Już po lekturze zawartych na rozkładówce tego wydanego w 1975 roku albumu informacji nie można mieć wątpliwości, że oto przychodzi nam obcować z dziełem ze ścisłej ekstraklasy rocka progresywnego – produkcją płyty zajął się znany między innymi ze współpracy z Genesis i Camel David Hitchcock, okładkę albumu zaprojektował Colin Elgie – autor grafik dla „A Trick of the Tail” oraz „Wind & Wuthering” Genesis, aranżacji orkiestry na płycie podjął się zaś znany z „usmyczkowienia” płyty „Time and a Word” zespołu Yes, Tony Cox. Obcowanie z samą muzyką zawartą na „Scheherazade and Other Stories” w pełni potwierdza, że mamy do czynienia z jednym z najwybitniejszych dzieł gatunku.
Album na tle swoich płytowych rówieśników wśród arcydzieł rocka progresywnego wyróżnia się w bardzo charakterystyczny sposób. Zarówno on, jak zresztą i inne pozycje w dorobku Renaissance muzykolodzy z pewnością określiliby bowiem mianem „żeńskiej” odmiany progrocka i wcale nie z uwagi na damski wokal. Muzyka na „Scheherazade” opiera się bowiem przede wszystkim na brzmieniach akustycznych – zwłaszcza fortepianu i gitary, które korespondują, co niezwykle charakterystyczne dla Renaissance, z mocno wyeksponowaną gitarą basową, w pewnym sensie zastępującą prowadzącą gitarę elektryczną – instrument tak charakterystyczny dla muzyki rockowej, który dla potrzeb albumu pozostał przez zespół niewykorzystany. Wszystkie elementy brzmienia „Scheherazade”, łącznie z przepięknym pięciooktawowym głosem Annie Haslam oraz wspomnianymi orkiestracjami budującymi układ najdłuższego nagrania na płycie, „Song of Scheherazade”, tworzą niezwykłą całość, najbardziej wysublimowane spośród dzieł zespołu.
Płytę otwiera jedenastominutowy „Trip to the Fair” - z dość niepokojącej fortepianowej introdukcji przeradza się w radosną, zahaczającą o jazz miłosną pieśń. Po wpadającej w ucho, najkrótszej na płycie piosence „The Vultures Fly High” następuje przepiękny „Ocean Gypsy” – nostalgiczny utwór niemal za każdym razem wywołujący u mnie skojarzenia z późniejszym „Turn of the Century” grupy Yes, w którym zresztą Haslam miała okazję sprawdzić się przy okazji uczestnictwa w nagrywaniu albumu-hołdu dla Yes, wydanego w 1995 roku. Drugą połowę wydawnictwa wypełnia oparta na „Baśniach z tysiąca i jednej nocy” suita „Song of Scheherazade” – doprawdy nie mniej okazała aniżeli słynna symfoniczna „Szeherezada” Nikołaja Rimskiego-Korsakowa, której drobne cytaty zresztą gdzieniegdzie pojawiają się w utworze Renaissance. Haslam, miejscami uzupełniana przez śpiewających kolegów z zespołu, daje tu olśniewający popis swoich możliwości wokalnych, które z jednej strony są w stanie „tłuc szklanki”, a z drugiej strony przyprawiać o autentyczne łzy wzruszenia.
„Scheherazade and Other Stories” to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych albumów klasycznego rocka progresywnego. To również jedno z najbardziej lirycznych spośród arcydzieł gatunku – pełne eterycznych dźwięków, bajecznych melodii i wyjątkowej magii czarującego kobiecego śpiewu.