Inquietum Est Cor… Niespokojne jest serce… Taki tytuł nadali swojej płycie muzycy poznańskiej grupy Amaryllis. Dlaczego w tytule pojawia się łacina? Pewnie wyda się Wam to nieprawdopodobne, ale dlatego, że zespół śpiewa łacińskie teksty. I to nie pierwsze z brzegu, a Psalmy Dawida, teksty św. Augustyna, fragmenty Ewangelii św. Łukasza, a także anonimowe teksty w języku starofrancuskim i starokatalońskim. Jedynym wyjątkiem jest utwór „Abyssus”, do którego słowa napisał główny kompozytor Amaryllis, Marek Domagała. Mało tego, zespół wykorzystuje na płycie dawne instrumenty: lutnię, teorbę i różne rodzaje dud (gra na nich Henryk Kasperczak. Nie, to nie ten trener i chyba też nie jego potomek. Zbieżność nazwisk przypadkowa). Oprócz tego w instrumentarium Amaryllis słychać tradycyjne rockowe brzmienia: Łukasz Kulczak gra na gitarach, Kacper Stachowiak na perkusji, Szymon Guzowski na basie i – jako gość specjalny – Bartłomiej Stankowiak na instrumentach klawiszowych. No i jest jeszcze głos… kto wie, czy nie najważniejszy element muzyki zespołu: Ewa Domagała. Barwa jej ciekawie brzmiącego wokalu, a także przykuwający uwagę odbiorcy sposób ekspresji, to jeden z najmocniejszych atutów grupy Amaryllis.
Inquietum Est Cor… Niespokojne jest serce… Na płytowy debiut z prawdziwego zdarzenia (nie liczę recenzowanego na naszych łamach singla „Prologos”) składa się aż dwadzieścia muzycznych tematów układających się w zgrabną i oryginalnie prezentującą się całość. Nie chciałbym, by Czytelnicy MLWZ.PL po przeczytaniu dotychczasowej części recenzji odnieśli wrażenie, że na tym krążku mamy do czynienia z „festiwalem muzyki dawnej”. „Inquietum Est Cor” to album jak najbardziej rockowy, zawierający muzykę, która chwilami wykorzystuje elementy progresywnego metalu, gotyckiego rocka i muzyki akustycznej. Jednak to rzecz jakby z innej muzycznej bajki, niż wszystko to, co do tej pory słyszeliście.
Jest szereg akcentów, które powodują, że muzyka Amaryllis okazuje się tak bardzo oryginalna. Po pierwsze - to przedziwna, trudna do opisania stylistyka, po drugie, nagromadzenie dziwnych, pozamuzycznych dźwięków, stanowiących krótkie, kilkudziesięciosekundowe łączniki pomiędzy poszczególnymi utworami, po trzecie – wokal; na pewno wyrazisty, ale też i wymagający czasu, by do niego przywyknąć. Po czwarte wreszcie, i chyba najważniejsze: pomysł. Tyleż oryginalny, co bardzo kontrowersyjny i z pewnością nie wszystkim przypadający do gustu.
Dlatego chwaląc grupę Amaryllis za jej debiutanckie dzieło, muszę przestrzec, że „Inquietum Est Cor” to płyta nie dla wszystkich. Z pewnością nie do relaksu w słoneczny dzień czy do plumkania w tle podczas romantycznej kolacji we dwoje. To płyta do słuchania i myślenia. Wymagająca cierpliwości, odpowiedniego nastroju i pozytywnego nastawienia do tej oryginalnej, ale i niełatwej w odbiorze wizji muzycznego świata, którą prezentuje Amaryllis.
Dobrze się słucha tego albumu, a co najmniej kilka tematów, jak na przykład „Abyssus”, „Pavane”, „Inperayritz” czy tytułowy „Inquietum Est Cor” szybko i na długo zapada w pamięć.