Sonus Umbra - Digging For Zeros

Artur Chachlowski

Image“Digging For Zeros” jest trzecim albumem w dorobku pochodzącej z dalekiego Meksyku grupy Sonus Umbra. Jej sława nie dotarła jeszcze do Polski, ale kto wie, czy niniejszym wydawnictwem zespół nie nadrobi tych zaległości. Bo po uważnym poznaniu (co zdecydowanie polecam każdemu szanującemu się Czytelnikowi mlwz.pl) materiału wypełniającego tę płytę wydaje mi się, że jest ona jednym z najciekawszych wydawnictw progresywnego gatunku, które ukazało się na rynku na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy.

Zespół zadebiutował w 2000 roku albumem „Snapshots From Limbo”, chociaż za prawdziwy debiut należałoby uznać płytę „Laughter In The Dark” (1998) wydaną pod szyldem Radio Silence. Tak właśnie nazywał się pierwszy zespół założony przez Luisa Nassera (bg, k). To on jako kompozytor, multiinstrumentalista, aranżer i główny dostarczyciel pomysłów jest muzycznym mózgiem przedsięwzięcia, któremu na imię Sonus Umbra. Oprócz niego w Radio Silence działali jeszcze Andres Aullet (v), Ricardo Gomez (g) oraz Alejandro Martini (dr). Po nieudanej próbie podbicia progresywnego świata, niemal w komplecie (Martiniego zastąpił Jeff Laramee) przeobrazili się w Sonus Umbra i po wspomnianym już debiucie „Snapshots From Limbo” wydali jeszcze płytę pt. „Spiritual Vertigo” (2003). Teraz zaś otrzymujemy kolejny album i z pełną odpowiedzialnością należy stwierdzić, że to najlepsza pozycja w dorobku grupy. A stało się to w najmniej spodziewanym momencie, bo praca nad przygotowaniem „Digging For Zeros” przebiegała pod znakiem wielkich perturbacji personalnych. Z zespołem pożegnał się wokalista Andres Aullet i zamiast rekrutować kogoś z zewnątrz, zza zestawu perkusyjnego głowę wychylił (skąd my to znamy?) Jeff Laramee i to właśnie on przejął rolę głównego wokalisty. Ale nie tylko on śpiewa na tej płycie. W zespole jest też wokalistka – Lisa Francis, która wywodzi się z innej, działającej równolegle meksykańskiej formacji o nazwie Kurgan’s Bane. Skład Sonus Umbra na płycie „Digging For Zeros” uzupełniają jeszcze Andy Tillotson (g) oraz Pablo Garcia (k). I jak już wspomniałem z ich współpracy narodził się naprawdę udany album. Składa się on z 20 połączonych ze sobą fragmentów, spośród których najdłuższy trwa 7 minut, najkrótsze zaś, pełniące rolę swego rodzaju łączników, po około 2 minuty, z tym, że najkrótsze trwają zaledwie po kilkadziesiąt sekund. Album, pomyślany jako jedna zamknięta całość, został poszatkowany na części zapewne po to, by łatwiej można było się po nim poruszać (czkawką odbija się tu, skąd inąd, bardzo dobry album „Mei” grupy Echolyn, który składa się zaledwie z... jednego indeksu). Ale z drugiej strony zastanawiam się po co wyszukiwać na „Digging For Zeros” drugi, piąty, czy dajmy na to piętnasty utwór? Tej płyty trzeba słuchać  w całości. Od początku do końca, od pierwszej do sześćdziesiątej pierwszej minuty. Bo tylko wtedy poznamy jej prawdziwą wartość. I na tym polega jej magiczna siła. Miłośnicy dobrych progresywnych klimatów znajdą na „Digging For Zeros” wiele powodów do prawdziwej radości. Chociażby instrumentalne intro „Zero”, które jako żywo przypomina gitarowym klimatem jakieś pinkfloydowskie kompozycje, chociażby „Foreshadows”, gdzie właściwie nie grają żadne instrumenty, a słyszymy jedynie czyjeś kroki, zdyszany oddech, nerwowe bicie serca i szum ulicznego zgiełku. A wszystko to po to, by przygotować dynamiczny początek następującego po nim utworu „Invisible World”, rozpoczynającego się z kolei od rozpaczliwego krzyku i dźwięku tłuczonego szkła. Zresztą takich pozamuzycznych smaczków jest tym albumie więcej. Cała płyta to jedna wielka pogoń czarownych dźwięków, szaleństwo dynamicznie zmieniających się muzycznych tematów, wspaniałych partii gitar, nieprawdopodobnych syntezatorowych klimatów i niesamowitego wręcz tempa. Znajdziemy tu wszystko to, co przystoi bardzo dobremu koncept albumowi. Zachęcam do wnikliwego wsłuchania się w te magiczne dźwięki i słuchania tej płyty wyłącznie w całości. Z pewnością nie zawiedzie ona nikogo. A nawet najbardziej wymagający słuchacze odnajdą na niej tyle nagromadzonego art rockowego piękna, że będzie można nim śmiało obdarować kilka innych płyt. Niewątpliwym atutem albumu „Digging For Zeros” jest jego klimat. Klimat i tempo. I niesamowita wręcz płynność przechodzenia jednych tematów w następne. I niecodzienna spójność. I logika następujących po sobie sekwencji. I zgrabne melodie. I ciekawe głosy dwojga wokalistów. I ich fajne duety. A także bardzo dobre aranżacje. I tak mógłbym wymieniać bez końca... Bo to zaskakująco piękna płyta.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!