Debiutancki album amerykańskiej formacji Astra zatytułowany „The Weirding” jest dziełem naprawdę osobliwym. Słuchając bowiem tej płyty przy zupełnej niewiedzy na temat jej metryki, z pełnym przekonaniem można by umiejscowić jej wydanie we wczesnych latach siedemdziesiątych. Faktycznie, zespół Astra w niesamowity sposób za sprawą swoich kompozycji oferuje słuchaczowi swego rodzaju muzyczny wehikuł czasu.
Muzyczną estetykę liczącą sobie już cztery dekady zespół Astra usiłuje wskrzesić przy wykorzystaniu wszelkich możliwych środków. Osiągnięcie tego z pewnością świadomie zamierzonego skutku w wielkiej mierze udało się dzięki zdefiniowaniu brzmienia zespołu za pomocą legendarnych instrumentów – melotronu, organów Hammonda oraz syntezatorów Mooga, z których dźwiękami słuchacz obcuje w zasadzie od początku do końca płyty. Tak wyposażeni muzycy podjęli się skomponowania rozbudowanych utworów, osiągających niejednokrotnie więcej niż dziesięć minut długości, nie mających jednak cech kompleksowych, symfonicznych kolosów, pełnych zwrotów akcji, zmian tempa oraz nastrojów. Kompozycje na „The Weirding” to raczej efekty zdecydowanie udanych prób stworzenia muzyki według wzorów tej odsłony rocka progresywnego, która nie do końca wyzbyła się swoich psychodelicznych korzeni. Kurs tych rozbudowanych kompozycji określają zatem przede wszystkim długie instrumentalne partie oparte bądź to na zwyczajowych, pełnych uroku partiach melotronu lub syntezatorów, bądź na rozciągłych, bardzo sugestywnych w naśladowaniu muzyki lat 70., partiach gitary.
Nie sposób przy odsłuchu tej płyty nie odnaleźć prób naśladowania już konkretnych artystów, którymi zapewne w dużej mierze inspirowali się członkowie grupy Astra – wśród nich pierwszy na myśl nasuwa się Pink Floyd. Amerykanie wyraźnie dobrze czują się w estetyce znanej choćby z „Echoes”, co najlepiej potwierdzają wokalne partie utworów „The Weirding” czy „Beyond To Slight The Maze”, mocno przypominające słynny duet Davida Gilmoura i Richarda Wrighta. Zarówno jednak te odniesienia, jak i pojawiające się gdzieniegdzie proste skojarzenia z wczesnym King Crimson (partie melotronu w „The Weirding”), czy miejscami zadziwiające podobieństwo głosu wokalisty do bardzo młodego Ozzy’ego Osbourne’a, umacniają w muzyce Astry jej charakter uniwersalnego w gruncie rzeczy naśladownictwa muzyki wczesnych lat 70. Jedyny mankament całego tego przedsięwzięcia muzycznej podróży w czasie stanowi kiepska produkcja albumu, która z pewnością miała spotęgować sugestię starego nagrania, jednakże nie w każdym aspekcie dało się ten cel osiągnąć - w ogromnym stopniu zniszczone zostało przez to brzmienie perkusji, a najdłuższe nagranie na płycie, siedemnastominutowe „Ouroboros” brzmi niestety nieco jak szkic demo planowanego utworu.
Zespołowi Astra udało się oddać na „The Weirding” muzyczną estetykę post-psychodelicznego rocka progresywnego początku lat 70. w podobny sposób, w jaki choćby inny amerykański zespół, Bigelf, imituje hard-rocka tego samego okresu. Trzeba przyznać, że Astra w tym co robi wypada bardzo przekonywująco.