Ani debiut „The Vision” (1991), ani kolejny album „Focus Or Blinders” (1994) nie wywarł na mnie jakiegoś oszałamiającego wrażenia, chociaż oba pokazywały, że w amerykańskiej grupie Ancient Vision tkwi niemały potencjał. Lider zespołu, pianista i gitarzysta w jednej osobie, Thomas May, komponuje muzykę, która mocno zakotwiczona jest w klasycznym stylu największych tuzów progresywnego rocka lat 70. Echa twórczości Yes, Jethro Tull, ELP czy King Crimson bardzo łatwo zauważalne są w twórczości Ancient Vision. Tak było przed laty, tak jest i teraz, w przypadku najnowszej płyty zatytułowanej „Lost At Sea”.
Zważywszy na to, że „Lost At Sea” to album wydany po 15 latach przerwy w działalności zespołu zadziwiające jest jak niewiele się w samej grupie Ancient Vision, jak i jej muzyce, zmieniło. Album wypełniony jest ponad godziną bezkompromisowo zagranej, utrzymanej w duchu retro muzyki. Płyta „Lost At Sea” jest koncept albumem opartym na zamieszczonej w książeczce historii, której autorem jest May. Wbrew swojemu tytułowi nie mówi ona o marynistyce, a raczej (piszę „raczej”, gdyż przyznam szczerze, że sens tego konceptu wydaje mi się mocno zagmatwany i, adekwatnie do tytułu płyty, bardzo szybko zgubiłem się w jego zawiłościach) o wyobcowaniu i zagubieniu jednostki we współczesnym świecie. Świecie, w którym znajduje się wiele przeróżnych ośrodków oddziaływujących na świadomość człowieka. Wśród nich sporo miejsca poświęcono polityce i religii.
Ale zostawmy wątek literacki na boku. Konstrukcja płyty jest dość nietypowa. Zawiera 4 długie kompozycje podzielone w sumie na 8 sekcji. Żadna z nich nie posiada prostej i przejrzystej budowy. Jest raczej zwitkiem różnych tematów, które, notabene, przewijają się w różnych konfiguracjach w kolejnych kompozycjach. Aby się o tym samemu przekonać, aby to wszystko, co dzieje się na albumie „Lost At Sea” uporządkować, trzeba przeznaczyć na poznanie wypełniającej go muzyki sporo czasu. A nie jest to takie proste, gdyż album nie należy do najłatwiejszych w odbiorze. Musi minąć sporo czasu, zanim, poszczególne jego segmenty jako tako zaczną układać się w logiczną i możliwą do ogarnięcia przez słuchacza całość. Mnie zajęło to naprawdę dużo czasu, a i tak mam poczucie, że niniejszy krążek nie dotarł do mnie w takim stopniu, jak oczekiwałem na samym początku. A przecież i tak dawałem mu kolejne szanse, głównie ze względu na „starą znajomość” i znane mi dwie poprzednie płyty tego zespołu.
Summa summarum, przy wszystkich plusach (zorientowanie na lata 70., niebanalna konstrukcja, niezły poziom wykonania) i minusach (zawiła fabuła, niełatwa w odbiorze muzyka, nie każdemu mogący przypaść do gustu wokal Toma Hooka) płyty „Lost At Sea” chciałbym nie tylko zwrócić uwagę na to wydawnictwo, ale polecić je szczególnej uwadze, zwłaszcza tym sympatykom symfonicznego rocka, którzy uwielbiają rozszyfrować charakterystyczne dla wczesnych lat 70. muzyczne zawiłości, którzy kochają zakorzenione w złotej erze dla tego gatunku klimaty oparte na długich partiach instrumentalnych i których dewizą jest: „nic, co progresywne nie jest mi obce”.
Przestrzegam jednak, że należy uzbroić się w cierpliwość, dać sobie i płycie „Lost At Sea” sporo czasu i… po prostu spróbować. Nie obiecuję, że od razu, ale jest szansa, że przy 10.-12. przesłuchaniu „chwyci”… Nie zwlekajcie więc zbyt długo. Zaczynajcie śmiało zaznajamiać się z zawartością tego albumu. Czy Wam się spodoba, czy nie, to inna sprawa. Ale jednego jestem pewien: spędzicie przy nim mnóstwo czasu. Bo muzyka Ancient Vision mimo swoich wad, potrafi działać jak magnes na słuchaczy o uszach szeroko otwartych na retroprogresywne klimaty.