„Imagine there’s no heaven” – to słynny lennonowski cytat, który znalazłem w materiałach promocyjnych płyty „Fragments”. I tak sobie myślę, że tak samo jak nie mogę sobie wyobrazić tego świata bez nieba, tak samo trudno jest wyobrazić sobie współczesną scenę prog rockową bez grupy RPWL. Ten wielce popularny niemiecki zespół po nakręceniu na deskach Teatru Śląskiego w Katowicach płyty DVD wziął sobie urlop, a jego członkowie zajęli się solowymi projektami. Najpierw Kalle Walker uraczył nas drugim albumem swojej side-grupy Blind Ego „Numb”, potem Yogi Lang zagrał na płycie projektu Eureka oraz na albumie bliskiego współpracownika Pink Floyd, Guya Prata, a teraz Chris Postl prezentuje swoje umiejętności na solowym krążku firmowanym właśnie jako Parzivals Eye.
Płyta nosi tytuł „Fragments”, a do jej nagrania Chris zaprosił m.in. Alana Reeda z grupy Pallas (v), Christinę Booth z Magenty (v), Iana Bairnsona z The Alan Parsons Project (g) oraz Yogi Langa (k), Hannesa Weigenda (dr) i Ossiego Schallera (g). Sam główny bohater zagrał zaś na gitarach, instrumentach klawiszowych, na swoim ulubionym basie, a także w kilku nagraniach udzielił się wokalnie. Na płycie znalazło się w sumie 11 utworów skomponowanych przez naszego bohatera, a w formie bonusu - utwór „Another Day” grupy RPWL wydany w 2007 roku na limitowanym wydawnictwie pt. „9”. A więc prawdopodobnie mamy do czynienia z „dziełami wszystkimi” Chrisa Postla zebranymi na jednym, bardzo długim, bo prawie 80-minutowym krążku.
Co na nim znajdujemy? Bardzo dobrą muzykę pełną melodyjnego rocka z dużą ilością odniesień do klimatu progresywnych lat 70. Bardzo dużo w niej ducha muzyki RPWL, a więc tym samym sporo też odniesień do dokonań Pink Floyd. Ale jest też i ukłon w stronę grupy Genesis, tak mniej więcej ze środkowego okresu jej działalności, a także Beatlesów czy ogólnie klasyki rocka. Najlepszym dowodem na to, że Postl sięga po najlepsze wzorce i wcale się ich nie wypiera jest cover kompozycji Grahama Nasha pt. „Chicago”. Zaśpiewany w szlachetny sposób przez Christinę brzmi jak prawdziwy klasyk nad klasykami. W ogóle bardzo dużo na solowej płycie Postla jest świetnych…. fragmentów, które rzucają nowe światło na tego artystę. Do niedawna myślałem, że trzyma się on raczej w drugim szeregu, a o sile muzyki jego macierzystej formacji stanowi niezawodny tandem Lang – Wallner. Tymczasem, sadząc po charakterystycznej melodyce i klimacie kompozycji, należy przypuszczać, że Postl odgrywa bardzo ważną rolę także w procesie twórczym RPWL.
Jakby na potwierdzenie moich słów, a trochę paradoksalnie wobec wspomnianych szacownych gości, których zaprosił on do studia, najciekawiej prezentują się utwory śpiewane przez… samego Postla. Weźmy otwierający płytę 13-minutowy „Longings End”. Mógłby on być ozdobą każdego albumu RPWL. Albo przepiękną pieśń „Skylights” z uwypukloną partią melotronu i gitary akustycznej, co bardzo przypomina pamiętne genesisowskie „Entangled”. Lub też „Where Have Your Flowers Gone”, który mógłby być odpowiedzią, a właściwie ciągiem dalszym popularnego hitu „Roses”. Lub nieomal przebojowe nagranie „Through Your Mind” zaśpiewane w duecie z Christiną, które jest syntezą popowych pierwiastków z dorobku grup The Beatles i ABBA. Albo „Wild World”, w którym znowu krzyżują się liryczne genesisowskie klimaty ze zręczną melodyką spod znaku Jeffa Lynna i jego Electric Light Orchestry. Albo eksperymentalny, utrzymany w zakręconym psychodelicznym nastroju, utwór tytułowy. Połamana rytmika i niecodzienna harmonia czyni z niego coś absolutnie wyjątkowego.
Chciałbym szczególnie wyróżnić też utwór „Disguise” z marszowym riffem gitary przywodzącym na myśl pinkfloydowskie „Run Like Hell” wymieszane ze wstawkami a’la Mike Rutherford z genesisowskiego „Domino”. Ale śpiewany jest on przez Alana Reeda. W ogóle wszystkie śpiewane przez frontmana Pallas utwory „Signs”, „Face The Fear” i „Disguise” właśnie mają nieco ostrzejszy, bardziej rockowy charakter. Ale również mogą się podobać, gdyż ich łatwo zapamiętywalne refreny szybko zapadają w pamięć. Chyba najmniej przekonywująco wypada zaśpiewany przez Christinę utwór „Meanings”. To utwór zmarnowanych szans, co dziwi o tyle, że zepsuli go ludzie o uznanym przecież w art rockowym świecie dorobku. Wiem, że znane nazwiska nobilitują i pomagają w promocji debiutującego projektu, ale – z całym szacunkiem dla Alana i Christiny - gdybym był Chrisem zaśpiewałbym (ma on naprawdę niezły, bardzo ciepły i przyjemny głos) bez wyjątku wszystkie piosenki na płycie „Fragments”.
Na koniec chcę podkreślić, że bardzo podoba mi się ta płyta. Być może dlatego, że swoim klimatem przez długie chwile przypomina mi dokonania grupy RPWL. I tak sobie myślę, że gdyby ta muzyka ukazała się pod szyldem RPWL, to płyta „Fragments” wcale nie byłaby najsłabszą w dorobku tego zespołu…