Watch, The - Planet Earth?

Artur Chachlowski

ImageFormacja The Watch to prawdziwy fenomen. Jej lider, Simone Rossetti, a właściwie jego zamiłowanie do twórczości wczesnego Genesis sprawia, że pod postacią grupy The Watch mamy do czynienia z kontynuatorami klasycznego genesisowskiego grania. Zadziwiające jest jak udanie i trafnie udaje się tej włoskiej grupie na swoich kolejnych płytach (oprócz wydanego w 1998 roku pod szyldem „The Night Watch krążka „Twilight”, dowodzony przez Rossettiego zespół ma w swoim dorobku już cztery studyjne albumy; ten najnowszy oraz wcześniejsze: „Ghost” (2001), „Vacuum” (2004) i „Primitive” (2007)) oddawać klimat twórczości Genesis z czasów, kiedy to w jego szeregach brylował Peter Gabriel.

Kluczowy element w tym wszystkim to niewątpliwie osoba Simone’a Rossettiego, który jest nie tylko głównym kompozytorem w zespole, ale i obdarzony jest taką barwą głosu i wykształconym przez siebie sposobem wokalnej ekspresji, że do złudzenia przypomina młodego lidera Genesis. O walorach jego wokalu oraz o wzorowanej na Gabrielu jego scenicznej pantomimie mogliśmy się przekonać już trzykrotnie, kiedy to The Watch odwiedził nasz kraj w 2008 (dwa razy: w Jastrzębiu Zdroju oraz m.in. w Piekarach Śląskich) i teraz, kiedy to na czterech koncertach prezentuje spektakl, którego głównym motywem są utwory z klasycznej płyty Genesis „Foxtrot”. Odbywają się one w ramach dużej, europejskiej trasy „Blue Show”, na uświetnienie której zespół Rossettiego zafundował swoim fanom przeogromną niespodziankę w postaci nowego studyjnego krążka zatytułowanego „Planet Earth?”.

Znajduje się na nim 7 utworów i 45 minut wybitnie genesisowskiej muzyki. Można byłoby rzec, że pod tym względem nie ma tu żadnych niespodzianek. Ale nie byłoby to prawdą. Bo na „Planet Earth?” niespodzianka jest co najmniej jedna. A może dwie?... Zaskoczenie nr 1 to gościnny udział w utworze „New Normal” flecisty Johna Hacketta – brata legendarnego gitarzysty Genesis, Steve’a Hacketta. To kolejny klocek w stylistycznej układance zespołu pod tytułem: „podkreślamy fakt, że po uszy zakochani jesteśmy w twórczości Genesis”. Ale jest jeszcze niespodzianka nr 2. Niespodzianka, a właściwie konstatacja, która przyszła mi do głowy tuż po pierwszym przesłuchaniu nowego albumu. Otóż, „Planet Earth?” to zdecydowanie najlepszy, najbardziej przystępny i najszybciej zapadający w pamięć album grupy The Watch. O ile na poprzednich krążkach różnie z tym bywało, bo oprócz dobrych i wpadających w ucho utworów można było też znaleźć trochę pokręconej i niepoukładanej muzyki, to w przypadku albumu „Planet Earth?” mamy do czynienia wyłącznie z nagraniami posiadającymi w sobie tyle uroku, że nie sposób się mu nie poddać. I to w sposób bezgraniczny. Szczególnie, gdy jest się prawdziwym sympatykiem dokonań starego Genesis…

Od razu chciałbym rozprawić się z zarzutem, że to, co robi The Watch jest wtórne, opiera się na odtwarzaniu atmosfery a’la Genesis i odgrzewaniu dawno już przygotowanego dania. Nieprawda. Po pierwsze, muzyka The Watch jest w pełni AUTORSKA, a po drugie zespół Genesis nie dość, że od kilkunastu lat nie wydaje już żadnych płyt, to takie granie, jakie The Watch proponuje na „Planet Earth?” zarzucił już dawno, dawno temu, z chwilą opuszczenia jego szeregów przez Petera Gabriela. Który to, notabene, w swojej solowej twórczości też skierował się w całkowicie inną stylistycznie stronę. A The Watch gra… Gra pięknie, smakowicie, wspaniale… Na swojej nowej płycie umieścił tylko i wyłącznie bardzo dobre utwory. Nie ma wśród nich ani jednego słabszego numeru. Tak jak nie było ich na żadnej płycie Genesis. Włosi nie tylko w fenomenalny sposób ponownie wykreowali klimat znany z wczesnych płyt swoich poprzedników, ale tym razem genialnie sprawdzili się w roli kompozytorów. Takie utwory, jak „Welcome To Your Life”, „Earth” czy „All The Lights In Town” nie przeszkadzałyby, gdyby znalazły się w programie płyt „Nursery Cryme”, „Foxtrot” czy „Selling England By The Pound”. Z kolei „The World Inside” brzmi tak, jakby był bratem bliźniakiem tytułowej piosenki z pamiętnej „Sztuczki z ogonem”. Z kolei najkrótsze nagranie na płycie, „New Normal” (to, w którym gościnnie występuje John Hackett), nawiązuje swoim klimatem do lirycznych ballad Genesis z okolic pierwszej płyty. Ale najwspanialszym majstersztykiem jest na płycie „Planet Earth?” kompozycja „Something Wrong”. Dzięki swojemu genialnemu klimatowi wydaje się być swoistą kontynuacją „Entangled”, do której dodano szczyptę przypraw z pamiętnego „barankowego” Slippermana. Oj, słucha się tego z prawdziwym rozrzewnieniem. Słucha się tego z drżącym z radości sercem i ciarkami rozkoszy na plecach. Gdyby Peter Gabriel nie odszedł od Genesis, to następna, po „The Lamb Lies Down On Broadway”, płyta tego zespołu brzmiałby pewnie tak jak „Planet Earth?”…

PS. Jak już wspomniałem, grupa The Watch, aczkolwiek pod wszystkimi utworami na nowej płycie podpisany jest cały zespół, to na wskroś autorskie przedsięwzięcie Simona Rossettiego. Warto jednak wiedzieć kto, oprócz niego, aktualnie tworzy tę formację: na basie gra Guglielmo Mariotti, na instrumentach klawiszowych (fortepian, Moog, Hammond, melotron) – Valerio De Vittorio, na perkusji – Marco Fabbri, a na gitarach – „siedzący gitarzysta”, który nazywa się – jakże adekwatnie i na miejscu – Giorgio… Gabriel.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!