W przypadku tego albumu trochę cofamy się brzmieniowo i aranżacyjne w czasy popularności big beatu. Dlatego od razu zapala mi się lampka ostrzegawcza: oj, nie jest dobrze. No nie jest… Muzycznie nie leży mi ten album, żadna półka moich wnętrzności tego nie przetrawi. Brzmienie jest stosunkowo suche i przelatuje gdzieś przez palce, trochę, powiedziałbym, woodstockowe z lat 60. Starawe…
Kraj pochodzenia: Norwegia. Zespół o dziwacznej nazwie The Brimstone Solar Radiation Band ma na swoim koncie już trzy albumy studyjne: „The Brimstone Solar Radiation Band” (2004), „Solstice” (2005), no i ten nowy, wydany w ubiegłym roku przez wytwórnię Karizma Records krążek „Smorgasbord”. Zawiera on 12 kompozycji, muzycznie oscylujących wokół rocka i pop rocka brzmiącego dosyć archaicznie. Łącznie to ponad 55 minut muzyki. Jeżeli ktoś lubi niczym nieobciążone dźwięki, swawolne jak Dymonem, to ten album będzie dla niego strzałem w dziesiątkę.
Humor kolegom ze Skandynawii ani na moment nie topnieje, muzyka, którą grają, jest nad wyraz wesoła i nastraja nawet optymistycznie. Nastraja, ale cóż z tego? Zmierza trochę donikąd. Chwilami wydaje się jakby panowie chcieli na siłę stać się „drugimi Beatlesami”, nawet czasami wplatają jakieś beatlesowskie cytaty (chociażby gitarowy motyw z „She’s So Heavy”), ale nie widzę w tym głębszego sensu.
Nie zamierzam recenzować tego albumu kawałek po kawałku, bo to dość jednolita dawka muzyki i nie ma tu nic, co wyróżniałoby się szczególnie na tle całości. Po prostu wlatuje jednym uchem…, a czy wylatuje drugim? Osądźcie sami. Dla jednych muza ta może okazać się przyjemna, a dla innych, przynajmniej jak dla mnie, kompletnie niezachwycająca.
„Smorgasboard” – to nowy album norweskiej grupy o przedziwnej nazwie. Przedziwny album nawiązujący do epoki flower power. Kto chce niech po niego sięga. Jeżeli ktoś się waha, polecam obejrzenie zwariowanego teledysku do utworu „Sanctimonious High” utrzymanego w duchu Monty Pythona. Można go znaleźć pod tym linkiem: http://www.youtube.com/watch?v=9wmlEcPo9Mc.