Tracklista:
1. I'm on My Way 2. Poor Lady 3. Walk on the Bad Side 4. Woman of a Thousand Years 5. Change Me 6. It Takes a Woman 7. Birth, Life and Death.
Skład :
- Miguel Sergides: 12-string guitar, vocals
- Graham Best: bass, vocals
- Allan Ellwood: organ, vocals
- Robert Ellwood: lead guitar, vocals
- John Albert Parker: drums
Słuchając albumu grupy Arcadium zastanawiałem się, czy gdyby ukazał się on nie w roku 1969, a w 2009 (równo 40 lat później!!!), to czy zdobyłby jakąś popularność, czy ktoś by o tej grupie usłyszał?... Szczerze, to nie wiem. Dziwne zaiste są wyroki boskie. Bo czy nie dziwne i zdumiewające jest to, że tak cudowna płyta gdzieś tam, te 40 lat temu, przepadła? Mógłbym zadawać to pytanie w każdej recenzji, a i tak nikt nie zna na nie odpowiedzi. Dlaczego myślałem o roku 2009? Obiektywnie muszę w tym miejscu przyznać, że to muzycznie bardzo dobry rok. Zaskakująco dużo dobrych, nowych płyt (nie wspominam o remasterach THE BEATLES czy GENESIS lub CAMEL - to płyty-pomniki i Sztuka przez duże S). Bardzo fajne, miejscami bardzo dobre, nowe płyty wydali SBB, MARILLION, IAN GILLAN, IQ, HEAVEN AND HELL, BOB DYLAN, RAY WILSON, PETER HAMMILL, STING, MARK KNOPFLER czy młodsi koledzy DEPECHE MODE, U2, MORRISSEY, BELIEVE, RIVERSIDE, PORCUPINE TREE, GAZPACHO i LACRIMOSA. Gdzie by była płyta grupy ARCADIUM Anno Domini 2009 (High Definition?). Mimo tylu wspaniałych płyt nie mam wątpliwości, że na samym szczycie. Bo muzyka zespołu niezwykłą i ponadczasową jest. I taką będzie zawsze.
Siedem utworów. W tym trzy długie (od 8 do 12 minut). Siedem utworów utrzymanych głównie w wolnym, podniosłym i dostojnym tempie. Muzyka momentami jest dynamiczna, a czasem wręcz melancholijna. Wszystko to podlane jest psychodelicznym sosem z ogromną ilością organów Hammonda i świetnymi partiami gitary. Wokalista - Miguel Sergides - śpiewa tak, jakby miały nastąpić koniec świata lub śmierć (w najlepszym na płycie, ostatnim utworze – w końcu nadchodzi). Ile w jego głosie smutku, ile bólu i zwątpienia (teksty zbyt optymistyczne nie są), bezsilności i pesymizmu. Tak zaśpiewać można (jeśli w ogóle można - ja próbowałem – nie wychodzi) tylko raz w życiu. Nie wiadomo co ten pan robił po wydaniu tej płyty – słuch o nim zaginął...
Panie, Panowie, fani rocka progresywnego. Fani dobrej, ponadczasowej muzyki. Koneserzy Sztuki. Tę płytę trzeba posłuchać, tę płytę trzeba posiadać. Zdobycie jej nie jest łatwe (analog to wydatek co najmniej 500 euro), można w necie upolować kompakt. Warto.
PS. Fragmenty płyty (oraz dużo innej, ciekawej art rockowej muzyki) będzie można usłyszeć w kolejnej mojej autorskiej audycji ( www.radiofabryka.pl lub www.radiotczew.pl ) w ostatnią sobotę października, 31.10 od godz. 20.00 do 23.00. "Nieznany Kanon Rocka". Zapraszam.