Osada Vida - Uninvited Dreams

Artur Chachlowski

ImageW materiałach promocyjnych towarzyszących nowemu albumowi śląskiej grupy Osada Vida często pojawia się słowo „bezkompromisowy”. I myślę, że oddaje ono w pełni istotę tego wydawnictwa. Muzycy nie narzucili sobie żadnych ograniczeń, postawili na całkowitą swobodę artystyczną, podeszli do pracy nad nową płytą, jakby to była muzyczna tabula rasa.

Warto jednak pamiętać, że album „Uninvited Dreams” jest już trzecim krążkiem, po „Three Seats Behind A Triangle” (pierwsze wydanie w 2006 roku) oraz „The Body Parts Party” (2008), i wszystko to, co na nim słyszymy, nie wzięło się z niczego. Bo najważniejsze, że pomimo totalnej „wolności” na nowej płycie od pierwszego dźwięku słychać, że to gra nikt inny, tylko Osada Vida. To niewątpliwa zaleta tego krążka. Także niezaprzeczalny fakt, że kierowany przez Łukasza Lisiaka (bg, v) zespół dorobił się własnego, charakterystycznego stylu. I choć można się sprzeczać, czy nowe propozycje Osady Vidy nie są zbyt wielkim muzycznym misz-maszem (obok prog rocka, słychać tu funk, metal, jazz rock, a nawet echa klasycznego rocka), ale takie są po prostu koszty programowego braku stylistycznych ograniczeń. Najważniejsze, że z tego kompozycyjnego eksperymentu grupa wyszła obronną ręką. Dlatego przy całej swojej bezkompromisowości album „Uninvited Dreams” należy uznać za rzecz pod wieloma względami udaną.

Płyta ukazuje się, jak to ostatnio bywa w przypadku wszystkich wydawnictw Metal Mindu, w dwóch wersjach. Standardowe wydanie zawiera siedem, trwających ponad godzinę, kompozycji. Wersja specjalna posiada trzy dodatkowe utwory, które nie mają charakteru jakichś „odrzutów”, czy stylistycznych „skoków w bok”. Zarówno „2304”, „S.L.E.E.P.”, jak i „Uninvited Dreams (chlebow mix)” to dobre numery, które dla oddanych fanów zespołu będą stanowiły pozycję obowiązkową. Dlatego pomimo 80-minutowych rozmiarów, których osobiście z reguły nie lubię, zdecydowanie polecam tę wydłużoną wersję albumu.

Wróćmy do zasadniczego programu płyty. Całość otwiera żywiołowy, trwający aż 8 minut utwór tytułowy. To dość mroczny opener, który wprowadza słuchacza w świat muzyki Osady Vidy. Zaraz po nim mamy jeszcze dłuższą (ponad 10 minut!) kompozycję „My Nightmare Is Scared Of Me”. Dosłownie naszpikowana jest ona licznymi partiami solowymi (szalejący na gitarze Bartek Bereska, budujący niesamowite tła na klawiszach Rafał Paluszek), także zachwyca swoim mrocznym klimatem i zaskakuje przewrotnym tekstem.

Również ponad 10 minut trwa trzecia na płycie kompozycja „Childmare (A Goodnight Story)” i, podobnie jak poprzednie utwory, w swoim tekście porusza problem nocnych koszmarów i dziecięcych fobii. Muzycznie chwilami zespół śmiało wkracza w tym nagraniu na obszary free jazzu i umiejętnie wplata synkopujące wstawki instrumentalne (świetne naprzemienne i długaśne solówki Paluszka i Bereski) w budowane przez solidnie pracującą sekcję (Łukasz Lisiak - bg, Adam Podzimski - dr) rytmiczne, niezwykle malownicze tła tętniących dźwięków.

Utwór numer 4 to „Lack Of Dreams”. Tekstowo znowu zespół porusza się po problematyce związanej ze snem (a właściwie jego brakiem) oraz wspomagaczami, których użycie może zakończyć się tragedią. Jeżeli chodzi o strukturę utworu, to mamy do czynienia z najdłuższym (ponad 13 minut) nagraniem na płycie. Świetnie prezentuje się wokal Lisiaka, którego od czasu do czasu gościnnie wspomaga Natalia Krakowiak, a najmocniejszym punktem programu tej kompozycji jest finałowe, niekończące się (trwa ono z małymi przerwami chyba z 7 minut) gitarowe solo Bereski. Piękna solówka, pełna pasji, emocji, zagrana z pazurem, ale i wyczuciem. Wysmakowana rzecz. Doskonały przykład wielokrotnie przywoływanej w tej recenzji bezkompromisowości zespołu.

Następnie na płycie mamy dwa instrumentale: krótszy „Is This Devil From Spain?” z intrygującą wstawką gitarowego, ognistego, andaluzyjskiego flamenco i rytmu calypso nadawanego przez bas i perkusję oraz dłuższy, osadzony na podobnym motywie, „Is That Devil From Spain Too?” z wyraźnie słyszalnymi jazz rockowymi łamańcami i smaczkami w stylu funk.

Album zamyka kolejny długas. Tym razem jest to 11-minutowa kompozycja „Neverending Dream”, która stanowi dobre podsumowanie tej płyty. Zespół pokazuje w tym utworze to wszystko, w czym poszczególni jego członkowie czują się najlepiej. Prawdziwy podziw budzi wyraźnie słyszalny efekt muzycznej synergii, swoistej „chemii” panującej pomiędzy czterema ogniwami Osady Vidy, która to potęguje ogólne dobre wrażenie, jakie pozostawia po sobie najnowszy album tego kwartetu.

Muzycy Osady Vidy mogą śmiało zapisać to wydawnictwo po stronie plusów. Swoją muzyczną bezkompromisowością nie tylko osiągnęli pułap przewyższający to wszystko, co muzycznie osiągnęli do tej pory na swoich poprzednich krążkach, ale i „przemówili” do tej części rockowej publiczności, która od muzyki oczekuje oryginalności, świeżości pomysłów, drapieżności, prowokowania do myślenia oraz łatwej do ogarnięcia i zaakceptowania eklektyczności.

Bezkompromisowość górą. Brawo, panowie. Tak trzymać.

 
MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok