeszły chyba najśmielsze oczekiwania młodych niemieckich muzyków. Ale warto podkreślić, że były one jak najbardziej uzasadnione. Nagrany w trakcie tych samych sesji, ale zawierający bardziej „piosenkowy” repertuar album „Presets” (2007) podtrzymał dobrą serię Sylvana. Nic dziwnego, że zespół w udany sposób zdyskontował ten nad wyraz dobry okres swojej działalności wypuszczając w ubiegłym roku na rynek aż dwa koncertowe wydawnictwa: podwójny album CD „Leaving Backstage” oraz płytę DVD „Posthumous Silence – The Show”.

Od kilku miesięcy Sylvan anonsował rozpoczęcie prac nad nowym albumem. Umiejętnie podgrzewał atmosferę i chyba wszyscy fani progresywnego rocka z niecierpliwością czekali na to, jak ich ulubieńcy spiszą się teraz, w odrobinę zmienionym składzie, z nowym gitarzystą, Janem Petersenem, na pokładzie. No i oto mamy odpowiedź. Odpowiedź w postaci planowanego do wydania pod koniec września nowego albumu zatytułowanego „Force Of Gravity”.

Płyta zaczyna się od wysokiego „C”. Tytułowe nagranie „Force Of Gravity” to chyba najlepsza piosenka na płycie. Czy ja napisałem „piosenka”?... Tak, bo nowy album grupy Sylvan składa się z 11 utworów, spośród których aż o dziesięciu możemy śmiało mówić: „piosenki”. Zaś umieszczona na samym końcu albumu kompozycja „Vapour Trail” to dla odmiany 14 minut na wskroś epickich klimatów. Pod względem konstrukcji album „Force Of Gravity” wygląda więc trochę podobnie do ostatniej studyjnej płyty „Presets”. A stylistycznie jest on muzyczną syntezą dwóch poprzednich wydawnictw. Wyraźnie na „Force Of Gravity” słychać esencję muzyki z krążków „Posthumous Silence” oraz „Presets”. Zespół znajduje się nadal w wysokiej formie i umiejętnie łączy złożone aranżacje oraz pompatyczny rozmach z delikatnością i prostotą linii melodycznych. Pod tym względem nowy krążek jest bardzo udany. I to do tego stopnia, że myślę, iż albumem tym zespół Sylvan udowodnił, że osiągnął już taki poziom, który predysponuje go do tego, by grać w najwyższej prog rockowej lidze.

Dziesięć „piosenkowych” utworów plus jedna suita - to zestaw, który zadowoli zarówno oddanych miłośników twórczości Sylvana, jak i nowych fanów. Tym bardziej, że wszystkie te krótsze utwory (ich czas trwania waha się od 4 do 7 minut) posiadają ciekawe melodie, są wspaniale wykonane (uwagę zwraca świetnie spisująca się sekcja rytmiczna: Sebastian Harnack (bg) – Matthias Harder (dr) oraz potrafiący budować swoimi syntezatorowymi plamami niesamowity klimat Volker Söhl) oraz doskonale zinterpretowane przez obdarzonego ciekawym, oryginalnym głosem Marco Glühmanna. A propos interpretacji, zespół porusza swoimi utworami intrygujące tematy. I tak, na przykład dynamiczny, niemal post punkowy „Good Or Rubbish” brzmi jak autobiograficzna spowiedź artysty, zakręcony i nerwowy „Follow Me” mówi o krachu na rynkach finansowych, a złowieszczy i surowo brzmiący „King Porn” opowiada o… wiadomo o czym. Te trzy energetyczne utwory przeplatają się z lirycznymi i bardzo melodyjnymi nagraniami. Mamy na płycie przepięknie zaaranżowany na kwartet smyczkowy utwór „Turn Of The Tide”, świetnie brzmi wokalny duet Marco Glühmann – Miriam Schell w „Midnight Sun” (utwór ten opowiada o pięknie zaklętym w obrazie niemieckiego malarza Caspara Davida Friedricha), a „Embedded” to bezpretensjonalna, obdarzona ślicznym refrenem piosenka.  To samo można powiedzieć o utworze „Episode 609”, którego refren błyskawicznie przyczepia się i „chodzi” za człowiekiem od pierwszego przesłuchania. A przecież jest jeszcze na nowej płycie urzekająca swoim nastrojem i rozmachem piosenka „Isle In Me” ze swoim onirycznym wstępem, delikatnymi dźwiękami fortepianu i symfonicznym, pompatycznym refrenem. No i nie można zapomnieć o tytułowym utworze, który tak wspaniale otwiera to wydawnictwo. Od pierwszych jego dźwięków Sylvan bardzo wysoko podnosi poprzeczkę, która już do samego końca płyty nie opada ani na centymetr.

Jednak najlepsze zespół zachował na koniec. Z indeksem 11 na albumie „Force Of Gravity” znajduje się wspomniana już przeze mnie, trwająca blisko kwadrans wielowątkowa kompozycja „Vapour Trail”. Rozpoczyna się ona od wspaniałego symfonicznego wstępu, po to, by przez kilkanaście minut prowadzić słuchacza po art rockowym ogrodzie pełnym wszelakich atrakcji w postaci wspaniałych dźwięków, smaczków, melodii i klimatów. „Vapour Trail” to bardzo dobry utwór niemający w sobie nic z niepotrzebnego zadęcia, czy – jak to czasem na współcześnie wydawanych płytach neoprogresywnych wykonawców bywa – obowiązkowego i, co niestety też często się zdarza, niepotrzebnego „rozbuchania” materiału muzycznego do obligatoryjnych kilkunastominutowych rozmiarów. W „Vapour Trail” słyszymy orkiestralny rozmach, płynnie stopniowanie napięcia i wspaniale, konsekwentnie rozwijające się pomysły, które znajdują ujście w podniosłym, przysparzającym ciarki na plecach, finale.

Sylvan znowu uraczył nas bardzo udaną płytą. Dobra passa trwa nadal… Entuzjaści neoprogresywnego rocka powinni być usatysfakcjonowani. Bo takim materiałem, z jakim mamy do czynienia na „Force Of Gravity”, zespół udowodnił, że już któryś z kolei sezon zasługuje na to, by grać w prog rockowej Premiership. Sylvan po raz kolejny pokazał, że jak mało kto z całego neoprogresywnego bractwa jest do tego odpowiednio predysponowany. Jednym zdaniem, podołał zadaniu i nagrał płytę, która bez cienia wątpliwości spodoba się sporej rzeszy sympatyków dobrego, melodyjnego progresywnego rocka.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!