Aviv Geffen – izraelski artysta, spowinowacony ze znanymi artystami i politykami swojego kraju. Także, podobno, muzyk należący do czołówki izraelskich gwiazd muzyki pop. Przyznający się do faktu, że z pochodzenia jest w jednej czwartej Polakiem.
Od kilku lat Aviv znany jest dobrze poza swoją ojczyzną, głównie z powodu współpracy z liderem Porcupine Tree, Stevenem Wilsonem, i dwóch niezwykle udanych albumów nagranych wraz z nim pod szyldem „Blackfield”.
Teraz wydaje swoją pierwszą angielskojęzyczną płytę, z którą rusza na podbój pop rockowej Europy. Album, który pierwotnie ukazał się pod koniec sierpnia wyłącznie na Zachodzie, trwa zaledwie 38 minut. Zawiera on dziesięć przeuroczych piosenek utrzymanych w duchu dokonań Blackfield. Prawdę mówiąc, wyraźnie słychać, że u boku Geffena nie ma tym razem Wilsona. Muzyka wydaje się być jakby nieco bardziej cukierkowa, bardziej ckliwa, a przy tym „nieprzybrudzona” charakterystycznym brzmieniem wilsonowskiego głosu i gitary, ale w gruncie rzeczy trudno odmówić jej prawdziwego uroku. To po prostu zestaw niezwykle melodyjnych utworów, wśród których każdy stanowi wartość samą w sobie, każdy ma znamiona potencjalnego przeboju, każdy błyskawicznie wpada w ucho, a potem przez bardzo długie chwile siedzi w świadomości odbiorcy i nie chce się od niego oderwać. To po prostu świetne piosenki do nieustannego nucenia.
Ten krążek aż najeżony jest cudownymi melodiami. Niewątpliwie wyróżnia się otwierająca płytę przebojowa piosenka „Black & White”. Swoim patosem i pełną rozmachu orkiestracją czaruje „Berlin”, transowym rytmem i dyskotekową dynamiką spod znaku Depeche Mode zachwyca „It Was Meant To Be A Love Song”. Z kolei „It’s Alright” ma w sobie tyle słonecznego optymizmu, że wydaje się, iż mógłby być wymarzonym, beztroskim przebojem na lato. „Heroes” swoim podniosłym tekstem zwraca uwagę na skomplikowaną sytuację polityczną w kraju, w którym mieszka Geffen, a „October” ze swoimi orkiestracjami jest kolejnym, po „Berlin”, przykładem instrumentalno-wokalnego patosu w stylu pop music.
Jest jeszcze na tym krążku autorska, odrobinę różniąca się od blackfieldowskiej, wersja słynnego protest songu „It’s Cloudy Now”. Jest też kolejny kandydat na pop rockowy przebój w postaci piosenki „Now Or Never”. Ciekawymi orientalizmami oraz soczystym, wyrazistym rytmem wyróżnia się też utwór „The One”.
No i wreszcie na samym końcu albumu znajduje się jeszcze chwytająca za serce pieśń „Forest In My Heart”, która ma w sobie tyle ładunku emocjonalnego, że chyba dorównuje swoim potencjałem najsłynniejszym blackfieldowskim hitom „Hello” i „The End Of The World”.
Nie ma co ukrywać, Geffen ma niezwykły talent do pisania prostych i bezpretensjonalnych melodii. A jego album, choć bardzo krótki, stanowi niezwykle miłą w odbiorze kolekcję przewspaniałych i pełnych prawdziwego uroku piosenek. Nowy „Blackfield” ma ukazać się dopiero w 2011 roku. Solowy krążek Aviva Geffena z pewnością umili czas oczekiwania na trzecie wydawnictwo tego popularnego duetu.